Jan Czekajewski
26 listopada 2020 r.
Siedząc w domu w okresie wirusowej pandemii, nie mając innych zajęć, czytam nagłówki wrogich Polsce międzynarodowych gazet i przeglądam opinie w Internecie. Rozmowy przez telefon z ciągle zmniejszającą się grupą przyjaciół także umilają mi czas, aczkolwiek czasami pojawiają różnice zdań nie tylko na tematy polityczne, ale także na dużo głębsze różnice w pojęciu systemu wartości, co wedle mnie jest dużo ważniejsze niż kto będzie u steru władzy, czy znienawidzony przez moich polskich, krajowych kolegów Kaczyński, czy wśród amerykańskich liberałów podobnie znienawidzony Donald Trump.
Jedna z tych dyskusji i sporów dotyczy właśnie tematu istoty pracy dla indywidualnego człowieka jak i dla całego społeczeństwa. Rządy się zmieniają, ale pewne wartości podyktowane przez podstawowe prawo ekonomiczne pozostają. To prawo streszcza się w dosadnym powiedzeniu, że „prawa wartości nie da się wydymać”, albo mówiąc grzecznościowo, oszukać. Wartości nie spadają z nieba ani nie są tworzone przez biurokratów w Rządzie. Wartości tworzy się poprzez pracę. Bez pracy nie tworzy się wartości, a właśnie przysłowiowy kołacz. Praca tworzy dobrobyt i jest koniecznym elementem przeżycia jednostki albo narodu. Stąd pochodzi amerykańskie powiedzenie: „Nie ma coś takiego, jak darmowy obiad”. Zjadając obiad płacimy własną pracą. Takim niezbędnym warunkiem jest praca, która jest konieczna dla utrzymania nas przy życiu poprzez dostarczenie nam jedzenia i dachu nad głową.
Ustrój, czyli Rząd może pracę ułatwić albo ją utrudnić. Na ogół wyniki ludzkiej pracy rząd jedynie marnotrawi, co było specjalnością systemu komunistycznego, które my starsi znamy, a do którego ci naiwni i młodsi z nadzieją wzdychają. Natomiast tutaj w Ameryce od dłuższego czasu wydajemy i przegrywamy wojny pod na ogół fikcyjnymi powodami. O kosztach tych wojen się nie mówi, bo nie jest to zachowanie patriotycznym. Niektórzy z generałów uważają, że wojna to jest także pracą. Jeśliby można się z nimi zgodzić, to jednak podobnie jak Nowa Huta lub Huta Katowice w Polsce, wojna w Afganistanie była i jest źle ukierunkowana. Zauważył to właśnie Prezydent Donald Trump, obrażając przez to wielu generałów w Pentagonie, a także wielu nowych liberalnych komunistów, który pozują na pacyfistów. W tym momencie problem jest tak skomplikowany, że wedle rosyjskiego przysłowia; „Bez wodki nie rozbieriosz”.
Wróćmy do prahistorii rodzaju ludzkiego.
Człowiek prymitywny zajmował się zbieraniem i polowaniem, które wymagało wysiłku fizycznego który dzisiaj nazwalibyśmy pracą fizyczną. Z kolei pojawili się w takim społeczeństwie ludzie a właściwie troglodyci bardziej inteligentni, którzy odkryli wartość ognia a później koła. Dzięki tym ludziom, których dzisiaj nazwalibyśmy antreprenerami, albo przedsiębiorcami, ludzie ze zbieraczy zamienili się w rolników a kilkaset lat później w robotników, kiedy budowano fabryki samochodów, które do dzisiaj używają kół wynalezionych wiele tysięcy lat temu. W sumie cały rozwój rodzaju ludzkiego był związany z ludzką pracą czy to fizyczną czy umysłową. Niestety teraz zaobserwowałem rozbieżność pojęć między pracą i bytem, albo dobrobytem, jaki obserwujemy w krajach tak zwanych, cywilizowanych. Czy to jest zjawisko związane z rządami demokratycznymi? Bynajmniej. Miało to miejsce także w krajach późnego socjalizmu, jaki widzieliśmy za czasów „panowania” towarzysza sekretarza Edwarda Gierka. Starsi z nas pamiętają hasło robotników: „Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy”. W tym powiedzeniu dwa słowa są znamienne, jedno to jest „leży” a drugie jest „należy”. Jest to pojęcie jakie cechuje niewolnika w stosunku do pana. Niewolnikiem jest pracownik, którym może być robotnik albo pracownik uniwersytetu, a panem jest dzisiaj Rząd. Dawniej w komunistycznym PRL rząd był Panem i Władcą, a dzisiaj jest w Stanach Zjednoczonych Prezydent a w Polsce wyśmiewany Kaczyński. Od Rządu społeczeństwo niewolników domaga się darowizny. Kiedyś przynajmniej dwa tysiące starych złotych a dzisiaj wymagania są dużo większe. Na przykład 500 nowych złotych na każde trzecie i czwarte dziecko?
Jest pewnego rodzaju symbioza między Rządem a lewicowo zorientowaną częścią społeczeństwa. Rząd chce utrzymać się przy władzy poprzez nieodpowiedzialne obiecanki dla społeczeństwa, pomijając w obietnicach słowo „praca”, a liberalna część społeczeństwa wierzy, albo udaje, że wierzy, że rząd je dotrzyma. Rzecz w tym, że zmiana rządu niewiele zmieni sytuację ekonomiczną, jeśli społeczeństwo nie wypracuje tych dodatkowych wartości na pokrycie nierealnych obietnic. Istnieją jednak krótkoterminowe sztuczki w tworzeniu ułudy, mirażu, że można żyć dobrze bez pracy. Takimi sztuczkami są pożyczki, w których specjalizują się bankierzy. Jednak na dłuższą metę, ta metoda prowadzi do bankructwa jednostek jak i całego kraju. W Polsce mamy przykład pożyczek zaciągniętych przez tow. Edwarda Gierka, a w Ameryce bankructwo czyha za rogiem.
Co ma wspólnego Polska i Stany Zjednoczone?
Polska jest w Unii Europejskiej, która jest w kieszeni Niemiec. Stany Zjednoczone są wplątane w „węzeł gordyjski” z Chinami, które zagrażają amerykańskiej światowej hegemonii, ale są także źródłem tanich materiałów dla amerykańskiego społeczeństwa. Nawiasem mówiąc, przez własną głupotę rząd amerykański zezwolił amerykańskim oligarchom na export amerykańskiego przemysłu do Chin, wraz z idiotycznym wytłumaczeniem, że my Amerykanie będziemy się teraz zajmowali jedynie pracą intelektualną. Tego rodzaju polityka ekonomiczna byłaby właściwa, gdyby jednocześnie nie było potencjalnego konfliktu mocarstwowego między Chinami i Stanami, zagrażającego całkowitym zerwaniem stosunków handlowych a nawet wojną z powodu np. Taiwanu. Teraz wygląda na to, że będziemy mieli nowego prezydenta, jakoby liberalnego, ale nieliberalny problem wyląduje na jego liberalnych kolanach. Czy będziemy mieli jeszcze jedną wojnę na Bliskim Wschodzie, aby odwrócić uwagę społeczeństwa od Dalekiego Wschodu, czyli Chin. „Posmatrim, uwidim – kak skazał w sowieckiej Gruzji profesor Gownowidze.”
Polskie wykształcone elity z natury przekładające wykształcenie nad zdrowy rozsądek, popularnie nazywany „chłopski rozum” naiwnie uważają, że Unia Europejska jest Świętym Mikołajem, którego zadaniem jest rozdawanie prezentów. Warunkiem oczywiście jest, że dzieci będą posłuszne i układne, nie grymasiły i słuchali tatusia i mamusi zamieszkałych w Berlinie albo Brukseli. A tu na przekór większość polskiej chłopskiej populacji, której jak warszawscy intelektualiści wytykają, że im słoma z drewniaków wychodzi, nagle zadają nieprzyzwoite pytania, a ile te posłuszeństwo ma nas kosztować? A w Polsce od dawna, jeszcze od szlacheckich czasów było widomo, że o pieniądzach w przyzwoitym towarzystwie się nie mówi. Pieniądze to kłopotliwy temat, bo takie tematy należą do Żydów i Niemców, a nie do polskiej arystokracji, której tytuł przejęli intelektualiści kierunków liberalnych, czyli lewicowych i inni pomniejsi, którzy w prasie i TV pucują ich buty. Bo w gruncie rzeczy, mimo pozorów, podrygów i uśmieszków arystokratom kiedyś i dzisiaj chodziło o pieniądze, tylko że nie umieli i nie umieją się targować. Niemcy natomiast funduszami unijnymi kuszą i straszą, że jak „mamusi w Berlinie nie będziecie kochać, to figę dostaniecie”. Rzecz w tym, że to jest raczej gra pozorów, bo w rzeczywistości Polska z jej tanią siłą roboczą i transportem z Polski bez opłat celnych stanowi dla Niemiec korzystnego partnera mimo polskich chłopskich grymasów. Politycy niemiecko-brukselscy chcieliby rzucić Polskę na kolana, ale zdrowy rozsądek zarówno niemieckiego społeczeństwa jak i lobby przemysłowego się temu opiera. Przeciętni Niemcy wiedzą, że polscy lekarze i pielęgniarki się nimi dobrze i tanio opiekują, a przemysłowcy cenią fachowców, którzy produkują części do Mercedesów, które my Amerykanie kupujemy jako niemieckie.
Jak to było kiedyś i jest dzisiaj?
Tak jakoś odbiegłem od tematu, tematem miała być praca. Kiedyś marksiści, a dzisiaj ci sami ludzie pod szyldem liberałów obiecują, że ludziom będzie lepiej a nawet bardzo dobrze jak im Rząd podaruje więcej pieniędzy bez wymogu kłopotliwej pracy. W Europie Wschodniej i Centralnej pod sowieckich jarzmem i batutą Stalina praca była wymogiem i przymusem. Jak ktoś pracy unikał, to kończył w Gułagu albo grobie, zastrzelony albo zagłodzony. Od czasów towarzysza Breżniewa a w Polsce Gomółki, ludziom pofolgowano i praca powoli stawała się jedną z opcji. Tym, którzy mieli taką manię, mogli nawet pracować za groszowe wynagrodzenie a inni mogli się obijać. Towarzysz Gierek nawet pozwolił ludziom podróżować do ciepłych krajów i pozwolił wymienić polskie złote na 200 dolarów po oficjalnym kursie, zdaje mi się 24 zł za jednego dolara. Wiadomo czym się to skończyło, czyli rewolucją solidarnościową, na skutek której kabanosy powróciły na haki w delikatesach. Od tego czasu ten, który miał coś do zaoferowania, wyjechał do Niemiec albo Anglii, gdzie wartość pracy jest wyższa niż w Polsce a inni im tego zazdroszczą i liczą na mannę z brukselskiego nieba. Wedle mnie to mimo straszaków niemiecko-brukselskich „dotacje” Polska dostanie, bo w dobrym ekonomicznym rozrachunku przynależność Polski do Unii się Niemcom i Francuzom opłaca. Te ględzenie o praworządności w Polsce, którego nie ma także w Niemczech, to tylko gra pozorów albo w trzy karty na brukselskim jarmarku.
Trzymajcie się kochani rodacy z waszymi węgierskimi bratankami. Nie dajcie się wykiwać.
Jan Czekajewski,
Dr. inż. (nie habilitowany)