Jarosław Kaczyński: żadna partia nie może być spadkobierczynią papieża

kaczynski

 

kaczynski PAP: Czy pamięta pan moment, w którym dowiedział się pan o wyborze Karola Wojtyły na papieża?

Jarosław Kaczyński: Doskonale pamiętam. Wczesny wieczór i nagle telefon od mojego  ówczesnego najbliższego przyjaciela: „Słuchaj, Karola Wojtyłę wybrano na papieża”. Przekazałem to rodzicom, Leszek był w Sopocie, zadzwoniłem do  niego.

Zaraz włączyliśmy telewizor, niedługo był Dziennik, podali to,  chociaż o ile sobie przypominam, dopiero pod koniec.

Nawiązałem  kontakt z koleżankami i kolegami z opozycji. Wszyscy byli niesłychanie  podnieceni, pełni różnych nadziei. Przyglądałem się też temu, co robi  władza. Po chwili wahania doszli do wniosku, że to sukces polityki Edwarda Gierka, to było zabawne. Poczułem, że zdarzyło się coś  niesłychanie ważnego. Potem w okresie karnawału solidarnościowego byłem  przekonany, że to jest poważny atut dla Polski. Polska miała swojego  bardzo potężnego ambasadora na zewnątrz i w związku z tym interwencja  rosyjska była trudniejsza. Wydarzenia pokazały, że rzeczywiście uznali,  że interwencja im się nie opłaca i skłonili władze PRL, aby załatwiły to  własnymi rękami.

PAP: Miał pan okazję poznać papieża osobiście?

J.K.: Tak, podczas pielgrzymki w czerwcu 1991 roku. To było spotkanie na  Zamku Królewskim, Lech Wałęsa przedstawił mnie jako swojego zastępcę  (J.K. był wtedy szefem Kancelarii Prezydenta – PAP), co troszkę  zainteresowało Ojca Świętego.

Potem rozmawiałem jeszcze z papieżem w  grupie kilku polityków przed jego odlotem z Krakowa. Trzeci kontakt miał  miejsce we wrześniu tego samego roku,

byłem wtedy w Watykanie i Ojciec  Święty był tak dobry, że przyjął naszą delegację Porozumienia Centrum.

Rozmawialiśmy  z papieżem o problemach Polski, o kryzysie Wałęsy. Ojciec Święty był  bardzo dobrze zorientowany. Choć mówił, że jako głowa całego Kościoła  musi zajmować się sprawami niemal całego Świata i dlatego Polsce może  poświęcić tylko cześć swojego czasu. Warto jednak zapamiętać, że papież  nigdy nie

próbował się uniwersalizować mówiąc, że nie jest w pełni  Polakiem. Był uniwersalny, ale jako Polak. To jest do zapamiętania,  jeśli chodzi o nasz

stosunek do Europy. To było moje ostatnie spotkanie z  papieżem.

Ale innych wspomnień jest bardzo dużo. Wizyta w 1983  roku, msza na stadionie X-lecia, gigantyczny tłok, płaczący ludzie. Mój  ojciec, który – uczciwie mówiąc

– nie był człowiekiem specjalnie  religijnym, też miał łzy w oczach, kiedy papież mówił o wyborze między  działaniem drogą pokojową a męczeństwem. Wtedy

wielu ludzi właśnie z  pokolenia AK było wzruszonych, bo to było jakby nawiązanie do ich życia.  To wszystko było niezwykle mocne. W 1987 roku msza w

Warszawie, mnóstwo  sztandarów Solidarności. To wtedy skończyło się wmawianie, że „S” już  nie ma.

PAP: Jak pan wspomina pierwszą pielgrzymkę papieża w 1979 r.?

J.K.: Stałem na Krakowskim Przedmieściu koło Pałacu Staszica. Powitanie było wspaniałe, wspaniała msza, kolejna na Placu Zamkowym też bardzo tłumna.  Papież

zachęcał naród do aktywności, do odrodzenia. Słowa, o ponownym  przyjęciu „duchowego dziedzictwa, któremu na imię Polska” były bardzo  ważne. Zdaliśmy

sobie sprawę, że Polska się zmieniła. Był spór w  środowisku opozycji, kiedy to da efekt. Okazało się, że dało bardzo  szybko.

PAP: Pan się tego spodziewał?

J.K.: Ja sądziłem, że system gierkowski się sypie, i że wybór papieża miał tutaj ogromne znaczenie. Na pewno było to ogromne wzmocnienie ducha,  pewności

siebie. Wpływ pontyfikatu na obalenie komunizmu był dla mojego  pokolenia rzeczą niezmiernie ważną, ale oczywiście doceniam też tę drugą  stronę misji.

Tylko, że tu mam wspomnienia troszkę bolesne – 1991  rok, pierwsza pielgrzymka papieża w wolnej Polsce. Kształtujący się  dopiero establishment bardzo źle

przyjął naukę moralną, którą wtedy  głosił Jan Paweł II. Papież mówił wtedy: “Nie zmarnujcie wolności i  pamiętajcie o Dziesięciu Przykazaniach+. Elity

przyjęły to źle, a miały  niesłychanie duży wpływ na świadomość społeczną poprzez demoralizujący  przekaz mediów. Ludziom wmawiano, że symbolem wolności

jest sex-shop,  życie prywatne a po części i publiczne powinno biec według zasady –  róbta, co chceta. Do dziś płacimy za to bardzo wysoką cenę. Ojciec

Święty się temu wyraźnie przeciwstawił i to zostało przyjęte niedobrze. Spiritus movens tej akcji byli też ludzie, którzy obecnie rządzą Polską.

PAP:  W przemówieniu pod Pałacem Prezydenckim w rocznicę katastrofy  smoleńskiej mówił pan, że zginęli w niej ludzie, którzy chcieli zmiany,  która miała “odnowić tę ziemię”. Uważa pan PiS za spadkobiercę  przesłania papieża?

J.K.: To, co mówił papież,  mocno utkwiło w świadomości nie tylko mojego pokolenia – miałem 29 lat,  gdy został wybrany. To było coś niezwykłego dla

całego narodu. Mnie  wiele fragmentów jego wystąpień po prostu utkwiło mocno w głowie. Tak  jak cytaty z literatury, ma się je po prostu gdzieś wmontowane i

czasami  przychodzą do głowy.

Partia polityczna nie może być spadkobiercą  Ojca Świętego, który jest przedstawicielem Chrystusa na ziemi. To byłoby  twierdzenie zakrawające na

profanację. Partia to jest polityka, a  polityka jest grzeszna, nawet jeśli ma najuczciwsze cele. Więc nie  czujemy się spadkobiercami Jana Pawła II, ale

uważamy, że wniósł bardzo  wiele w nasze wyzwolenie oraz przedstawił słuszną propozycję, czym się  kierować po odzyskaniu wolności.

To jest ogromny zasób do  wykorzystania, a Polacy w gruncie rzeczy z tego nie skorzystali. Próba  sprowadzenia papieża do słynnych kremówek w jakiejś mierze,

choć na  szczęście nie w pełni, się powiodła. Tymczasem on miał do powiedzenia wiele i dla ludzi wierzących i dla takich, którzy są agnostykami, ale  chcą

widzieć w życiu społecznym jakieś wartości.

 Rozmawiała Anna Staszkiewicz-Piekut.

źródło: PAP