Hucpa tygodnia
Tatiana Anodina z kamienną, acz uśmiechniętą twarzą (wygładzoną zapewne rozlicznymi operacjami plastycznymi) wygłaszała przez dobrych kilkadziesiąt minut przemówienie, którego cele powinny być dla każdego aż nadto jasne.
Po pierwsze – pokazanie Polaczkom, w tym premierowi Tuskowi, który chyba miał w pewnej chwili ochotę bryknąć, ich miejsca. Po drugie – przekazanie światu, a zwłaszcza usłużnym towarzyszom niemieckim i francuskim, należytego obrazu sprawy: głupie Polaczki szarżowały po pijaku prosto w ziemię. Po trzecie – zdjęcie jakiejkolwiek odpowiedzialności z samych siebie. Nie można przecież pozwolić, żeby „wielki kraj” (jak wyraziła się pani Anodina w jednej z rozmów z płk. Klichem) odpowiadał za incydent z udziałem oficjeli jakiegoś małego kraiku.
Po tym przedstawieniu rosyjskiej – właściwie sowieckiej – twardej polityki (tak Rosjanie grają z partnerami, których nie szanują i chcą stłamsić), dostaliśmy całą gamę reakcji. Najpierw była posłanka Kidawa-Błońska z PO, która oznajmiła, że raport jest „dość rzetelny”. Potem byli prezydent Wałęsa („powinniśmy być wdzięczni Rosjanom za to, co dla nas robią”), premier Tusk („przyjaźń z Rosją jest najważniejsza, nie zawiedziemy was, Władimirze Władimirowiczu”) oraz Radosław Sikorski („może będziemy musieli się trochę z Rosjanami pospierać, ale generalnie to wszystko nasza wina”).
W tym samym czasie sowieccy, to jest – rosyjscy przyjaciele stawiali sprawę wyraźnie.
Nu, Paliaczki, szto wy tam dumajecie?
– gromił nas minister Ławrow, przyjaciel Sikorskiego. – Żadnych dyskusji o raporcie nie będzie”. A wiceszef MAK Morozow oznajmiał, że raport jest ostateczny.
Nie wiem, na ile to dociera do większości Polaków, w tym moich Czytelników, a także do członków Najlepszego Rządu Wszech Czasów, ale zostaliśmy właśnie przez Moskwę przeczołgani w stopniu porównywalnym w najnowszej historii być może tylko z rokiem 1968, kiedy sowieccy sojusznicy zmusili nas, żebyśmy wzięli udział w tłumieniu czechosłowackiego powstania, kiedy sowieccy sojusznicy zmusili nas, żebyśmy wzięli udział w tłumieniu czechosłowackiego powstania. Dostaliśmy w twarz, a potem jeszcze kopa w tyłek, przewracając się gębą w błoto. Na co nasz cudny premier wstał, z lekka oczyścił twarzyczkę i rzekł:
Władimirze Władimirowiczu, najmocniej przepraszam, że tak się paskudnie sam przewróciłem.
Pytanie tygodnia
Bohaterem konferencji premiera Tuska został mój kolega z „Newsweeka”, Andrzej Stankiewicz. Andrzej jednym celnym, kompetentnym i prostym pytaniem zapędził szefa rządu w kozi róg. Donald Tusk musiał przyznać, że konwencję chicagowską przyjęliśmy po prostu na gębę, więc nie istnieje nawet podpisane w tej sprawie porozumienie.
Andrzeju, zrobiłeś świetną robotę. Szacun.
Nieobecność tygodnia
Nie wiadomo właściwie, czy przeciągana przez Rosjan przez błoto Polska ma jakiegoś prezydenta. Może jednak tak, skoro w mediach pojawiają się jego przedstawiciele. Na przykład prof. Roman Kuźniar, który wywodzi, że raport MAK nie może popsuć stosunków polsko-rosyjskich. Jednak samego prezydenta Komorowskiego brak. Zniknął, rozpłynął się. Może gdzieś w Belwederze dopadł go duch wściekłego Piłsudskiego i zamknął w piwnicy?
A może po prostu Bronisław Komorowski nie ma po co występować, bo już wszystko, co miał do powiedzenia, powiedział. Mianowicie, iż przyczyna katastrofy jest „arcyboleśnie prosta”: podjęcie decyzji o lądowaniu (choć zapis z kabiny świadczy jedynie o tym, że załoga podjęła decyzję o próbnym podejściu). A gdyby poszukać głębiej – sam fakt, że Lech Kaczyński ośmielił się wygrać wybory prezydenckie. Przecież gdyby nie wygrał, do katastrofy by w ogóle nie doszło.
Jako że pogląd prezydenta Rzeczypospolitej jest idealnie zbieżny z poglądami pani Anodiny i jej mocodawców – po co jeszcze strzępić sobie podobno chore gardło? Zdrowia życzę, Panie Prezydencie Łukasz Warzecha