Osobiście, nigdy w życiu Demianiuka nie spotkałem, a do hitlerowskich oprawców mam od dziecka uzasadnioną niechęć
( mój kuzyn, Henryk Czekajewski, jest na liście zagazowanych w pobliżu niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau), a moją karierę zawodową zawdzięczam Profesorowi Stefanowi Bincerowi, Żydowi z pochodzenia, który
w Auschwitz został zmuszony przez Niemców do pracy w krematorium, gdzie spalił zwłoki swej żony i syna.
Zabrało mi 15 lat od czasu zakończenia wojny aby być zdolnym podać dłoń Niemcowi.
Sprawa Iwana Demianiuka niepokoi mnie z powodu znajomości realiów II Wojny Światowej i mych dziecięcych obserwacji likwidacji Getta żydowskiego i cygańskiego a także widoku głodujących jeńców sowieckich, których kilkadziesiąt tysięcy zagłodzono na śmierć w mej rodzimej Częstochowie.
Dla tych jeńców jedyną szansą przedłużenia życia o kilka miesięcy było zapisanie się do niemieckich kompanii wartowniczych lub do rosyjskiej armii generała Własowa, walczącej po stronie niemieckiej. Zupełnie podobnie zachowali się niektórzy Żydzi, którzy desperacko walcząc o przetrwanie, zatrudniali się jako żydowscy policjanci lub członkowie Judenratów, którzy selekcjonowali swych współbraci do wywózki z Getta do obozów śmierci. Tych ludzi potraktowano po wojnie bardziej wyrozumiale i dzisiaj nie słyszy się o ich ściganiu jako nazistowskich zbrodniarzy.
Być może, że Demianiuk był jednym z takich jeńców. Nie mam pojęcia, czy zapisał się do niemieckich oddziałów czy też był, jednym z setek tysięcy Ukraińców wywiezionych na roboty do Niemiec. Tak czy inaczej Demianiuk przyjechał do USA po wojnie jako emigrant. W roku 1978 Demianiuka aresztowano w Cleveland i pierwszy raz odebrano mu amerykańskie obywatelstwo. Pisano wtedy o nim jako o potworze z Treblinki o przezwisku „Iwan Groźny”. Napisano nawet o nim sensacyjne książki w których go określano jako kata, „Iwana Groźnego z Treblinki”. Oczywiście znalazło się wtedy wielu „naocznych świadków” jego tożsamości i zbrodni. W Izraelu twarz prawnika który Demianiuka reprezentował, oblano na ulicy kwasem solnym.
Ciekawym jest, że dowody przeciwko Demianiukowi Amerykańskie Ministerstwo Sprawiedliwości otrzymało od sowieckiego KGB. Pisze o tym w swym pamiętniku,
dr. Armand Hammer. Hammer był amerykańskim milionerem a jednocześnie podejrzaną osobowością, gdyż kiedyś był zaprzyjaźniony z Leninem, handlował w USA, w latach dwudziestych ubiegłego wieku, zagrabionymi z carskich muzeów dziełami sztuki,
a jego ojciec był założycielem Amerykańskiej Partii Komunistycznej. Był także gościem honorowym w Moskwie na każdym kolejnym pogrzebie Sekretarza Generalnego KPZR
( z wyjątkiem Stalina). Kiedy Armand Hammer zwrócił się do Breżniewa o dokumenty potrzebne do skazania „Iwana Groźnego”, Breżniew chętnie je dostarczył mimo, że w owym czasie oryginalny zbrodniarz, „Iwan Groźny”już dawno nie żył.
Na podstawie tych dokumentów , Demianiuk został, pozbawiony amerykańskiego obywatelstwa i wysłany do Izraela gdzie został skazany na karę śmierci. Demianiuk siedział pięć lat w celi śmierci ale izraelski Sąd Najwyższy go zwolnił, gdyż stwierdzono, że Demianiuk nie jest jednak tym „Iwanem Groźnym” , którego szukano i skazano. Dla Polaków, ciekawym być może fakt, że wykryciem Demianiuka chełpi się także były polski komunistyczny aparatczyk, PRL-owski minister od spraw wyznań, Kazimierz Kąkol w wywiadzie dla Teresy Torańskiej opublikowanym w książce „Byli” na stronie 147 (Wydawnictwo Świat Książki, 2006). Musicie się Państwo zgodzić, że przy takim wiarogodnym świadku jak Kazimierz Kąkol, Departament Sprawiedliwości USA nie mmiał wyboru jak skazać Demianiuka ponownie na ekstradycję.
Kiedy uprzednio Demianiuka odesłano z Izraela do USA i zwrócono mu amerykańskie obywatelstwo, jego kłopoty się nie skończyły, gdyż w USA postawiono mu nowe zarzuty, tym razem obecności jako strażnika w innych niemieckich obozach śmierci, Majdanku, Sobiborze itp.
Iwan Demianiuk ma dzisiaj 89 lat. Kiedy dostał się do niemieckiej niewoli był podobno rannym w czasie walk, młodym ukraińskim parobkiem. Podobno półanalfabetą. Demianiuk przeżył o wiele lat potencjalnych świadków swej zbrodni lub niewinności. Jego starczy umysł już nie pozwala mu być wiarygodnym świadkiem dla samego siebie.
Cala sprawa zostawia w mych ustach nieprzyjemny smak, wiedząc, że w okresie powojennym tysiące niemieckich zbrodniarzy sprowadzono do USA i wykorzystano w badaniach naukowych i wywiadzie. Na myśl przychodzi generał Reinhard Gehlen, w czasie II Wojny szef wywiadu hitlerowskiego we wschodniej Europie i ZSSR, późniejszy szef wywiadu Niemiec Zachodnich.
Czas chyba aby pozwolić staremu Demianiukowi umrzeć i nie nękać go więcej pokazowymi procesami, szczególnie, że już spędził pięć lat w celi śmierci pod fałszywymi zarzutami.
Jeśli nie prawne argumenty, to przynajmniej etyka chrześcijańska, winny zaważyć przy tej humanitarnej decyzji. Przecież w mym kraju zamieszkania, Stanach Zjednoczonych, 83%, a w Polsce 95% ludności deklaruje się jako Chrześcijanie, których podstawową zasadą jest przebaczanie. Może warto sobie o tej zasadzie teraz przypomnieć.
Czyżby zawziętość Amerykańskiego Ministerstwa Sprawiedliwości w stosunku do Demianiuka miała swe źródło w tym, że ten starzec już jest nieprzydatny z wyjątkiem użycia go jako patetycznego symbolu hitlerowskiego zbrodniarza. Może już czas zająć się następną grupą zbrodniarzy tym razem stalinowskich, którzy na pewno znajdują się wśród setek tysięcy imigrantów i obywateli z byłego ZSSR. Są to ludzie dużo młodsi, na pewno żyją także świadkowie ich zbrodni i istnieją dokumenty ich winy w archiwach KGB w Moskwie. Amerykanie maja dobre powiedzenie: „Do not confuse me with facts” ( Nie mieszaj mi w głowie faktami). Fakty dzisiaj, po 66 latach od wydarzeń, nie mają znaczenia. Świadkowie wymarli i sam Demianiuk nie może być wiarygodnym świadkiem we własnej obronie. Powoływanie się fakty z przed 66 lat, dzisiaj zakrawa na szyderstwo z procesu prawnego. Prawdopodobnie chodzi o mącenie czystej wody aby łowić w niej grube ryby. Proces Demianiuka właśnie służy do takiego mącenia.
Nawet jeśli Niemcy skarzą Demianiuka i w niemieckim więzieniu on umrze, niełatwo będzie zatrzeć plamy na sumieniu i reputacji tych ludzi i instytucji, którzy tą farsę zmontowali. Być może ci odpowiedzialni kiedyś zrozumieją, że inwestycja w farsę pod tytułem „Demianiuk” , na dłuższą metę, się nie opłacała.
Jan Czekajewski
Członek Polskiego Instytutu Naukowego Nowym Jorku (PIASA)