

„Obóz demokratyczny” – wielka mistyfikacja. O tym są te wybory
Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.
Ryc.Fabien Clairefond
Jan ŚLIWA
Mamy do czynienia z realnie istniejącym liberalizmem. Nazwa pochodzi od „libertas” – wolność, ale wolności w tym coraz mniej. Nakazem chwili jest cenzura (zakamuflowana pod inną nazwą), którą można cyfrowo zaimplementować tak ściśle, że dawni cenzorzy z ulicy Mysiej to przy tym leśne dziadki.-– pisze Jan ŚLIWA
„Obóz demokratyczny”, czyli…?
Coraz częściej podczas wyborów w państwach europejskich pojawia się pojęcie „obóz demokratyczny”. Jest to grupa ludzi, która jest personifikacją demokracji lub raczej się za takową uważa. Ponieważ są lepsi od innych – mądrzejsi, uczciwsi. bardziej postępowi, ich głos w dyskusji publicznej waży więcej. Przysługuje im więc prawo do uprzywilejowanego decydowania o sprawach państwa.
Problemem dla demokracji są bowiem ci inni. Ci inni są głupsi, mają prowincjonalne spojrzenie na świat, niekiedy nawet wynikające z religii. Kierują się intuicją i emocjami, mają dystans do nauki, bardziej wierzą własnym zmysłom niż opinii specjalistów. Wielu profesorów wyraża opinie, że ich mózgi są mniejsze i mają inną sieć połączeń. Są zagrożeniem dla demokracji, z ich szeregów może się bowiem wyłonić dyktator, wręcz nowy Hitler. Dlatego nie można im pozwolić na nieregulowane tworzenie poglądów, ich wyrażanie lub co gorsza wdrażanie w życie.
Zadaniem obozu demokratycznego jest takie poprowadzenie spraw państwa, by władzę posiadali ludzie na poziomie i by podejmowali oni słuszne decyzje. Służy temu demokracja liberalna, w trudnych warunkach przekształcająca się w demokrację walczącą. Każdy liberał wie, które partie są liberalne. Partie nieliberalne mogą być dopuszczone do życia politycznego, ale pod warunkiem, że nie mają możliwości przejęcia władzy. Należy je wtedy otoczyć kordonem sanitarnym, żadna współpraca z nimi nie jest dopuszczalna. Jeżeli liczba ich posłów wymagałaby zaproponowanie im choćby funkcji wiceprzewodniczącego parlamentu, nie można popadać w pułapkę formalizmu prawnego. Aby nie mogły osiągnąć większości absolutnej, należy ograniczyć możliwość ich wpływania na opinię publiczną poprzez zastosowanie przepisów o mowie nienawiści. Gdy jednak grozi osiągnięcie przez nich większości, należy pomyśleć o delegalizacji.
Mam nadzieję, że wszyscy wyczuli ironię, choć wielu renomowanych publicystów pisze takie teksty na poważnie.
Pomieszanie pojęć
Problemem jest racjonalna dyskusja, jako że słowa pozmieniały znaczenia. Lewica zamieniła się z prawicą miejscami. Politycy kłamią nagminnie. W Polsce mamy paradę kameleonów, zmieniających co chwilę barwy i hasła, „Co szkodzi obiecać” – to uniwersalny program.
Ale jest tak nie tylko w Polsce. W Niemczech Friedrich Merz z CDU wygrał wybory pod hasłami prawicowymi, po czym sformował lewicowy rząd z SPD. I nic, jakoś uzyskał większość, po oddaniu głosu wyborcy już się nie liczą. Wiadomo, że głębokim motywem Niemiec jest współpraca z Rosją, obawiamy się w Polsce tego. Obecnie jednak Merz chce dostarczyć Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu Taurus. Zadziwiające potrząsanie szabelką. Obrońcy pokoju i Rosji odsądzają go od czci i wiary, ale ja raczej myślę, że on
tylko udaje. Oczywiście konkretna dyskusja jest trudna, jeżeli polityk wygłasza pewne twierdzenia, ale trzeba dodać: „on tak tylko mówi na użytek swoich wyborców”. Polemizując z nim, walczymy z wiatrakami.
Nazwy są etykietkami pozbawionymi treści. W zwrocie „Marsz Miliona Serc” ten milion był tylko nazwą, ale nie liczbą. To reklama, propaganda. Podobnie hotele Best Western tylko nazywają się „Best”, ale niekoniecznie takie są. Modne są hasła o łączeniu narodu – „Polska cała”. Głoszone jest to przy równoczesnym zaostrzaniu kursu wobec opozycji. Należy więc ten zwrot rozumieć „Polska cała – oprócz tych niegodnych, których trzeba izolować, choćby w więzieniach”. Ale „Polska cała” jest krótsze, lepiej brzmi.
Szczególnie irytująca jest narracja niemiecka. Konfederacja, a nawet PiS, są dla nich partiami ekstremalnej prawicy, o krok od Hitlera. Przerażenie budzi konferencja konserwatystów CPAC w Rzeszowie, określana jako światowy zlot ekstremalnej prawicy. Obrońca nienarodzonych, pałkarz z bejsbolem, katolik i operator komór gazowych, to dla nich jedno. Nie rozumieją, że gdzie indziej panuje inne spojrzenie na świat. Dla wielu w Polsce „lewica” jest pojęciem wstydliwym. Dla mnie (rocznik 1954) lewica to stalinizm (który mnie ominął), pochody pierwszomajowe z portretami Gierka, bicie studentów i strzelanie do robotników. A „partyjny”, członek PZPR, to synonim mało bystrego karierowicza. Pół wieku selekcji negatywnej. Jest taki stalinowski plakat, a na nim „olbrzym” (ludowy żołnierz) i malutki „zapluty karzeł reakcji”. Ten karzeł reakcji, brzydki, prawie zadeptany, jest moim bohaterem. Prawicowa reakcja, czyli walka o wolność. Dlatego jeżeli słyszę z Niemiec hasło „Wszyscy przeciw prawicy!”, to nie rozumiem, o czym oni mówią.
A teraz? Uniwersytety obsiedli specjaliści od takich nauk, przy których angelologia jest wzorem ścisłości. Piszą za pieniądze podatnika prace o „feministycznej glacjologii” i podobnych problemach. Ważnym tematem jest klimat. Owszem, można klimat badać naukowo, ale nauka walcząca ze sceptycyzmem jest zaprzeczeniem nauki. Z rzeczywistością może się zgadzać tylko przypadkiem. Nawet zepsuty zegarek dwa razy na dobę pokazuje dobrą godzinę. W Związku Sowieckim komitet centralny promował biologa Łysenkę. Nie wolno było z nim polemizować. Miał zwiększyć wydajność sowieckiego rolnictwa, ale je zniszczył. Podobnym doświadczeniem z dogmatyzmem był chiński Wielki Skok, który doprowadził do głodu i śmierci milionów. Nie ma żadnego powodu, żeby polityka Unii Europejskiej miała się zakończyć lepiej tylko dlatego, że widzimy to w kolorze przez Internet. Do takiego głodu raczej nie dojdzie, ale ustawa o walce z mową nienawiści (czyli z każdym odmiennym zdaniem, w dowolnym temacie) wyłącza bezpieczniki, które w bezprzymiotnikowej demokracji pozwalają na korektę kursu.
Kły i pazury demokracji liberalnej
Tu dochodzimy do obozu demokratycznego i demokracji liberalnej. Demokracja liberalna staje się coraz bardziej brutalna. Bez skrępowania szczerzy kły i pazury. W dawnej NRD używano zwrotu „real existierender Sozialismus” – realnie istniejący socjalizm. Chodziło o to, że to, co nazywano socjalizmem, radykalnie odbiegało od idei. Obecnie mamy do czynienia z realnie istniejącym liberalizmem. Nazwa pochodzi od „libertas” – wolność, ale wolności w tym coraz mniej. Nakazem chwili jest cenzura (zakamuflowana pod inną nazwą), którą można cyfrowo zaimplementować tak ściśle, że dawni cenzorzy z ulicy Mysiej to przy tym leśne dziadki. Wzorem są raczej komunistyczne Chiny. W połączeniu z cyfryzacją wszystkiego, a zwłaszcza pieniądza, można niepokornego wyłączyć z życia całkowicie, zakuć go w cyfrowe dyby. I wszystko legalnie.
Podobnie demo-kracja powinna być władzą ludu, ale władza ludu to według liberalnych elit szatański pomysł. Nawet urabianie umysłów za pomocą propagandy to za mało. Nieprawomyślną część społeczeństwa można zamknąć w bantustanie za kordonem sanitarnym, bez praw politycznych. Jaką część? Jedną czwartą, jedną trzecią, połowę, jeszcze więcej?
Gdy lud udaje, że nie rozumie, o co chodzi i dalej wybiera źle, można delegalizować partie, anulować wybory i aresztować przywódców. Odbywa się to nie tylko przy milczeniu lub przyzwoleniu Brukseli, lecz przy jej inspiracji i kierownictwie. Jako żywo przypomina to koncentrację władzy w rękach pewnego austriackiego akwarelisty wiosną 1933. Ideolodzy NSDAP nazwali to „marcową rewolucją” – ustawa o pełnomocnictwach dla Führera, aresztowania posłów opozycji, delegalizacja partii opozycyjnych. Jak podkreślali, odbywało się to w pełni legalnie. Tyle że prawa ciągle ewoluowały w kierunku dyktatury. Wiem, ta analogia brzmi przesadnie i brutalnie, ale kto by jeszcze kilka miesięcy temu uwierzył w to, co stało się w Rumunii lub to, o czym marzą liberałowie niemieccy oraz francuscy? Niech nas nie zmyli to, że dawnych dyktatorów widzimy na czarnobiałych zdjęciach jako ludzi z innej epoki, która minęła i nigdy nie wróci.
WRumunii praktycznie natychmiast po wymuszonym zwycięstwie liberała przystąpiono do implementacji paktu i migracyjnego i kontroli mediów. Centrali najwyraźniej się spieszy. Stara się też w miarę możliwości działać cicho, by uniknąć publicznej dyskusji. W polskiej prezydenckiej kampanii wyborczej mieliśmy spektakularny wysyp tematów zastępczych. Wygląda na to, jakby komuś kończył się czas. Unia jeszcze ciągnie na resztkach dawnego dobrobytu, ale za niedługo zaostrzy się kryzys gospodarczy i oczywiste będzie, że Unia nie „dowozi”. Czy narody się przebudzą? Na razie dla tych, którzy tym kierują jest ważne, by zanim to nastąpi, przeprowadzić możliwie radykalne zmiany instytucjonalne, tak by nie dało się ich odwrócić.
Oczywiście, w tej układance ważna jest wiecznie krnąbrna Polska, nieufająca światłym radom z Brukseli i Berlina, flirtująca z Ameryką. Wygląda na to, że sytuacja zmierza do przesilenia. A Polska znowu wejdzie do historii.
O co w tym wszystkim chodzi?
I tu można by skończyć. Ale narzuca się pytanie: Po co oni to nam i sobie robią? Przecież o wiele przyjemniej jest zarządzać kwitnącym kontynentem. A tak narastają liczne kryzysy, których źródłem jest brak sprzężenia zwrotnego i niesterowność systemu. Zewnętrznie przypomina to demokrację, ale w Arabii Saudyjskiej też się zbiera jakiś parlament. W Europie politycy odizolowani są od skutków swoich decyzji. Gdy już zdobędą mandaty, zajmują się sami sobą. Najbardziej ekstremalne formy przybiera to w Brukseli, gdzie dochody polityków są iście królewskie, a możliwości sprzedawania głosów lobbystom obfite.Ale żeby z tego dłużej korzystać, należałoby pomyśleć od czasu do czasu o rozwoju gospodarki i poziomie życia populusu, plebsu. Nawet Stalin w przerwach między czystkami zbudował czasem jakąś fabrykę. Najchętniej czołgów, ale czasem też nawozów sztucznych lub butów. Gdy micha pełna, ludzie są mniej czuli na brak demokracji. Będąc w Dubaju myślałem, że mądry szejk to całkiem niezłe rozwiązanie. A Unia walczy z energetyką jądrową, poprzez umowę z Mercosur niszczy swoją suwerenność żywnościową. Nie trzeba wojny, już COVID pokazał, jakie są konsekwencje przecięcia szlaków handlowych. W Niemczech pod presją SPD nic się nie da zrobić w sprawie migracji. Przeciwnie. samoloty przywożą nowych z Afganistanu. Przywódcy robią groźne miny i bawią się w żołnierzyki. Twierdzą, że przeciw Rosji dadzą radę sami, a planują przy tym jako taką gotowość na lata i dekady. Oczywiście oni sami nie mają zamiaru stawiać żadnego oporu. W razie czego mają Polskę jako bufor. Z polską armią pod politycznym i wojskowym zarządem Brukseli i Berlina. Robi się z tego teatr kukiełek i prężenie muskułów. A kto im zdziera maski, ten niszczy europejską solidarność i obronność, jest agentem Putina.
Ale czy rządzą nami ślepcy, czy jest to chytry plan rządu światowego – masonów, grupy Bilderberg, Sorosa? Nie wiem. Za Gomułki w kabarecie śpiewano piosenkę:
To chyba jest dywersja, to chyba jest sabotaż,
Bo przecież niemożliwe, by zwykła głupota.
A co do Polski – to o tym będą te wybory.
Idziemy stadnie na dno, w kierunku nędzy i dyktatury, czy próbujemy (na razie) nie zatonąć.
Jan Śliwa
Źródło: dzięki uprzejmości Redakcji ”Wszystko Co Najważniejsze”