Polish News w muzeum w Marcinkowie
Konieczność oczyszczania odzieży dostrzegano już od zarania dziejów. Najpierw ubrania po prostu moczono w zimniej wodzie, w nurtach rzeki lub jeziora. Po czym zauważono, że sam ten proces nie usuwa większych zabrudzeń. Z biegiem lat, zaczęto pocierać brud piaskiem, który dzięki swojej szorstkości odspajał go od materiału. Nasi przodkowie próbowali również metody wybijania nieczystości z tkaniny, dlatego też zaczęto uderzać praną bielizną o skały. Aby zgłębić dawną sztukę pralniczą, Nasza Redakcja wybrała się ponownie do Muzeum Etnograficznego w świętokrzyskim Marcinkowie.
Pierwsze kijanki przyjmowały postać twardych, niełamliwych, dość grubych, krótkich kijów lub drewnianych łopatek. Pranie polegało na wcześniejszym namoczeniu odzieży w zimnej wodzie, a następnie uderzaniu jej kijanką. Należało go wtedy obficie spłukać wodą. Wszelkie nieczystości wybijane były właśnie tą kijanka mechanicznie spomiędzy włókien materiału. Do prania można było dodać niewielką ilość mieszanki popiołu i łoju.
W kolejnych latach wartką wodę rzeki zastąpiono balią, o dużej pojemności. Zauważono również, że łatwiej usuwa się brud pod wpływem ciepłej wody niż zimnej. Taki proces oczyszczania odzieży przetrwał dość długo.
Na obszarach wiejskich, można było spotkać specjalną miednicę wraz z kielichem ze sprężyną, który tworząc podciśnienie zwiększał skuteczność prania. Wyglądało to trochę jak ubijanie ziemniaków. Wszystkie te procesy były jednak bardzo pracochłonne, zajmowały dość dużo czasu i wymagały dużego pokładu siły potrzebnej do przyniesienia podgrzanej wody, wyprania brudnych rzeczy, opróżnienie takiej dużej balii, płukanie w kilku wodach.
Ewa Michałowska -Walkiewicz