Takie dla przykładu Indie czy Chiny, to też państwo, choć miliony ludzi tamże rozmawiają ze sobą językami tak różnymi od siebie jak niemiecki czy węgierski. Być może właśnie ten fenomen, jak to się mówi w Ameryce „syndrom chiński”, natchnął ojców Europy nową zupełnie i starą jak Europa ideą zjednoczeniową.
W tak zwanej hemisferze międzynarodowej mówi się, że jeśli dane państwo zostaje uznane przez inne państwo lub państwa, to wtedy staje się członkiem społeczności międzynarodowej. Można więc z gracją zauważyć, że oto od czyjegoś uznania lub nie zależy czyjś byt państwowy na świecie. Wobec czego bywało i nadal bywa tak, że jakieś terytorium jest państwem akceptowanym przez jego obywateli, a w sensie stosunków międzynarodowych może nim nie być. Aby jakoś od tego fenomenu oddalić się bezpiecznie, uznamy tu (inni mogą uznawać, to i my nie jesteśmy gorsi – być może), że owocniej będzie zajmować się bytem państwowym uznanym przez inne państwa.
Jest raczej oczywiste, że uznanie przez inne państwa łączy się ze spełnianiem określonych warunków i uznanie lub nie zależy właśnie od tego, czy warunki te są spełnione. Nie zmienia to w niczym istoty tego aktu, który uznaniowym pozostaje i tak. Konsekwencje uznania przez inne państwa są aktem prawnym (niestety lub dla korzyści jakie z tego płyną). Oznacza to, że takie uznane państwo cieszy się przywilejami, wynikającymi z chroniącego je „prawa międzynarodowego” oraz ponosi odpowiedzialność prawną, wynikającą z prawa międzynarodowego, które dane państwo ratyfikowało oraz umów dwu- i wielostronnych, jakie zostały zawarte przez ten podmiot prawa międzynarodowego.
Jeżeli to już wiemy, to wiemy także, że nie jesteśmy na świecie sami a także, że zobowiązani jesteśmy do współpracy międzynarodowej o wzajemnej korzystnej relacji. To, jak bardzo korzystna będzie owa relacja, jest zasługą naszych dyplomatów oraz potęgi, jaka za nimi stoi. Można więc tutaj powiedzieć, że system ten sprzyja państwom zorganizowanym lepiej, sprawniej i zasobniej, niż państwom, których zdolność rozwojowa jest jakby „ograniczona” – cokolwiek miałoby to oznaczać.
Wybory prezydenckie A.D. 2010 w Polsce, to znaczący test zarówno dla Polaków, jak i dla innych krajów europejskich, zainteresowanych integracją oraz kreowaniem struktur państwowych. Jest to również łakomy kąsek, dostarczający wielu atrakcji, zwłaszcza w obszarze manipulacji społeczeństwem, integracji lub dyspersji społecznej, solidarności czy wręcz pamięci historycznej. Stosunek Polaków do własnego państwa i państwowości, z punktu widzenia stosunków międzynarodowych oraz dla samych Europejczyków, może być cenną wskazówką dalszego ewoluowania poglądów na problemy integracji, jej ograniczeń a także, jak to oceniane jest przez samych obywateli, skoro dbałość o demokrację nakazuje rządzącym brać pod uwagę życzenia obywateli, nie tylko de iure ale de facto również. Wiele zmian w Europie, zaczynało swe życie w Polsce. Potem, jak już pierwsze polskie doświadczenia zostały dokonane, adaptowano zmiany w krajach ościennych i dalej.
Dla samych Polaków, ale tylko tej świadomej części społeczeństwa, jest to wybór zasadniczy i autentyczny. Kiedy jedzie się do Francji, czy Niemiec, które dały podwaliny organizacyjne dzisiejszemu zjednoczeniu Europy, łatwo zauważymy, że stosunek obywateli do ich kraju ma znaczenie pierwszoplanowe. Europa jest dla nich ważna, ale mało kto jeszcze, mieszkając w Londynie czy Akwizgranie, odczuwa swą przynależność równocześnie do Pirenejów i Karpat z taką samą emocją jak do miejsca swego urodzenia. Obywatele Europy są dumni z Niemiec – kiedy są urodzeni tamże, czy z Grecji – jeżeli są to Ateńczycy. Byłoby co najmniej niesmaczne, gdyby Polacy mieli być dumni ze swojej europejskości i mieli się wstydzić Polski tylko dlatego, że jakaś część niechętnej im społeczności w którymś z państw, a także niechętnych im mediów, wie jak przyprawić Polakom „gębę zawsze ubogich krewnych”. Kluczem do sukcesu Polaków na świecie jest zawsze nasza postawa wobec własnej państwowości. Uczyńmy Polskę silną w Europie. Będzie to dobre dla Polski i dla Europy także.
Dla części obywateli Polski jest to wybór pomiędzy tym co lubią a tym, co im się nie podoba. Mniej więcej na tej samej zasadzie jedni wolą blondynki a inni brunetki. Dla osób o takich upodobaniach, poglądach i życiowym ustawieniu prezentowana tutaj praca raczej niczego do ich decyzji nie wniesie. Jeżeli można im w czymś pomóc, to ewentualnie próbą podpowiedzi na pytanie, czy chcieliby być wszędzie szanowani, traktowani z godnością (w kraju i za granicą) i mieć pewność, że ktoś, kto ich reprezentuje, utożsamia się z ich pragnieniami i dowodzi tego całym swoim postępowaniem. Odpowiedź zależy od tego, jak poszczególny obywatel postrzega realia, w jakim stopniu słyszy to, co chce słyszeć a w jakim to, co mu się jakoś komunikuje. Zdolność rozpoznawania faktów dokonanych od gołych obietnic i nic nie znaczących deklaracji w zakresie dbałości o ludzkie prawa, które przecież w imię wymogów demokracji mogą dopasowywać się niezwykle elastycznie do aktualnych potrzeb tak zwanych władz, nie jest raczej mocną stroną tej kategorii wyborców.
Dla osób, które pozostają krytyczne w stosunku do struktur państwa – jak ono wygląda, jak działa a kiedy zawodzi, czy należycie troszczy się o budżet i czy bezrobocie jest istotą jego gospodarczego rozumienia rzeczywistości – dla tych dumnych i zacnych obywateli tutaj jest pewna propozycja do przemyślenia. Dla dumnych, ponieważ Polacy mogą być ze swej ojczyzny naprawdę dumni. Świadczy o tym cała historia Polski, historia najnowsza i postawa Polaków w godzinie próby, każdej próby. Zacnych, ponieważ tylko osoby odznaczające się zacnością mają zdolność do myślenia o swoim państwie, jak o swoim własnym rodzinnym interesie, co do którego są przekonani, że włożony weń wysiłek nie będzie zmarnowany a zysk roztrwoniony.
Aby wybór nasz był demokratyczny, ważne byłoby zapewnienie przyzwoitej frekwencji obywatelskiej. Nie chodzi tylko o to, aby wybór był ważny (obowiązujące procedury to gwarantują). Dobrze byłoby aby frekwencja osiągnęła większe rozmiary, bowiem tylko wtedy sprawowany mandat z wyborów powszechnych czyni cuda. Na tym także polega demokracja i jej siła. Ponieważ te wybory, mają pokazać nasz stosunek do państwa, do Polski i do tego co dla nas najważniejsze, frekwencja powinna być jak najwyższa. Część kampanii, odbywać się będzie z przesłaniem obrzydzenia kandydatów i samej instytucji demokratycznego wyboru głowy państwa. Do części wyborców hasła tego typu niestety przemówią i spowodują ich rozterkę. Możemy tylko wszystkim zalecać spokój i męstwo. Może to zabrzmi patetycznie, ale dla tych decyzji potrzeba nam osobistego męstwa. Jest to męstwo w czasie pokoju. Postawa najtrudniejsza. Wyzwanie dla obywatelstwa. Trzeba samemu zadecydować, czy się weźmie udział w tym akcie państwowym przekazywania władzy, czy weźmie się udział w zaniechaniu?
Wreszcie pytanie rozstrzygające: kogo wybierzemy naszym prezydentem na następne 5 lat?
Ta odpowiedź jest ważna i dobrze by było, aby pozostała zgodna z naszym sumieniem, przekonaniem i wiarą, że nasz państwowy interes złożony został na ołtarzu ojczyzny w dłonie i rozum właściwego włodarza.
Intencją autora nie jest wskazywanie wyboru, ponieważ przekonanie o tym, że wyborcy wiedzą lepiej, jest niewzruszone i fundamentalne. Ponieważ wszyscy kandydaci znani są ze swych dokonań i poglądów, nie ma obawy o to, że wybór ten nie będzie świadomy. Nawet jeżeli jeszcze ktoś czegoś nie wie, to przecież dla chcącego nic trudnego. W wyborach A.D. 2010 głosujemy raczej nie tyle na osobę ile zdecydowanie na Polskę, jakiej „my” chcemy, choć inni mają odmienny pogląd.
Europa jest bez wątpienia w swej zjednoczonej postaci owocem wielu wysiłków i naszych, jak najlepszych o niej wyobrażeń. Także my Polacy mamy znaczący historyczny wkład w proces jej jednoczenia. Przyznają to dzisiaj nawet sami Niemcy, których jednoczące impulsy z pewnością wzmocniła solidarność Polaków. Teraz Europie wszyscy musimy dać czas, na osiągnięcie pewnej emocjonalnej dojrzałości i gospodarczej niezależności. Polacy powinni i mogą dzisiaj skupić się na własnym narodowym interesie, jak go rozwijać, jak najlepiej zasobność jego powiększać. Europie nie będzie bowiem potrzebny wlokący się w ogonie krajów ubogi krewny, ale liczący się gospodarczo i politycznie zasobny Polak. Tak urządzony jest świat i tak właśnie musimy się do reszty krajów europejskich dostroić. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to powtórka z obiecanej drugiej Irlandii lub coś w tym rodzaju, bo tego rodzaju pomysły skazane będą raczej na przegraną.
W 2010 wybieramy Polskę – to znaczy tak mi się marzy i mam nadzieję, że państwu również. Nawet jeżeli na tym ołtarzu ojczyzny poświęcić musimy coś osobistego, coś prywatnego, coś pewnie drogiego, to uczynimy to z namysłem i bez grymasów. Bez niepotrzebnych emocji spowodowanych wzbudzoną kiedyś przez zręcznych „spin doktorów” niechęcią z pobudek niskich lub urojonych. To ważna i przemyślana decyzja, która daje nam poczucie dużej odpowiedzialności w akcie umacniania państwa. Państwa, do którego mamy prawo. Państwa, którego najlepsi synowie ciągle są w naszej pamięci. Państwa, za które ginęli żołnierze nasi i obcy. Państwa, którego żywą częścią pozostajemy, bo zawsze tego chcemy, bo nigdy nie daliśmy go sobie wyrwać z naszych serc.