When I was little, the sky was lower, the stars were bigger, winters whiter and colder. Snowflakes were the size of my palm, and flew from the sky slowly, lightly floating like the down from God’s pillow. The black-ness outside the window was blacker, the sighs of the cupboard more mysterious than now, and the snow under my feet crunched hard enough to wake you up. Especially when you were dreaming about St. Nicholas bringing presents.
Once he came. He had my father’s boots, my mother’s hat turned inside out, and my neighbors voice. In spite of that I was very scared and happy it ended with presents only. He also had a whip which he was known to use when visiting the less well behaved children.. I was not a well behaved child, but I did not get a smack on the butt as I deserved. Apparently, Santa had a different opinion on this subject.
Then I grew. The sky lifted higher and higher. The stars sped away into the Universe. They formed a Big Dipper, or rather two, the Big and the Little one. The Big one served me, that is me and my then girlfriend, as a romantic foray, on a late evening, into the limits of the Milky Way. In addition, nobody at school wanted to teach us Astronomy, so we had to figure everything out on our own.
When I discovered that the Midnight Mass was more important than sleep, I started going with my friends to church. It was something else. We returned slowly, usually in the morning. If the snow was there as it was supposed to, we threw snowballs. We made silly pranks to those still asleep, mostly grown-ups.
Then the sky lifted even higher, and the time went berserk. I now watched the stars on T.V. together with everything else. The carolers stopped singing their innocent songs in front of our door. Father didn’t sing carols any more in a duo with Mother, because he left somewhere, orienting himself on the Big Dipper, which he had taught me, too, so that I will also go there some time. I had a dream about him, and he said that he was not happy there. He was sad and looked thin. I never saw him again.
Years passed. Sometimes I looked in the sky and wrote poems. I always had pocketfuls of them. That why I never had any room for money which, as all know, is more desirable than poems.
I don’t write poems any more. Maybe because there is no sky like there was before, maybe because the world got smaller, and everybody knows already everything and it’s not worth the while to describe any-thing. Even the Christmas Eves are different. We often forget to set up an extra spot for the unexpected guest. I even doubt, if he came, that he would be invited to the table or even allowed in the house. May be a robber or something?
We live in our little enclaves, isolated, unwilling, weary. We have no time for romanticism, for dreams, for remembering the past. And only on Christmas Eve do we look in the sky, to see if that first star appeared – the same as many years before – so we may sit at the table. The carp, as usual, had no luck and waits patiently to be eaten. Porridge with raisins, hunter’s stew, kutia…….Artificial Christmas tree by the wall and carols from a CD. Only the cupboard – although less mysterious than before – sighs loudly. I still have my fathers old cupboard.
Szafa Mojego Ojca
Henryk Szumielski
Kiedy byłem mały niebo było niżej, gwiazdy były większe, zimy bielsze bardziej mroźne. Płatki śniegu były wielkości dłoni i spływały z nieba Dowoli, lekko bujając się, jak pierze z poduszki Pana Boga. Czerń za oknem była bardziej czarna, westchnienia szafy bardziej niż teraz tajemnicze, a śnieg pod stopami skrzypiał tak mocno, że można się było obudzić. Szczególnie wtedy, kiedy śniłeś, że właśnie nadchodzi Święty Mikołaj z podarunkami.
Kiedyś przyszedł. Miał na nogach buty mojego ojca, czapkę matki wywróconą na drugą stronę i głos sąsiada. Pomimo wszystko bałem się bardzo i cieszyłem, że skończyło się na prezentach. Miał jeszcze rózgę, której podobno używał jeżeli przychodził do dzieci niezbyt grzecznych. Nie byłem grzecznym dzieckiem, a pomimo tego, nie oberwałem po tyłku, chociaż sam wiedziałem, że powinienem. Widocznie Mikołaj miał inne zdanie na ten temat.
Potem rosłem. Niebo podnosiło się coraz wyżej i wyżej. Gwiazdy pędziły w kosmos. Zbudowały Wóz, a nawet dwa: Mały i Duży. Nie wiem po co im był potrzebny ten Mały. Ten Duży służył nam – to znaczy mnie i mojej ówczesnej dziewczynie – do romantycznej jazdy, późnym wieczorem, na granice Mlecznej Drogi. Na dodatek nikt w szkole nie chciał nas uczyć astronomii i do wszystkiego musieliśmy dochodzić sami.
Kiedy odkryłem, że ważniejsza jest Pasterka niż sen chodziłem z kolegami nocą do kościoła. To było przeżycie. Wracaliśmy długo, najczęściej nad ranem. Jeżeli śnieg leżał tak jak powinien, rzucaliśmy się śnieżkami. Robiliśmy różne, najczęściej głupie żarty tym, którzy już dawno spali, czyli dorosłym.
Potem niebo uniosło się jeszcze wyżej, a czas zwariował. Gwiazdy oglądałem w telewizji i wszystko inne także. Kolędnicy przestali śpiewać swoje nieporadne pieśni pod moimi drzwiami. Ojciec nie śpiewał już – z Matką w duecie – kolęd, bo odszedł gdzieś kierując się wedle dyszla Wielkiego Wozu, czego i mnie nauczył, więc i ja kiedyś tak pójdę. Śnił mi się potem i mówił, że tam wcale nie jest tak dobrze. Był smutny i jakiś wymizerowany. Nigdy więcej go nie spotkałem.
Mijały lata. Czasem spoglądałem w niebo i pisałem wiersze. Miałem ich zawsze pełne kieszenie. To powodowało, że nie miałem miejsca na pieniądze, które jak wszyscy wiedzą są zawsze bardziej pożądane od wierszy.
Nie piszę już takich wierszy jak kiedyś. Może dlatego, że nie ma już tamtego nieba, może dlatego, że ziemia się skurczyła, że wszyscy wiedzą, już wszystko i nie warto niczego opisywać. Nawet Wigilie są inne. Często zapominamy o nakryciu dla niespodziewanego gościa. Ba wątpię, aby w ogóle został zaproszony do stołu, a nawet wpuszczony do mieszkania. A może to zbój jakiś albo co?
Żyjemy w swojej małej enklawie, odizolowani, niechętni, zmęczeni. Nie mamy czasu na romantyzm, na marzenia, na wspominanie przeszłości. I tylko w wigilijny wieczór spoglądamy w niebo. Czy już zapłonęła pierwsza gwiazda – ta sama co przed laty – czy można zasiąść do stołu? Karp jak zwykle miał pecha i teraz czeka aż łaskawie go zjemy. Zupa mleczna z rodzynkami, bigos, kutia… Pod ścianą sztuczna choinka i kolędy wprost z odtwarzacza CD. Tylko szafa – chociaż mniej tajemnicza niż kiedyś – wzdycha głośno. Szafę mojego ojca mam nadal.