Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.
Ryc.Fabien Clairefond
Karol Nawrocki, J.D. Vance i jęk elit
Jan ŚLIWA
Karol Nawrocki i J.D. Vance – skąd taka para? Jak kto chce, nawiązujemy tu do „Żywotów równoległych” Plutarcha z Cheronei, który zestawiał i porównywał takie postacie jak Aleksander i Cezar czy Demostenes i Cycero. Nasi wielcy mężowie jeszcze żyją i mają przed sobą jeszcze długą karierę. Ich żywoty wykazują faktycznie liczne analogie.
Są praktycznie równolatkami. Obu można określić jako konserwatystów, należą do szeroko pojętej prawicy, czyli Obozu Zdrowego Rozsądku. Obaj są znienawidzeni przez liberalne elity. Obaj nie boją się byle czego, czego wielokrotnie dowiedli. Czy są wzorem osobowym dla młodego pokolenia, czy są zapowiedzią nowych czasów?
Karol Nawrocki
Karol Nawrocki pochodzi z gdańskiego blokowiska. Znajomości się tam nie wybiera. Ma za sobą karierę sportową, w tym w amatorskim boksie. To też nie salon, raczej ostra szkoła życia. Mając silny charakter, można z niej wyjść obronną ręką. Dziś jest doktorem historii i prezesem Instytutu Pamięci Narodowej – urlopowanym na czas kampanii.
Karol Nawrocki broni uczciwej wersji historii Polski, co przez nieprzyjaźnie nastawionych określane jest jako „nacjonalistyczna propaganda”. Od tysiąca lat mamy bowiem problemy z oboma silnymi sąsiadami, wobec czego polska pamięć jest na kursie kolizyjnym zarówno z pamięcią rosyjską jak i niemiecką. Stosunki polsko-rosyjskie są napięte, tu sprawa jest prosta. Gorzej jest z Niemcami, z którymi jesteśmy w jednej unii, a gospodarki nasze są powiązane, jesteśmy sojusznikami. Tym niemniej raz po raz objawia się u nich pycha, superbia teutonica, która myląco przybiera maskę polityki proeuropejskiej. Karol Nawrocki nie wzbudza więc entuzjazmu u naszych sąsiadów, Kreml widzi go jako wroga państwowego pierwszej kategorii. Dba on również o upamiętnianie ofiar zbrodni stalinowskich, współorganizował uroczysty pogrzeb państwowy Żołnierzy Wyklętych Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Nie wszyscy były zachwyceni, pogrobowców stalinizmu jest więcej niż byśmy chcieli.
W życiu człowieka zdarzają się kluczowe zdarzenia, definiujące jego postawę. Dla Karola Nawrockiego jest to według mnie jego małżeństwo i ojcostwo. Nie musimy się wdawać w grzebanie w osobistych szczegółach. Faktem jest, że Marta, jego przyszła żona, urodziła syna w wieku 17 lat. Dwa lata później pojawił się w ich życiu młody człowiek, 20-letni Karol – obecnie mąż i ojciec. Głupcy się będą wyśmiewać, ale według mnie to piękna historia. A zwłaszcza przy obecnym nastawieniu do aborcji, która traktowana jest jako jedno z praw człowieka (a w przypadku kobiety praktycznie jedyne), a cały zabieg przedstawiany jest jako lekki, łatwy i przyjemny. Sugeruje to nazwa drużyny aniołów śmierci – Aborcyjny Dream Team.
A tutaj młody mężczyzna widzi dziewczynę z wielkimi problemami i ofiaruje jej i jej dziecku swoje życie. Powszechna rada dla niej brzmiałaby: „Pomożemy ci, jest łatwe rozwiązanie”. A dla niego: „Chłopie, nie zawracaj sobie głowy, to nie twoja sprawa, zresztą sam widzisz, jaki z niej numer”. I dla obu: „Nie marnuj sobie życia”. A tymczasem dziecko jest, chłopak stoi murem z ojcem, a ojciec za nim. Jeden człowiek więcej na tej ziemi – człowiek, którego miało nie być. I solidna rodzina – po przejściach, z których zwycięsko wyszła (jak na razie). Czy ktoś tu zmarnował życie? Raczej nie.
Historia ta jest dla liberalnego salonu szczególnie irytująca, ponieważ zadaje kłam wizji mężczyzny jako nieodpowiedzialnego samca. W argumentach na rzecz aborcji milczącym założeniem jest to, że mężczyzna zrobi dziecko i ucieknie. Przecież wszyscy tak robią. No i kobieta zostanie sama, chyba że pomogą jej opiekunki spod znaku błyskawicy. A tu widzimy, że może się nią zaopiekować mężczyzna, nawet jeżeli to nie jest jego dziecko, co już jest decyzją ekstremalną. Ale widzimy, że nagroda może być wielka.
Nawrocki w wielu sytuacjach – jak to bokser – pokazał, że potrafi przyjąć cios, ustać i kontratakować. I jako szef IPN pokazał, że zależy mu na dobru Polski. W tych sprawach również jest gotów dać się obić lewicowej, eurofilskiej (germanofilskiej) krytyce. Tak nie zachowuje się człowiek, który przyszedł do polityki dla konfitur. Nawet w konfrontacji z muskularnym osiłkiem nie ucieknie z ringu.
Czy wolimy chłopca z dobrego domu, nie potrafiącego stanąć do walki bez pomocy psychologa i bez wsparcia medialnych manipulatorów? Raczej nie.
J.D. Vance
J.D. Vance pochodzi z „amerykańskiego Podkarpacia”. Tam określa się to jako „pas rdzy” albo „flyover country” – teren, na który spogląda się w dół z pogardą lecąc z NYC do L.A. Nic się tam nie dzieje oprócz bezrobocia, alkoholizmu, narkomanii, prostytucji i przestępczości. Wegetacja bez celu. Mieszkają tam jednak ludzie. Dobrze urządzeni Amerykanie nazywają ich: wsioki, czerwone karki i białe śmieci. Dla J.D. Vance’a to: sąsiedzi, przyjaciele, rodzina. Szanse wydobycia się z tego otoczenia są niewielkie. Dla Vance’a oparciem byli babcia i dziadek, czule nazywani Mamaw i Papaw. Dzięki nim nie wykoleił się i rozpoczął swoją edukację. Sami nie byli wykształceni, ale mieli kręgosłup. Przekazali chłopakami pewne zasady. Ta wydaje się ciekawa: „Mama i Papa zadbali o to, bym poznał podstawowe zasady bitek: nigdy nie zaczynaj walki, ale jeśli ktoś inny zacznie, ty masz ją skończyć. No i choć nie wolno zaczynać, to jednak czasem, może, jest to dozwolone, jeśli ktoś poniewiera ci rodzinę.”
Krok po kroku kontynuował edukację, ukończył stanowy uniwersytet Ohio. Chciał iść dalej. Nie było to łatwe. Okazało się jednak, że właśnie najlepsze uniwersytety mają pulę miejsc dla ubogich studentów – wyrównywanie szans. W ten dostał się na prawo na Yale. To wielki sukces, ale co dalej? Jak wejść w studencką społeczność? Koledzy idą imprezować. Oni wiedzą, że dobrze zapłacili, dyplom i tak dostaną. Ale Vance musi pracować, nudny typ. A jak już pójdzie, to go nie stać na rozrzutność. Trzeba zagryzać zęby i liczyć na to, że nikt się nie będzie wyśmiewać. Wielokrotnie szokowało go też zachowanie kolegów. Po posiłku w lokalnym fast foodzie rozrzucili po stołach kurze kości, wysmarowali stoły sosami, pochlapali napojami. Było mu wstyd zostawiać to dla sprzątaczy, takich jak on. Wraz z kolegą posprzątali. Innym się w życiu nie zdarzyło sprzątać po kimś, a i po sobie niechętnie.
Życie w wyższych sferach było pełne pułapek. Problemem było, jak się ubrać, jak się zachowywać. Poziom zaawansowany – jakie w restauracji wybrać wino. Białe. Ale kelner pyta: Sauvignon blanc czy Chardonnay? Wybór padł na Chardonnay – łatwiejsze do wymówienia.
Pewnego dnia do projektu został wyznaczony w parze z koleżanką imieniem Usha. Jak pisze, była ona genetyczną anomalią – inteligentna, pracowita, wysoka i piękna. Jej rodzice przybyli z południowych Indii, doszli do statusu wyższej klasy średniej. Była jego przewodniczką po tym świecie wyższych sfer, wierzyła w niego, wyszła za niego. I miała rację, że wierzyła – dziś jest Drugą Damą.
Krok po kroku wchodził w ten bajkowy świat bogatych i sławnych. Na Yale można na korytarzu wpaść na gubernatora stanu Nowy Jork. Były premier Tony Blair miał wykłady dla małych grup, jego syn był tam studentem. Lepiej jednak należeć do tej klasy od urodzenia. Drogą kariery jest wtedy „Tato zadzwoni do znajomego senatora”. Ale jak już jest się tam, otwierają się liczne możliwości. Gdy Vance szukał pracy, sam dyplom Yale stawiał go na wyższym poziomie. Proponowane płace przyprawiały go o zawrót głowy.
Nie zapomniał jednak swoich korzeni. Swoją drogę opisał w książce „Elegia dla bidoków”. Zainspirowała go do tego jego profesor, Amy Chua. Sama jest autorką książki „Bojowa pieśń chińskiej matki-tygrysicy” i innych książek o awansie różnych grup etnicznych.
Dziś jest wiceprezydentem supermocarstwa, postrachem obrońców status quo i takiej demokracji, w której zawsze wygrywają nasi.
Kontra dla toksycznej niemęskości
Modne jest uskarżanie się na toksyczną męskość. Według mnie o wiele większym zagrożeniem jest toksyczny brak męskości. Jonathan Haidt pisze o młodych ludziach, którzy nie potrafią sobie dać rady z sobą, wpadają w depresje, mają myśli samobójcze. Problemem są nowe technologie, ale jeszcze bardziej propaganda słabości, unikanie odpowiedzialności.
Nawrocki i Vance są przykładami mężczyzn, którzy doszli do czegoś własną pracą. Postacie z krwi i kości, ludzie, którzy musieli o coś walczyć. To postacie z Jacka Londona i Victora Hugo, Conrada, Balzaka i Dumasa. Pokazują, jak daleko odeszliśmy od tego, co uczyniło naszą cywilizację wielką. Obaj mają obok siebie dzielne kobiety. Ani płatki śniegu, ani zapatrzone w siebie feministki. Takie kobiety zarządzały folwarkami, gdy mąż padł w powstaniu lub został wywieziony na Sybir. Takie kobiety wyruszały z pionierami na Dziki Zachód. I nie traciły przy tym nic ze swej kobiecości, wręcz przeciwnie. Może staną się wzorami dla innych – kobiety dla kobiet, mężczyźni dla mężczyzn. Są bowiem inni mężczyźni. Tacy mężczyźni czytają i słuchają Jordana Petersona, który im mówi: Chłopie, weź się za siebie, twoje życie jest w twoich rękach! Nie płacz, nie zwalaj winy za wszystko na innych. I zanim zmienisz świat, uporządkuj swoje życie.
Przewija się tu też temat rodziny, ojcostwa, macierzyństwa i niestety aborcji. Słyszeliśmy ostatnio, że drogą do większej dzietności jest swobodna aborcja. Nie – kobieta potrzebuje obok siebie odpowiedzialnego mężczyzny. I nie chodzi tu o uległość – małżonkowie są oparciem wzajemnie dla siebie. Zauważmy, że w dyskusjach o aborcji nie występują mężczyźni. Ani jako dawcy nasienia, ani zwłaszcza jako ojcowie. Dziecko – włącznie z decydowaniem o życiu i śmierci – to wyłącznie sprawa kobiety. To jej „wolność”. Wolność – czy ciężar, z którym zostaje sama? Milcząco zakłada się, że mężczyzna na pierwszą wiadomość o ciąży zaraz ucieknie. I oczywiście nie będzie płacił alimentów. W jakich kręgach się ci ludzie obracają? Przecież to nie jest normalne. Nie zapominajmy też, że w przypadku aborcji również mężczyzna traci dziecko. I nikt go nie pyta. Dlatego raduje się moje serce, gdy na ulicy widzę kolejnego znającego swoją rolę tatusia. Realny świat jest jednak inny. Nie każdy chce być zdeprymowanym trutniem bez celu w życiu.
Elity
Zarówno Karol Nawrocki, jak i J.D. Vance wzbudzają wściekłość elit. Obrzucani są standardowym zestawem wyzwisk, których nie warto cytować.
Jakie są te elity? Pewni ludzie przez lata i dekady siedzieli sobie w gabinetach, otoczeni zastępem doradców, robiąc mądre miny w mediach i powtarzając gładkie, wyświechtane zwroty. Mieli przywilej przemieszczania się nieekologicznymi limuzynami, a gdy klimatyczny los planety wisiał na włosku – prywatnymi odrzutowcami, czasem dwoma dla pewności. Hierarchia głoszenia prawdy była raz na zawsze ustalona, jak w średniowiecznym papiestwie. Davos locutus, causa finita. I teraz pojawiają się heretycy, wolnomyśliciele. Podobnie jak kiedyś za Gutenberga, mają swoje media, nowe w formie i treści. Nie mają respektu dla autorytetów. Inkwizycja próbuje ich uciszyć, ale coraz gorzej jej to wychodzi. A konsekwencją jest naruszenie hierarchii, w której wiadomo było, kto na kogo pracuje. I to my byliśmy na górze. Stąd nienawiść, tęsknota za płonącymi stosami.
Nienawidzącym liberałom spadają maski. Gdyby Mniszkówna zacytowała dosłownie wypowiedzi celebrytów i profesorskich głów, uznane by były za przerysowane. Ciotki z „Trędowatej” na turbodoładowaniu. Nawrocki to gangus i alfons – są to jeszcze określenia łagodne. Co do J.D. Vance’a, felietonista The Atlantic, miesięcznika dla elit, nazwał go „zarozumiałym i pretensjonalnym ‘asshole’”. Miał nadzieję uniknąć tego słowa, ale według niego żadne inne nie byłoby odpowiednie.
Ale nie słowa są najważniejsze. Z tych wypowiedzi tryska niewyobrażalna pogarda dla plebsu, który wdarł się na salony. Panuje liberalna dulszczyzna. Gdyby jeszcze te elity były coś warte. Ale odradza się feudalizm – dziedziczne przywileje stanowe. Niegdyś w Anglii dowodzić flotą mógł Nelson, a wielką wyprawą Cook – dzięki swoim umiejętnościom. W bardziej hierarchicznych krajach hrabia kupował synowi pułk, o pięknych mundurach, ale niekoniecznie o wielkich zdolnościach bojowych. Dziś merytokracja jest w odwrocie.
W Polsce występuje specyficzna sytuacja. Naturalne powstawanie elit zostało zatrzymane w 1939, a po 1945 rolę faktycznej elity (grupy trzymającej władzę) przejęli przyjezdni na sowieckich czołgach. Latami trwała selekcja negatywna. Po wydarzeniach marcowych 1968 świeżych karierowiczów nazywano docentami marcowymi. Droga była łatwa – wystarczyło wydać skrypt i dwóch kolegów. W 1989 niby upadła komuna, czyli co bystrzejsi komuniści wymieszali się w co energiczniejszymi opozycjonistami. Nigdy nie było żadnego rozliczenia. Pomijając lustrację osób, nie wyczyszczono mentalności. I dalej dobrze się miał system, gdzie drogą do kariery były raczej znajomości, układy i wspólne dojenie publicznej kasy. Stąd tyle pozorowanych stanowisk, o które walczą partie po wyborach. Nie o to chodzi, kto je zajmie – takie latyfundia w ogóle nie powinny istnieć.
Tacy ludzie nienawidzą wszystkiego, co nowe, bo zmuszałoby ich to do wykazania swoich kompetencji. I będą walczyć o swoje, a wciąż jest ich legion.
Unia Europejska jako Święte Przymierze
Józef Stalin uczył, że walka klas zaostrza się w miarę postępów komunizmu. Obecnie widzimy, że walka się również zaostrza w miarę integracji europejskiej. Dziś (raczej) nie spodziewamy się odrodzenia gułagów, ale powszechny może się stać „wariant rumuński”, o czym za chwilę.
Do niedawna wybory krajowe nie budziły nadmiernych emocji. Oczywiście, jeżeli w Niemczech przez dziesięciolecia rządziła GroKo (Grosse Koalition) – raz CDU z SPD, raz SPD z CDU, czasem z FDP lub Zielonymi na dokładkę, nie było się czym podniecać. Niemcy uchodziły za niewzruszone – too big to fail. Jednak teraz następuje kumulacja problemów: niekontrolowana imigracja, rosnące ceny energii, a w konsekwencji ucieczka firm do Ameryki, a więc bezrobocie i załamanie systemu socjalnego. Tradycyjne partie mają jedną ofertę: trzymać kurs! Pojawiła się partia o prowokacyjnej nazwie: Alternatywa dla Niemiec. Nie ma dla nas żadnej alternatywy, panowie! Ale mało kto w to już wierzy. Nie można trwale wepchać ¼ (a naprawdę dużo więcej) wyborców do bantustanu bez praw obywatelskich.
Trwa ostra walka „liberalizmu” z demokracją. We Francji kandydatka najsilniejszej partii jest jak na razie wyłączona z wyborów prezydenckich. Rumunia stała się poligonem konfliktu. Tam w pierwszym podejściu do wyborów prezydenckich wygrał z 23% niewłaściwy kandydat, Călin Georgescu. Wybory został anulowane, druga runda odwołana. W konsekwencji poparcie Georgescu w sondażach wzrosło do solidnych 40%, wobec czego został aresztowany i wykluczony z wyborów. Wobec tego jego rolę przejął George Simion, który znowu prowadzi w sondażach. Rumuni nie dali się zastraszyć, Bruksela zastanawia się, co by tu wykombinować, żeby zachować władzę, ale żeby nie wyglądało to na otwarty pucz.
W kolejce jest jeszcze Polska i wybory prezydenckie. I znowu Polska jest centrum świata, co niekoniecznie jest przyjemne. Jak uczył Sir Halford John Mackinder: kto kontroluje wschodnią Europę, ten kontroluje Heartland, a więc kontroluje Światową Wyspę, a więc kontroluje świat. Dlatego jest strategicznie ważna dla największych mocarstw. Szykuje się wielokierunkowa proxy war. W końcówce kampanii pojawiają się dwaj pomocnicy z USA. 14-15 maja w Poznaniu będzie Barack Obama, jak również Alexander Soros i Rafał Trzaskowski, czyli sami swoi. 26-27 maja 2025 w Rzeszowie być może będzie J.D. Vance. Każdy z nich może namaścić swojego kandydata, jak kiedyś papież i antypapież.
Ciekawe też, jaki numer wywinie europejska liberalna demokracja walcząca. Tradycyjnie myślący człowiek by zapytał, czemu po prostu nie udostępnić urn, dać wrzucać głosy, przeliczyć je, a w końcu poinformować, ile naprawdę było. Takie myślenie nie odpowiada jednak wymogom epoki. Manfred Weber, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej w parlamencie europejskim, zadekretował, które partie w krajach członkowskich powinny za wszelką cenę zostać wykluczone z jakiejkolwiek współpracy i koalicji, a najlepiej z życia politycznego. Podkreślam, że jest to urzędnik Unii, która ma kraje członkowskie wspierać, a nie nimi zarządzać! Taki mamy stan demokracji w „Europie”, o której tyle lat marzyliśmy.
Ale nie o wszystkim decydują urzędnicy unijni. Są jeszcze obywatele, a w ostatecznym rachunku Opatrzność, choć nie musi interweniować bezpośrednio. Przypadek to lub nie, ale 18 kwietnia 2025 nastąpi Wielka Kumulacja:
105 rocznica urodzin Karola Wojtyły
81 rocznica bitwy o Monte Cassino
inauguracja pontyfikatu Leona XIV
wybory w Polsce (1 tura)
wybory w Rumunii (2 tura)
Czy to coś znaczy? Na pewno poprawiacze demokracji będą musieli rozproszyć siły na Polskę i Rumunię. A czy coś więcej? Zobaczymy.
A potem?
Karol Nawrocki (1983) i J.D. Vance (1984) to prawie równolatkowie. Obie małżonki – rocznik 1986. Młodzi, przed nimi długa kariera. Gdy Vance wygra w 2028, będą tworzyć zgrany team.
Foto.: www.eska.pl Jesteśmy razem …Naród polski jak lawa z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi plawajmy więc na tę skorupę i zstąpmy do głębi…. Codziennie pod Aresztem […]
Po raz kolejny na łamach „Polish Express” gościmy Pana Profesora Mirosława Matyję. Poprzednio rozmawialiśmy o jego książce dotyczącej ustroju politycznego Szwajcarii, tym razem rozmawia z naszą redakcją na temat swojej ostatniej publikacji zatytułowanej „Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III […]
Od Redakcji PN: Znaczenie słowa „tokenizm”: podejmowanie pobieżnych lub symbolicznych wysiłków w celu zrobienia określonej rzeczy, zwłaszcza poprzez rekrutację niewielkiej liczby osób z niedostatecznie reprezentowanych grup, aby sprawiać wrażenie równości seksualnej lub rasowej wśród siły […]
Polishnew.com "America's leading Polish Bilingual Protal since 1997, promoting Polish-American culture, heritage, and uniting Polish communities around the globe."