Gdyby tylko można było udowodnić podlecom nieetyczne i bezprawne wspomaganie. Gdyby tylko wydało się, że astma u Marit Bjoergen szyta jest grubymi, norweskimi nićmi.
Gdyby… polscy dziennikarze przypomnieli sobie o tym, że sport to coś więcej, niż wzburzanie podjudzonej niesprawiedliwością watahy, na której oczach odbywa się jeden ze wspanialszych pojedynków w historii narciarstwa.
Dwie świetne zawodniczki wylewające litry potu na treningach i zawodach. Kilometry znoju, bólu i wyrzeczeń.
A u nas mówi się tylko o jednym: gdyby dało się udowodnić winę tej paskudnej Bjoergen…
Ale nie da się. W przeciwieństwie do Justyny Kowalczyk, którą w czerwcu 2005 roku zawieszono za stosowanie dopingu. Tak, Kowalczyk też ma na sumieniu dopingowe grzeszki. Polacy tego nie pamiętają lub nie chcą pamiętać. Szczególnie dziennikarze.
Kreując się na moralizatorów wygłaszających jedyną słuszną tezę zapomnieli o pięknie samej rywalizacji i tym samym o katorżniczej pracy wykonanej przez naszą biegaczkę. Każdy głos nienawiści podniesiony przez zbiorową ławę przysięgłych, osłabia pozycję Kowalczyk w światowej federacji narciarskiej, zdominowanej przez pobratymców Bjoergen. Szczekanie jeszcze nigdy nic dobrego nie przyniosło.
Zwłaszcza teraz, gdy w końcu doczekaliśmy się sportowca z prawdziwego zdarzenia o umiejętnościach przewyższających praktycznie wszystkich na tej planecie. A my nadal marudzimy, a przecież gdy ”Polacy będą umieć siebie samych cenić w domu, będą ich cenić i za granicą” (Stanisław Staszic).
Piotr Bera