Steve był najlepszym ze sprzedawców koni w całym powiecie Poock, a nawet dalej. Ktokolwiek chciał zrobić lepszy interes na sprzedaży swoich koni, ten stawiał na Steve’a i nigdy się nie zawiódł. Niewielu rozumiało ten biznes, na czym polega handel końmi, ale Steve był właśnie tym jednym z niewielu. Czasem ktoś w desperacji pozbywał się swego stada koni w ten sposób, że decydował się na cenę jaką wyznaczał Steve. Ludzie jednak opowiadali, że Steve nigdy na tym nie stracił a wręcz przeciwnie. Kupował płacąc po $12 za sztukę a sprzedawał po $15 a nawet więcej. Byli świadkowie tych transakcji, którzy przysięgali na co kto chciał, że byli przy tym obecni.
Wszyscy handlujący końmi wiedzieli, że ten kto kupuje, ogląda konia dokładnie. Przygląda się czy jest on czysty, zadbany, czy sierść jest błyszcząca naturalnie czy śmierdzi wieprzowym boczkiem lub słoniną, wygląd ogona a zwłaszcza tego co pod nim, oczy i uszy ich czystość i „żywość”, nozdrza i ewentualnie co się tam wydziela. Skaleczenia nóg lub owrzodzenia, oglądanie pachwin końskich, to wszystko to abecadło handlu końmi znane i uznane przez każdego stajennego. Wygląd kopyt końskich, wiek konia i wygląd uzębienia dopełniało reszty. Każdy więc kto chciał konia zbyć, wiedział mniej lub bardziej jak o niego zadbać.
Krążyły o tym legendy. O Steve’ie i jego zabiegach o końskie kuracje odmładzające, krążyły legendy jeszcze bardziej fantastyczne. Jedna z nich dotyczyła zabiegów „nad końskim wiekiem”. Wszyscy wiedzieli, że wyglądu końskiego uzębienia nie da się oszukać, a dla doświadczonego weterynarza lub handlarza, wyrocznią jest wygląd końskiego uzębienia.
Tylko Steve wiedział, jak poprawić stan końskiego uzębienia i tylko on osiągał na rynku handlu końmi to, co dla innych pozostawało nadal jedynie marzeniem.
./.
Ojciec Steve’a jr. był handlarzem końmi. Najsłynniejszym i najzamożniejszym w powiecie Poock, który swojemu synowi pozostawił znaczną na owe czasy fortunę. Czasy jednak zmieniły się na tyle, że Steve jr. postanowił pójść z duchem czasu i zajął się handlem samochodami. Na rynku pojawił się właśnie Ford model T i Steve przeczuwał, że wkrótce każdy zechce mieć coś takiego pod domem zamiast konia. Od czasu do czasu sprzedawał jeszcze tak jak jego ojciec konie, ale to raczej był już margines jego businessowej działalności. Ojciec na odchodne, przekazał mu jeszcze tejemnicę swojego handlowego sukcesu, zgodnie z porzekadłem „jak Cię widzą, tak cię koniu wycenią”, ale ten rodzaj zajęcia i stała obecność wykwalifikowanych wetrynarzy na wybiegu, nie gwarantowały już takiego sukcesu, jaki zanotował ojciec Steve’a jr.
Steve jr. dzięki staraniu ojca ukończył 4 klasy szkoły realnej i w zasadzie na tym polu zakończył dalszy swój rozwój intelektualny. Cały jego wysiłek skupiony był teraz na nowym business’ie, to jest handlu samochodami: nowymi i używanymi, co wkrótce okazało się jeszcze większą żyłą złota niż mu się to na początku wydawało. Steve w swoim salonie wystawowym, zastosował prosty quiz: powiedz który samochód jest nowy a który używany. Dla każdych 500 zgłoszonych przez klientów rozstrzygnięć, miał losowanie jednego ze wskazanych samochodów: klient który wskazał na nowy samochód jako nowy, otrzymywał jako wygraną egzemplarz wystawowy i na odwrót jeśli nie trafił prawidłowo. I tak da capo al fine. Klienci walili drzwiami i oknami, a Steve jak kiedyś tata, cieszył się opinią najlepszego sprzedawcy w Stanie.
Mało kto może był to zauważył, ale wszystkie samochody w salonie Steve’a po prostu błyszczały nowością i świeżością, czego nie można powiedzieć o konkurencji.
./.
Wnuk Steve’a, największego w swoim czasie handlarza końmi z powiatu Poock, oraz syn Stev’ea jr. z czwartego małżeństwa, słynnego handlarza samochodami z tegoż powiatu, postanowił także pójść z duchem czasu i mając 40 lat zajął się handlem komputerami.
Ojciec niewiele go nauczył, od dziadka niczego się nie dowiedział bo się z nim nie zdążył spotkać, ale jedno zdanie utkwiło mu nie tylko w pamięci ale i w przekonaniu, że tak właśnie jest. „Ludzie lubią błyskotki, zwłaszcza te, które są orginalne” (w domyśle unikalne). Mają się wtedy czym wyróżnić albo pochwalić. Bez względu na cenę. Im dłużej żył tym bardziej pasowało to do jego życiowych obserwacji. Postanowił, że jego komputery będą różniły się od innych tak bardzo, że wręcz będą to zupełnie inne komputery. Mnóstwo czasu poświęcił na czytanie różnych opowieści science fiction, oraz wertowaniu nowości technologicznych w elektronice. W rezultacie zaowocowało to zamówieniem specjalnej wersji komputera, który wyglądem przypominał jakieś futurystyczne lustro w którym można się było przeglądać z równoczesnym powiększeniem dowolnej partii obrazu, przy czym sterowanie tym co się dzieje na ekranie, w pewnej części zależało od położenia gałek ocznych operatora sterujących w ten sposób kursorem krążącym po ekranie a także komend wydawanych głosem. Zintegrowanie funkcji komputera, telewizora, radia i telefonu, było już prostą konsekwencją tego, że kto inny tego rodzaju zabaw jeszcze nie oferował.
Sukcess handlowy przeszedł najśmielsze oczekiwania Steve’a i całkowicie powalił z nóg cały przemysł elektroniczny. Projektanci form gadżetów oferowanych w salonie komputerowym Steve’a mieli podpisane umowy na 30 i więcej lat, z zastrzeżeniem że jakiekolwiek naruszenie reguł gry, zaowocuje bardzo dużym procesem odszkodowawczym na koszt pozwanego. Stąd żadne przecieki nie mogły mieć miejsca a konkurencja została szybko wyeliminowana. Mało tego, duża część budżetu została przeznaczona na wykupywanie form graficznych i przemysłowych oraz praw autorskich do nich u tych twórców, których podobieństwo form do projektów oferowanych przez salon Steve’a mogło być jakoś skojarzone.
I jeszcze drobiazg: dostawcy sprzętu dla salonu Steve’a, nie mogli sprzedawać ani dostarczać ani softwaru ani hardwaru który zamawiał, komukolwiek innemu a sprzęt którym handlował nie wymieniał danych ani nie mógł komunikować się z żadnym innym będącym w rękach konkurencji. Dostęp do internetu natomiast, miał być po prostu szybszy.
Steve szybko uznany został w całej Ameryce a nawet na świecie za mistrza uprawiania businessu. Udowodnił on bowiem wbrew największym malkontentom, że nawet gdy cała ekonomia ledwie że zipie, wynalazca i przedsiębiorca, jeśli wie co i jak zaproponować konsumentom, może pokonać każdą przeszkodę. Steve nie zawahał się atakować przeszkód. U szczytu sukcesów połknęła go własna słabość. Oczywiście, że finansowo był wypłacalny i to nawet wielokrotnie, jako że należał do tej udanej pierwszej setki najgrubszych ryb. Zmarł na raka, którego nie udało mu się nabrać, na smaczniejszy kąsek w innym ciele. Jak znamy Steve’a gdyby się do tego odpowiednio wcześnie zabrał, możemy się założyć o sto jego fortun, że poradził by sobie i tym razem a dla powetowania kosztów leczenia i wykonania dalszego postępu dla uszcześliwienia kolejnych konsumentów, na rynku pojawiłby się w każdym jego nowym komputerze niewielki tester do wykrywania tej groźnej choroby. Kto z nas wtedy nie kupiłby czegoś takiego bez względu na cenę, tego nawet stary handlarz końmi by nie przewidział.
./.
Syn Steve’a jr, Steve III był jeszcze w szkole podstawowej, kiedy dla wszystkich stało się jasne, że jego przyszłym zajęciem będzie handel. Było wtedy letnie popołudnie, kiedy już prawie że absolwent 4-tej klasy szkoły realnej poszedł otworzyć drzwi. W progu stał miły młodzieniec, domokrążca, sprzedający wisiorki. Steve III nie zainteresował by się towarem na pewno, gdyby jego uwagi nie zwrócił wisiorek u paska domokrący, do którego były przypięte inne kluczyki. Wisiorek ten miał kształt bardzo udanie zbliżony do jednego z modeli komputerów, sprzedawanych już kilkanaście lat temu przez jego ojca i będący wówczas prawdziwym hitem. Nie udało mu się dowiedzieć gdzie młodzieniec nabył ów wisiorek, ale udało mu się go kupić za $15. Steve III udał się z nabytkiem do mamy, którą udało mu się przekonać, że najlepszym prezentem dla taty, co było jej ostatnim zmartwieniem, będzie właśnie udana miniaturka komputera z czasu największej świetności ojca. Pomysł chwycił. Steve za miniaturkę zażądał od mamy $40 i dostał co chciał.
Sprawa jednak na tym się nie zakończyła. Ojciec Steva III był zachwycony prezentem i matka Steve’ III, musiała z detalami opowiedzieć, jak do tego doszło całej rodzinie. Następnego dnia, ojciec Steve’a, zapytał syna zupełnie od niechcenia, czy mógłby mu wskazać gdzie kupił wisior, bo chciałby zrobić taki sam prezent koledze, który zajmuje się kolekcją takich bibelotów. Steve III poczuł, że sprawa dopiero się zaczyna, ale znając ojca wiedział, że ten nie zakończy poszukiwań, dopóki nie dopadnie domokrążcy. Miał rację. Kiedy opisał ojcu co i jak miało miejsce, młodzieniec pojawił się w drzwiach domu już po dwudziestu minutach w asyście całkiem muskularnych osiłków ze stałej obstawy tatusia. Przyniósł więcej towaru i zdziwiony był, że choć go w tym celu z całą kurtuazją przywieźli nikt tym zainteresowany nie był.
W trzy tygodnie po tym wydarzeniu, w pokoju ojca pojawiło się pudło pełne wisiorków z podobizną komputera. Co jednak było najdziwniejsze, pudło to pochodziło ze sklepu, który ojciec Steve’a kupił tydzień wcześniej zupełnie nie wiadomo poco.
Steve III jakkolwiek ojciec nie poświęcał mu szczególnie wiele uwagi, jeszcze mając sześć lat usłyszał od niego, że „ludzie lubią błyskotki, byle były orginalne”. Ojciec niewiele żądał od syna, ale tym razem kazał mu to zapamiętać. Być może dlatego właśnie, kiedy Steve’a III wybierał dla ojca ów słynny wisior, powodzenie prezentu było pewne.
Steve III po ukończeniu najlepszego w kraju college’u podjął z sukcesem studia MBA na Harvardzie, które ukończył z wyróżnieniem. Wielu jego kolegów, liczyło na jego dalszą karierę naukową. Byli nieco zaskoczeni, kiedy im w końcu powiedział, że jego od dawna nic innego nie interesuje bardziej niż pozycja nr 1 na Wall Street.
W ciągu pierwszego roku praktyki u Golman & Sachs, wykazał się takim zacięciem, że dostał niekwestionowany tytuł sprzedawcy roku. Na samym początku kariery, starzy wyjadacze podrzucili mu kukułcze jajo, to jest stare akcje firmy Enron, które nie miały praktycznie żadnego znaczenia. Steve III zorientował się o co chodzi jeszcze zanim je przejrzał. Nie upłynął tydzień a akcje Enronu znowu pojawiły się w obiegu, a ich bardzo szybki wzrost wartości wywołał niesamowitą lawinę komentarzy za i przeciw. Kiedy zaś komisja d/s papierów wartościowych zaczęła przyglądać się uważniej pakietowi cudem ożywionych akcji, okazało się m.in. że Steve III opłacił nawet jakiś komentarz ekonomiczny w Times’ie, który nie zostawił suchej nitki na dawno obumarłym Enronie. Wyglądało to na pierwszy rzut oka tak, jakby Steve III podcinał gałąź na której siedział. Samobójca?
Równocześnie Komisja Papierów Wartościowych nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości w obrocie papierami kierowanym przez Steve’a III, mało tego, w szerokim uzasadnieniu jakie opublikowano, znalazło się podkreślenie skrajnej, niespotykanej rzetelności brokera, odpowiedzialnego za ożywienie ważnego sektora ekonomicznego. Steve otrzymał ofertę wiceprezesa, z apanażami o których jeszcze Wall Street nie słyszała. Po upływie roku, Steve III był już prezesem Goldman & Sachs. W podzięce za uprzejmość, która spotkał go z poręczenia osób dających mu szansę w rozwinięciu skrzydeł, przy pomocy mocno zwietrzałych akcji, zarządził dla nich wypłatę dożywocia na poziomie dotychczasowych wynagrodzeń.
Kiedy najwięksi dziennikarze Wall Srteet Jurnal dopytywali go jak do tego doszło, że w tak błyskawicznym tempie osiągnął właściwie wszystko i to kilkakrotnie, powiedział im mniej więcej tak: pochodzę z rodziny kupieckiej z tradycjami.
Mój pradziadek dbał o to, aby jego konie wyglądały zadbane. Mój dziadek dbał o to aby jego samochody były zadbane. Mój ojciec zadbał o wygląd zewnętrzny komputerów i znów mu się udało. Ja zadbałem o to aby moi klienci zobaczyli to, czego gdzie indziej nie mają szans nawet sobie wyobrazić. Pokazałem im piękno takiej investycji. Jak sami widzicie skutecznie. Bo „ludzie zapłacą każdą cenę, za błyskotki, byle były orginalne”.
./.
Kiedy Steve IV, syn znanego Nowojorskiego bankiera Steve’a III obejmował urząd prezydenta USA w wieku lat 36, archiwiści szukający sensacji na jego temat, przekopali wszystkie dostępne źródła. Wyniki były raczej mizerne. Któryś z nich, doszukał się nawet, że rodzinną tradycją, przekazywaną z dziadka na syna, była reguła „handlu orginalnymi błyskotkami”. Każdy to przecież wie, co to za reguła. Ale żeby z tego powodu zostać prezydentem?
Marcisz Bielski 2011-10-30-31