Dobrosąsiedztwo z „zapachem tytoniu”

W tym kontekście warto zapoznać się z poniższym artykułem, gdzie członek popieranego przez władze białoruskie Związku Polaków krytycznie wypowiada się na temat traktowania przez władze polskie rdzennych Białorusinów i obywateli białoruskich polskiego pochodzenia, którzy nie popierają działań propolskiego Związku z Andżeliką Borys na czele.

Dobrosąsiedztwo z „zapachem tytoniu”

Na początku listopada Zjednoczone Demokratyczne Siły Białorusi w przygranicznych miastach Grodnie i Brześciu rozpowszechniły ulotki takiej to treści: „My, obywatele Białorusi, żądamy od władz białoruskich przygotowania i podpisania z Polską umowy o uproszczonym przekraczaniu granicy polsko-białoruskiej dla mieszkańców 50-kilometrowej strefy przygranicznej”.

Zabawne, że Siły nakłaniają do składania podpisów obywateli Białorusi, a nie Polaków… W tej samej ulotce czytamy, że Siły z maniakalnym uporem prowadzą rozmowy z urzędnikami UE, aby ci uprościli dla obywateli Białorusi procedurę wydawania wiz, zmniejszyli koszty i wprowadzili przygraniczną strefę bezwizowego przekraczania granicy. Jak na razie – bez skutku!

Wygląda na to, że przedstawiciele UE mają gdzieś nasze białoruskie Siły. Nawet te demokratyczne! Robią swoje – powoli, bez pośpiechu, prowadząc rozmowy na ten temat z przedstawicielami władz białoruskich. A jakżeby inaczej?! Przecież za porządek na granicy będą odpowiadać władze, a nie pan Anatolij Lebedko – lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej – który tylko we wrześniu 2009 roku był i w Szwecji, i w Słowacji, i w Estonii. I wszędzie tam na „wysokim szczeblu” prowadził rozmowy na wskazany temat i, nic z tego nie wyszło. Swoją drogą rodzi się pytanie – jakże wielkie muszą być składki członkowskie w Siłach, że lider organizacji może sobie pozwolić na takie wojaże! Prośba do pana Lebedko – nie ma po co zaśmiecać skrzynek pocztowych na Białorusi, skuteczniej będzie przetłumaczyć treść ulotki na język polski i rozłożyć je w Polsce w przygranicznych miejscowościach, bowiem tylko od UE zależy, czy i kiedy będzie wprowadzona ta strefa przygraniczna.

Szary obywatel szybko się orientuje w sytuacji i widzi, że, aby kolega Wacek z polskich Siemiatycz przyjechał do Domaczewa na Białorusi, wystarczy mu przyjść do białoruskiego konsulatu w Białej Podlaskiej, podać imię i nazwisko kolegi Wowki z Domaczewa, adres jego
zamieszkania i za przysłowiowy „psi grosz” dostać białoruską wizę. Sytuacja staje się całkiem odmienna, jeżeli Wowka zechce odwiedzić Wacka… Tu dla obu przyjaciół mogą powstać problemy nie do pokonania. Po pierwsze Wacek, aby przyjąć gościa, musi pójść do odpowiedniego urzędu w Polsce, udowodnić, że ma mieszkanie i pieniądze (i to niemałe), bo jak nie ma Wacek kasy, to nikt nie dopuści, aby go odwiedzili kumple z Białorusi. Z Niemiec,  Anglii – owszem, ale z Białorusi…  Jeśli już Wackowi wydadzą zaproszenie dla Wowki, to sam dokument zawiera poważniejsze zabezpieczenia niż banknot 500 euro. Wszystko po to, aby jacyś spryciarze nie mogli go podrobić. Z kolei Wowka udaje się do konsulatu polskiego w Brześciu, gdzie wraz z zaproszeniem od Wacka musi jeszcze przedłożyć: zaświadczenia z pracy, że pracuje i zarabia (a jak nie pracuje i nie zarabia, to zaświadczenie z banku, że ma konto, gdzie ulokował minimum 500 euro), ubezpieczenie medyczne na czas pobytu i pieniądze. Na podstawie tych zaświadczeń wydadzą Wowce jednorazową wizę za 60 euro. Guzik kogo obchodzi w konsulacie, że jedzie do kolegi zaledwie kilometr od granicy! Dopiero potem, o ile będzie grzeczny, otrzyma albo znowu „Szengen” za 60 euro, albo polską wizę narodową za 20 euro – tym razem „multi”. A jak będzie pyskował przy okienku – znowu walną jemu jednorazówkę za 60 euro, albo dostanie odmowę bez komentarza. Proszę mi powiedzieć – co ma tu piernik do wiatraka, a „łukaszenkowskie” władze białoruskie do poniżającego wydawania wiz w polskich konsulatach szarym obywatelom Białorusi?

Otóż polskie władze zakładają z góry, że ci Białorusini wcale nie jadą do Polski w odwiedziny, a tylko przemycają tanie papierosy do Najjaśniejszej, czym skutecznie uszczuplają Skarb polskiego państwa. Mają przecież od kogo uczyć się fachu. Niedawno nasz (bo po prawie 6 latach stałego pobytu na Białorusi) konsul z polskiego konsulatu w Grodnie na „pożegnanie” z dyplomatycznym paszportem w ręku usiłował przemycić do Polski 120 kartonów papierosów. Co tam konsul z Grodna! W Brześciu, gdzie granica z Ukrainą bliżej, a papierosy w „Pomarańczowej” jeszcze tańsze, to dopiero interes! Myślicie Państwo, że polscy dyplomaci w Brześciu są uczuleni na ukraiński tytoń? Nic bardziej mylącego. Takie zachowanie może wyrządzić niezaprzeczoną krzywdę obrazowi, w jakim jawi się Polska na dzień dzisiejszy. Jednak polskie władze rozmyślnie przemilczają ten problem.

W chwili obecnej Polakom włosy jeżą się na głowie, kiedy czytają relacje dziennikarza Andrzeja Poczobuta o sytuacji na Białorusi – „Łukaszenka dławi mniejszości narodowe na Białorusi!”. Chodzi o nauczanie w szkołach na Białorusi wszystkich przedmiotów w języku określonej mniejszości narodowej. Wreszcie władze białoruskie poszły do głowy po rozum i zabroniły nauczanie matematyki i chemii w języku polskim czy ukraińskim. Pytanie dla Poczobuta. Otóż w Polsce są również mniejszości narodowe Romów, Kaszubów, Białorusinów, Żydów, itd. Proszę wskazać mi chociaż jedną szkołę w Polsce, gdzie nauczanie wszystkich przedmiotów odbywa się np. w języku Romów, czy po hebrajsku?! Nie ma takiej szkoły. Działają szkoły z częściowym nauczaniem w języku mniejszości narodowej, są też uczelnie, gdzie nauczanie jest prowadzone w języku angielskim, ale pośród uczących się nie ma dzieci Anglików i są to całkiem inne szkoły nie dla mniejszości narodowych.

Według pana Poczobuta Łukaszenka i tak dławi mniejszości, a zwłaszcza Polaków. Chodzi mianowicie o Związek Polaków na Białorusi pod przewodnictwem pani Andżeliki Borys. Ostali się na Białorusi Polacy, którzy na feralnym zebraniu w 2005 r. zagłosowali przeciw pani Borys. Znali ją i uważali, że nie może być prezesem Związku.
To była ich decyzja. Przegrali. Przeważnie są to osoby starsze, które na początku lat 90-tych ub. stulecia zakładali ZPB. Dla nich słowo „Polska” znaczy do dziś coś więcej niż sąsiedni kraj. Dla nich Polska jest tym spoiwem, co trzymało ich razem przez całe życie. W ich świadomości Polska jest tym krajem gdzie nawet ptaki śpiewają inaczej. To oni zachowali język „Ojczyzny miłej” oraz polskie tradycje Wigilii i świąt Bożego Narodzenia, stawali w obronie kościołów przed zamknięciem, to oni lub ich rodzice walczyli w szeregach AK lub byli zsyłani na mroźną Syberię… Cóż na koniec dostali w podarunku za swą polskość od przedstawicieli tej „Ojczyzny miłej”? Zakaz wjazdu do Polski. Za co?! Nikt nie wie.

Polska demokracja nie ma obowiązku tłumaczyć się i dawać innym prawo do obrony. Polska demokracja nie uważa za słuszne nawet powiadomić te osoby, że mają zakaz wjazdu – dowiadują się o tym przypadkowo. I chociaż nadal, w odróżnieniu od tych „prawomyślnych” związkowców, w swoich domach mówią po polsku i precyzyjnie przestrzegają polskich tradycji – w rozumieniu władz Polakami nie są. Są natomiast wrogami Polski. Tak zadecydowały obecne władze Polski. Smutne to wszystko. Nieprawdą jest, że władze białoruskie zdławiły ZPB – sami Polacy to zrobili. I nie ma co przerzucać winy na innych. Gdyby pani Borys i jej sprzymierzeńcom zależało rzeczywiście na Związku – próbowaliby dogadać się i poszukać wyjścia z impasu. Widocznie najwyraźniej zależy im tylko na płynących z Polski pieniądzach polskiego podatnika. Przedstawiciele tegoż związku nie prowadzą prawie żadnej działalności społecznej, poza świętowaniem i urządzaniem bankietów. A to, że nie przejawiają działalności, zawsze można zrzucić na karb władz białoruskich – że zabraniają! Nie można jednak autorytatywnie twierdzić, że „poprawny” Związek” z panią Borys na czele nie prowadzi żadnej działalności. Otóż działalność jest. Powstały przecież firmy komercyjne, gdzie nauczają języka polskiego i historii Polski w celu otrzymania Karty Polaka. Posiadanie Karty Polaka daje nieograniczone przywileje, jakich nie mają nawet obywatele Polski! Przede wszystkim są to bezpłatne studia na wyższych polskich uczelniach. Nieważne, że kandydat nie zna języka polskiego lub nie ma pojęcia o kulturze polskiej – za pieniądze nauczą w cztery miesiąca! Jeśli ktoś nie ma dokumentów, potwierdzających polskie pochodzenie, to też nie problem. Pani Borys i jej otoczenie mają prawo wydać zaświadczenie, że „osoba ta zasługuje na posiadanie Karty Polaka, bo wielce przyczyniła się do rozwoju kultury polskiej na Białorusi”. Za niedługo tym sposobem na Białorusi będzie więcej Polaków niż w Polsce. Myślę jednak, że ten, tak ładnie rozkręcony pięć lat temu bałagan, powoli zbliża się ku końcowi. Publikacji pana Poczobuta już prawie nikt w Polsce nie czyta. 

Mawia się, że „kiedy nie wiadomo o co chodzi – chodzi o pieniądze”. Kto na tym bałaganie najlepiej wychodzi? Łukaszenka? Wątpię.  A może prołukaszenkowski Związek Polaków? Oni akurat na temat swego stosunku co do Polski mają tyle do powiedzenia, co Żydzi w czasie okupacji. Więc kto? A gdyby tak, szanowni państwo, zakręcić kurek z pieniędzmi z Polski i z Unii Europejskiej dla tych działaczy? Niech by Lebedko „za swoje” pojechał do Szwecji, a Aleksandr Milinkiewicz – honorowy członek „polskiego” ZPB – do Brukseli też za swoje? Śmiem spytać, co pani Borys przez ostatnie pięć lat zrobiła własnymi rękami dla zachowania dziedzictwa polskiego na Białorusi? Uchowaj Boże, aby Łukaszenko pozwolił na wszystko, o co proszą „wojownicy za demokrację na Białorusi”! Przecież już nie można by było powiedzieć, ze „władze zabraniają”. Chociaż, odnoszę wrażenie, że nawet jeśliby zostały spełnione wszystkie warunki – i tak będzie źle. Temu, kto nie umie tańczyć, zawsze coś przeszkadza.

Prawdziwi Polacy na Białorusi