Kiedy zaczyna się karnawał? Zaraz po Bożym Narodzeniu? Po Nowym Roku? A może dopiero po Trzech Królach? Zdania w tej kwestii bywają zaskakująco różne, chociaż wersja noworoczna wydaje się być najpopular- niejsza. Bezdyskusyjność innych rzeczy związanych z karnawałem jest jednak oczywista. Ciągnie się on aż do środy Popielcowej i stanowi włoski wynalazek, czy sięgając jeszcze dalej - starorzymski. Płomienni południowcy wprowadzili go pod nieco mylącym hasłem “CARNE VALE”, czyli rozstania z mięsem, co potem rozumiano jako aluzję do wielkopostnych rygorów, a w Polsce przetłumaczono nawet na mięsopust, określając tym mianem ostatnie dni karnawału. Wymyślony daleko na południu i celebrowany tam szczególnie barwnie, krzykliwie i hucznie, karnawał był również u nas od dawna rozkosznie ruchliwym okresem wszelkich uczt, balów, maskarad, kuligów, a także swatań, zaręczyn, ożenków. /... / Chodziła na rauty Chodziła na bale, Sto dwadzieścía razy tańcząc w karnawale. Aż wreszcie Panieńskim Skończywszy ostatki, Po białym mazurze Została... u matki [...] Zapewne działo się i tak, ale ten kąśliwy wierszyk Kazimierza Laskowskiego o niepowodzeniach dziewiętnastowiecznej panienki nie zawsze się sprawdzał. Los często sprzyjał pannom na wydaniu. Sprzyjał zawsze wtedy, gdy energicznie przystąpiły do działań mobilizowane zewsząd opiekunki w krynolinach, a pater familias nie zaniedbywał starań o zaproszenia i przy tym nie żałował grosza na bale czy też “wieczory tańcujące" pod swoim dachem. Urokliwy wiek XIX to bodaj szczyt karnawałowych ceremoniałów. Ożywiały się salony, resursy (kluby towarzyskie kupców i obywateli ziemskich), teatry i co bardziej renomowane knajpki, aby pańsko mieszczańskim gościom nie brakowało zimowych wrażeń. Tam, wśród arystokracji, inteligentów na posadach czy dbających o swoje firmy kupców, wszystko zdawało się tylko czekać na pierwsze takty poloneza. Nim to nieodmiennie, z wyraźnie patriotyczną demonstracyjnością, rozpoczynano bale. A były to bale proszone, składkowe, panieńskie, kawalerskie, bale określonych sfer i grup zawodowych, a wreszcie bale odbywane w poszumie raz po raz napierającej filantropii. I tak "Czas" z roku 1873 podaje, że ówczesny karnawał przyniósł Krakowowi następu- jące bale publiczne: “na dochód towarzystwa wzajemnej pomocy uczniów Uniwersytetu Jagiellońskiego", “na dochód stowarzyszenia wzajemnej pomocy rękodzielników i przemysłowców", “na korzyść ubogiej młodzieży Instytutu Technicznego”, “na dochód straży ogniowej”, “na dochód towarzystwa ku wspieraniu ubogich chłopców starozakonnych", “na korzyść biblioteki uczniów wydziału lekarskiego”. Lista jest może niepełna, ale jak widać większość tych wydarzeń daje pojęcie o zjawisku. Najświetniejszy był bal “na korzyść” młodych techników - tryskała fontanna z wodą kolońską, a omdlałe damy wynoszono po ognistych pląsach. Był to w pewnym stopniu akt dobroczynności. i zarazem jedyne okazje do spotkań, na których wysoko urodzeni mogli się bawić z przedstawicielami innych “światów”, gdyż w zasadzie nie było mowy, aby np. na balu u hrabiostwa X zjawił się bezherbowy profesor uniwersytetu czy też wystąpiły najelegantsze nawet, córy kupieckie. “Bogu dzięki, że księżna przyszła i nie lęka się, że jej korona z głowy nie spadnie” - Powitał Stanisław Koźmian księżną Marcelinę Czartoryską, kiedy to w roku 1880, jako jedyna z mieszkających w Krakowie arystokratek, zaszczyciła pewien miszszczański bal. “Bo siedzi“- padła odpowiedź. Jednakże nie wszystkie arystokratyczne głowy były przed przeszło stu laty tak zdemokratyzowane. Bale toczyły się w zaczarowanych, niedostępnych intruzom kręgach i nawet owe wspomniane imprezy filantropijne nierzadko miały coś z bezkrwawych bojów, w których jedna strona patrzyła na drugą, wymigiwała się od pójścia w tan, albo wyraźnie oszczędzała na ukłonach. Nie jesteśmy w stanie oddać w pełni tej jakże odległej atmosfery, tych pełnych etykiety niuansów, tego dziwnego korowodu - zdążającego do wielkiego kufra historii... Ale jeszcze oto muzyka, omdlewające girlandy kwiatów i światła w kryształowych żyrandolach; jeszcze lustra w barokowych, złocistych ramach i trunki wykwintne. Jeszcze wydekoltowane toalety i fraki zmagające się z narodowymi przyodziewkami, jeszcze w karnetach sporo zapisanych nazwisk i wodzirej powiewający wstążkami i wprawnie panujący nad salą. Któryś z kawalerów we fraku unosi teatralnie głowę i poprawia monokl, jakby w tym szkiełku czy w starannie wytyczonym przez środek fryzury przedziałku, chciał wyrazić swój urok. Któryś znowu spośród tych w kontuszach wypija dla kurażu kielich, podkręca wąsa i wierzac że “psu oczu nie sprzedał", kłania się w pas przed znajomą sasiadeczką, aby staropolskim ” strzelam do waćpanny", wypowiedzianym w nieco “siermiężnym” stylu, zaprosić ją do kolejnych pląsów. Dawno już zniknęły - a szkoda owe jakże w końcu przydatne tańce. o których zgryźliwie pisał autor siedemnastowiecznej pt."Gorzka wolność młodzieńska” [...] A mój miły bracie - wzdyć dosyć ma czasu o okazyjej przypatrzeć się tym pannom. Na toć to biesiady, na to konwersacje, na to tańce różne, żebyście się im słusznie przypatrzyli. Na to świeczkowy; żeby jeśli który nie dojrzy, lepiej ją widział przy świecy. Na to mieniony, żeby z boku obaczył tym lepiej, jak chodzi. Na to goniony, żeby widział, jeśli nie kalika albo nie dychawiczna. Na to śpiewany kowal, żeby słyszał, jeśli nie niemota. Na to niemiec, żebyście jak w garnce kołatali, czy dobra miedź i złość jeśli się w niej nie odezwie[...] W światłach dziewiętnastowiecznego salonu, resursy kupieckiej czy choćby jakiegoś domu, w stylu “Moralności pani Dulskiej" - G. Zapolskiej, wodzirej chcąc skusić niektórych do złotego jarzma małżeńskiego, zapraszał do innych tańców. Był więc mazur, kadryl, lansjer, kotylion, polka. A co do polki, to od jej mnogości rozbolałaby z pewnością głowa. Była więc polka zwykła, polka warszawska, polka-mazurka, polka trotteuse, polka tremblante albo inaczej “trzęsąca febra”, którą się gorszyły zacne matrony. Był także ulubiony taniec drabant- taniec łączący w sobie poloneza i mazura z takimi figurami, jak “drabantowa", “angleżowa", "szuflady", “przeskakiwanie chustki”, “kotek i myszka", “okręcanie się przez ręce”, “figura z czepkiem” i “picie wina z trzewika” (a tak naprawdę - z kieliszeczka wstawionego w ”trzewikopodobną“ namiastkę). , Drabantem zazwyczaj żegnano gości balu , figurami tego tańca przechodzono z przestrzeni tanecznej z dworu do sań. Była też stara stryjanka, taniec, który Wincenty Pol nazwał "bardzo szalonym”, przypominając go swoim współczesnym i nawet czyniąc modnym, a który zaczynał się od bardzo intrygującej śpiewki: “Co stryjanka robiła, Kiedy sobie podpiła...” Fragment poematu “STRYJANKA- Tradycja szlachecka” Wincentego Pola opisujaca taniec. “...Dalej! dalej! „Kto z was Boga chwali „Ej Panie i Panki! „Po skrzypkach „Stryj a n ki!" I wziął Rotmistrz za Skalskę — a za Kasię Stasio !' I ciął Cześnik od ucha — i rżnęła kapela... I wywijał Pan Rotmistrz i Staś z swoją Kasią Tak od serca, jak tańczy para w dniu wesela ! A za niemi dopiero — za niemi... za niemi... Co Pań było i Panien walą wszystkie pary ! A przed pierwszą przygrywa sam już Cześnik stary, Że aż sobie przysiada czasami do ziemi! Bo „Stryjanka" to taniec był bardzo szalony! Gdy go grano, to siedzieć nie wolno nikomu — Lecz i wszystkie wianuszki i wszystkie robrony ) Szaleć społem musiały już po całym domu... Chociaż rżnęła kapela — skrzypek ciął na przedzie I za sobą gdzie zechciał, wszystkie pary wiedzie: Że dla matron wzgląd wielki, więc były przestanki — Marszem Drabant poczynał z powagą w koronie : A gdy utną skrzypeczki na przemian „Stryj an ki. Przyklaskują ochoczym poważni na stronie — I szalone figury idą z wielkim praskiem ! I marsz znowu poważny idzie za oklaskiem ! A figury do rymu szły w wielkiej ochocie — Bo na przedzie skrzypiciel pytał się na zwrocie : — „Co Stryjanka robiła, „Kiedy sobie podpiła?" — „„Wziąwszy wszystkich niebożę „„Szła za skrzypka po dworze! „,,I zebrało się koło „,,I bywało wesoło!"" — „Więc wesoło i dalej! Kto z Was Boga chwali! Więc i Krzysie, Anulki! i wdzięczne Kordulki ! Dalej w koło! a z praskiem! Matusie z oklaskiem... Hej hu ha ! kiedy gram — kiedy gram! Cześnik sam ! !" I wysunął się znowu Drabant po ochocie... I zapytał się Cześnik znowu na zawrocie : — „Co Stryjanka robiła, „Kiedy sobie podpiła?" — „„Kochajmy się, wołała „„I trzewiczek dawała: „„A więc vivat! Panowie „„Mej bogdanki to zdrowie!"" Tak Pan Rotmistrz zawołał wziął kielich do ręki I dał kielich Stasiowi — sam stanął na stronie : I musiała dać Kasia trzewiczek maleńki,, Choć i serce się biło i twarzyczka płonie... Zygmunt Gloger tak opisuje stryjankę: (...) składał się z dwóch części, która jest rodzajem marsza rycerskiego i od draba czyli piechura wziął nazwę, oraz właściwej stryjenki, która jest właściwie rażnym mazurkiem, śpiewkami przeplatanym. Drabant miał ten przywilej, co i taniec polski, że go po wszystkich kątach domu tańczono, ze skrzypkiem na czele, który szedł przed pierwszą parą po całym domu i zabierał gości i domowników bez różnicy płci, wieku i stanu do tańca. Osoby poważniejsze szły tylko dopóki grano drabanta. Skrzypek, poczynając grac stryjenkę zapytywał: Co stryjenka robiła, Kiedy sobie podpiła? Pierwsza para odpowiadała do rymu wierszem, a jaką figurę zapowiedziała, taką wszsycy naśladować musieli, gdy tymczasem starsi jako widzowie przyklaskiwali ochocie. Takie były wszystkie bale, i tylko żałoby narodowe, wstrząsy po kolejnych klęskach powstańczych, aresztowaniach i zsyłkach, zakłócały ustawicznie te skoczne karnawałowe obrządki. Polskie panny, wychowane w atmosferze patriotyzmu, być może także na legendzie o Wandzie, co to nie chciała Niemca (chociaż taka Joanna Grudzińska wyszła nawet za mąż za paskudnego Wielkiego Księcia Konstantego...), nie gustowały w danserach, którzy nosili obce uniformy. Panowie, jeśli nie chcieli się sprzedać za rangi, ordery i urzędy podśpiewywali, że kiedyś nie tak się hulało: “A znacie wy, mocium panie, gdzie leży Stoczek, Iganie, gdzie Wawr, Ząbki, Wielkie Dembie, kędy orzeł gnał jastrzębie, a Grochów, czy znacie, mówcie, panie bracie? Znam ci ja Grochowa łany, Tam się chodziło na tany, Znam ja tę sławną Olszynkę, Każdy rowek i drożynkę, Tameśmy hulali, Aż się diabli śmiali...” Panie w tych tragicznych dniach popowstańczych przedkładały głęboką czerń nad inne kolory i w czeluściach komód chowały biżuterię. Nie urządzało się żadnych balów, gdyż groziło to wręcz wybiciem szyb tym, którzy mieliby je odwagę zorganizować. Polskość w tamtych czasach wyraźnie zhardziała, stała się wyzywająca i niepokorna, odważyła się nawet karnawałowi przypiąć biało-czerwoną kokardkę sponiewieranej dumy narodowej. Czyż zresztą nie znamy takich poczynań z innych już, późniejszych czasów? Ale, niechaj jeszcze – jak śpiewa Maryla Rodowicz – żyje bal... Muskani bladoróżowym, spowitym w nadwiślańskie mgły i opary, świtem, goście wsiadają do karet. Nie wszyscy. Są tacy, którzy wyczekują kończącego zabawę białego mazura, jest także ów piękny, o mrocznej urodzie, brodaty młodzian, którego znużyły swawole w kra- kowskim pałacu “Pod Baranami". Kroczy samotnie uroczymi załukami królewskiego grodu, podziwia profesjonalnym, malarskim okiem jakby wyśnione śnieżne kompozycje o lukrowanych szronem drzewach, dachach i strzeliste wieże opryskane gwiazdami. A potem spotyka płaczącą żebraczkę o fioletowej twarzy i jarzących się suchotniczych oczach. Słucha jej bełkotliwych zwierzeń z uwagą. Dowiaduje się, że kiedyś porzuciła swego bękarta i że za to siedziała w ciupie. Wzrusza go dramat tego ludzkiego łachmana. Pociesza ją i nie puszcza bez pomocy. Kim jest ten wytworny, niezwykły młodzieniec? To późniejszy zakonnik, brat Albert, Adam Chmielowski, którego spotkaniu z biedną, na wpół pomyloną Antośką, długo opowiadano pod Wawelem. Legenda? Zaczarowany świat z karnetów? * KARNET – abonament na pewien cykl imprez roz rywkowych (festiwal, konkurs, itp.), książeczka z kuponami,biletami wstępu. Dawniej: damski notesik- balowy do wpisywania kolej- ności tańców i tancerzy. Z jęz. Francuskiego: carnet = notes, książeczka z biletami. Na ilustracji karnet balowy z 1850 roku z ukrytym zegarkiem www.lisak.net.pl/