Ostatnie dzni urlopu. Jestem nad Morzem Śródziemnym, gdzie z Nicei zrobiłem wyprawę do Włoch. Widzę więc co się dzieje w tym miejscu, gdzie Laurowe Wybrzeże przechodzi w Ligurię z przepięknymi orlimi gniazdami miasteczek Cinque Terre, zawieszonymi na stromych skałach. Ale nie o atrakcjach dziś myślałem.
Po pierwsze swoim zwyczajem chciałem poobserwować kowidowe obyczaje, a właściwie ich resztki, które tylko pozostały siłą rozpędu. Najbardziej (nie)widoczne są jak zwykle maseczki. We Włoszech mają je nosić wszyscy w obsłudze, a więc sklepikarze, konduktorzy, kierowcy. Co prawda w transporcie publicznym nosić mają wszyscy, ale głównie turyści z innych „lżejszych” krajów przełamują i ten zakaz, z czego zdają się skrzętnie korzystać miejscowi. Konduktor w pociągu do La Spezii napomniał nas na okoliczność maseczkowania, ale widać było, że robi to tylko z formalnego obowiązku, bo powiedział swoje i poszedł. Zresztą co miał zrobić? Wezwać policję, skoro pół pociągu bez maseczki? Jednak masowość niezgody robi różnicę, obnażając pustą głupotę obostrzeń.
Na promenadach i w miejscach atrakcji turystycznych – tłumy. Różnokolorowe, różnojęzyczne. I zacząłem się zastanawiać czy da się teraz to towarzystwo zagonić z powrotem w kowidowy reżym. No, szczerze wątpię. Nie dlatego, żebym tu widział jakichś świadomych sprawy walczaków, ale widać jedno: ludzie żyją normalnie, sami sobie do tego wrócili. Ciężko będzie ich zagonić z powrotem z jednego powodu – zniknął Strach Pierwszy. Ten z początków pandemii. Kiedy nikt nie wiedział o co chodzi. Kiedy każdy się bał nieznanego. Kiedy każdy był codziennie straszony.
Teraz wygląda to na oswojenie tego pierwotnego strachu. To typowe dla ludzkiej kondycji, która każdą długotrwałą sytuację stresową zaczyna racjonalizować, przyzwyczajać się do niej. Bo inaczej by się nie dało tego wytrzymać. Ciąg do normalności to chyba jeden z potężniejszych procesów – powolny, często nieuświadomiony, mało spektakularny, ale krok po kroku nawracający każdą niezwykłą sytuację na tory zwyczajnego życia. Ta adaptacja jest w genie ludzkości.
No i jak teraz te tłumy na placach zagonić z powrotem w izolację i maseczkowanie? Można to robić ukazami i karami, ale ginie podstawa akceptacji takich posunięć, czyli strach. Władza nie będzie się miała do czego odwołać poza własną władzą, czyli siłą. A więc będzie to legitymizacja pochodząca z przemocy, władzy jaką daje władza. Co zrobią wtedy te tłumy i czy w ogóle zostaną poddane takiej próbie?
A proces ten jest podstępny, bo powolny, osmatyczny. Nie ma większych spektakularnych momentów włączenia wajchy. Ot, przestawia się ją codziennie po milimetrze, bez spektakularnych gestów czy wystąpień. Administracyjna machina działa w tle, cichutko i niezauważenie. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Ludzie sami wrócili do normalności. Dziś – odwrotnie niż w czasach Pierwszego Zamknięcia – to człowiek w maseczce jest rzadkością, wzbudzającą raczej reakcję, że to coś niestosownego, czy odbiegającego od normy. Tak jak kiedyś wśród zamaseczkowanych wyglądał ktoś z nielicznych, paradujących z odkrytą twarzą.
Przecież większość to nie jacyś tam bojowicy o wolność. To normalnie ludzie, uwiedzeni Pierwszym Strachem, który im sam przechodzi. Co zrobią gdyby rządy zechciały przykręcić znowu śrubę? Czy oddadzą spokojnie ten swój obecny naturalny powrót do normalności, czy się postawią? A wtedy – jak? Przecież są w sposób doskonały zatomizowani, nie mają ani narzędzi do politycznego wyrażenia swych obaw czy dążeń, ani woli, gdyż obecny system w krajach liberalnej demokracji skutecznie immunizował rzeczywistość od wpływu suwerena. W wielu krajach mamy do czynienia z wielkimi demonstracjami, które – bez programu i przywództwa – są tylko spuszczeniem powietrza z napełnionego balonu społecznego sprzeciwu. Tak, by wszystko sflaczało i by mógł się spokojnie napełniać do następnego razu. Taka taktyka wentyla bezpieczeństwa. Nic z tego nie wynika, poza komfortem władz. I tak jest wszędzie.
To już definitywny koniec lata. Przed nami jesień, czyli igrzyska pt. „kto się lepiej przygotował do zimy”. Potem nadejdzie zima. Z grzywnami (Włochy) i więzieniem (Szwajcaria) za grzanie w domu powyżej 19 stopni. Z szefową Komisji Europejskiej, która pokazuje światu jak myć ręce, by nie zużywać zbyt dużo wody (nota bene robiąc przy tym błędy ze zużyciem takowej). Znowu kroi się kolejny eksperyment ludzkości. Znowu zrobiony przez nią samą, na własne życzenie. To kolejny dowód na to, że mitem jest ciągły rozwój do przodu. Czasami się w nim cofamy, co do tej pory naiwnym wydawało się niemożliwe. Ciekawe jak się zachowa rozpieszczona cywilizacja, kiedy nastąpi regres? Raczej będzie chyba jak z kowidem – w okresie zmiany nie przemyśli swego paradygmatu. Po prostu nie ma komu przeprowadzić tego procesu samorefleksji. Elity są tym nie zainteresowane, a lud boży zaraz zamieni własną wygodę na owczy pęd ku przetrwaniu. Jak w kowidzie.
Nie będzie już komu bronić wolności w świecie, który już dawno ją sprzedał za ułudę bezpieczeństwa. Tylko komu ją sprzedał? Pewnie temu, kto po tej transakcji jest jej właścicielem. Czyli może z nią zrobić co zechce.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.