W USA dokonuje się rewolucja. Wielu ludzi zastanawia się jaka, ale też wielu wiedzionych intuicją, a niektórzy doświadczeniem, rozpoznają w nowym osesku rysy, które zmutują do znanej postaci. Ja widzę takie cechy, wiele z nich unaoczniły mi różne uwagi rozproszone po mediach, zwłaszcza tych, dla śmiechu chyba, zwanych społecznościowymi. Otóż moim zdaniem wyłania się nam obraz klasycznej rewolucji socjalistyczno-komunistycznej i to z pełną paralelą do rewolucji sowieckiej. Spełnia się sen Marksa, który Rosja Radziecka – dla marksowskiego ducha Sowiety były dewiacją, bo rewolucja komunistyczna miała się wedle teorii przydarzyć w najbardziej rozwiniętych krajach kapitalistycznych, ze „świadomą klasą robotniczą”, a nie tak jak w przypadku Rosji – w kraju, który dopiero zabrał się za wychodzenie z feudalizmu o rolniczo-chłopskiej strukturze.
Teraz duch Marksa się uśmiecha, a właściwie robi to duch Gramsciego, bo wyszło na jego. Gramsci uważał, że Marks się pomylił z tym terrorem i w ogóle kolejnością działań. Był zbyt popędliwy i nachalny, i sprawa rewolucji upadła. W triadzie: gwałtowne zmiany własnościowe-terror-duraczenie wystarczy poprzestawiać szyki i postawić na duraczenie, to i (na razie) nie będzie potrzeby zwracać się do terroru. Sprawy własnościowe załatwia na naszych oczach globalizm. I w ten sposób, bez jednego wystrzału odbyła się rewolucja polegająca na szerokich i ideologicznych zmianach kulturowych, opartych bardziej na duraczeniu w mediach niż na narzędziach terroru bezpośredniego.
Pierwszym znakiem genomu rewolucji jest ostry podział na gnębioną klasę robotniczą i wroga klasowego. W pierwszej roli został osadzony szeroki „element klasowy”, z tym, że do marksowskich klas dodano jeszcze dwa elementy „rasę i gender”, czyli „proletariat zastępczy”, którego zniewolenie przez wroga klasowego uzasadnia samą rewolucję i dobrane do niej środki.
Za wroga klasowego ostał się biały heteroseksualny mężczyzna (z pewną frakcją jego partnerki płci oznaczonej), któremu przydano neonazistowskie (?!) i rzecz jasna rasistowskie przymioty. Żyje on gdzieś w środku Stanów, ma przepocony podkoszulek, jeździ pick-up’em i dla gnębionych klas i ich obrońców jest czymś w rodzaju pisowca z Polski B. Widzimy go w co drugim amerykańskim filmie, gdzie zastępuje radzieckiego kułaka z sowieckich produkcyjniaków. Prymitywny i niebezpieczny, bo zawsze z flintą.
Obecnie spolegliwe media amerykańskie uważają, że ta grupa wrogów klasowych objawiła się Ameryce w transmisji ataku na Kapitol 6 stycznia 2021. To moment założycielski nowej Ameryki, atak na Pałac Zimowy a rebours. Obecnie wszelkie definiowanie wroga klasowego, wprowadzane represje wobec niego oraz atmosfera wywoływanego strachu odnoszą się do tego momentu. Jak to nie ma rasistów-ekstremistów? Jak to nie są niebezpieczni? Jak to nie ma terroru? Przecież widzieliśmy ich wszyscy w telewizji. Ich i jego patrona – Trumpa.
Najciekawiej pokazuje ten dęty symptom kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez, ulubienica moja, od dawna obsadzona w roli wiodącej lewaczki, która jeszcze do nas wróci w tym wpisie. Otóż „w dniu owym”, czyli 6 stycznia była ci ona na Kapitolu i w wywiadzie udzielonym Vogue’owi powiedziała, że „czuła, że jej życie było zagrożone”. Otóż okazało się że Cortez w czasie ataku schowała się w łazience swojego gabinetu i zza zamkniętych drzwi usłyszała głos białego mężczyzny „gdzie ona jest?!”. Myślała, że lud przyszedł po nią. To, że okazało się, że to był jeden z policjantów Kapitolu, który przyszedł ją ewakuować to już miki. Ważne, że Cortez się bała i mówi o tym jak o uzasadnieniu swych odczuć, że mogła zginąć, choć ten który ją miał zabić okazał się tym, który ją uratował. Z drugiej strony – jak nierasistowsko rozpoznać „białość” głosu faceta zza zamkniętych drzwi?
A więc mamy podstawowe składowe rewolucji: wroga klasowego (na razie dość mętnego) i skrzywdzony lud oraz moment prawdy, który wykazał istnienie nieusuwalnych podziałów – mamy więc paliwo na długo. Na tropienie wroga i dogadzanie proletariuszom zastępczym. Popatrzmy jednak na te obiecane podobieństwa, zrobimy to metodą analizy porównawczej.
Pierwsze to terrorystyczne zagrożenie. Tak Ameryka, a właściwie nowa administracja, naprawdę uważa, że jest w przededniu zamachów terrorystycznych, które będą miały charakter wewnętrzny, to znaczy już bez ekstremizmu arabskiego Amerykanie się będą terroryzować. To uzasadnia wojsko na ulicach i generowanie strachu przed terrorem, ustawia w narożniku wrogów klasowych i wszelkie zapobiegawcze ruchy prawne w celu ścigania i tępienia. Na razie nie bardzo wiadomo jak wyłowić z tłumu rasisto-nazistę, ale jak będą pierwsze przykłady to się lud nauczy a media pomogą.
To samo było u Sowietów, terror wybuchał w obliczu zagrożenia, zwłaszcza po zamachu na Lenina i ewidentnie prowokacyjnym zamachu na Kirowa. Te akty były uzasadnieniem wprost do najazdów CzK na całe klasy społeczne. Obraz wroga zaraz się pojawił, był to jakiś szubrawiec sypiący piach w tryby fabrycznych maszyn, potem chciwy kułak kitrający żywność przed głodującymi przez niego proletariuszami. W Ameryce wszystko już jest gotowe, czekamy tylko no może nie na zamachy na amerykańskich Leninów, ale tu jakiś akcik terroryzmu byłby jak na zamówienie.
A więc tropimy ekstremistów. Szef Pentagonu zapowiedział, że poszuka ich w armii i wyeliminuje. Ciekaw jestem wciąż kryteriów doboru i sposobów eliminacji. Ale tu nie ma się o co martwić – rewolucja, jak zwykle, coś wymyśli. Kreatywnego, zaskakującego i kompletnie głupiego. Byleby nie okrutnego.
Jako że robimy w Gramscim, mamy wiele podobieństw w sferze rewolucji kulturalnej walki o prawdę, czasami z prawdą. Mamy tropienie trumpizmu (ciekawe co to?) na uczelniach. Odbierzmy może niektórym dyplomy, trzeba się przyjrzeć czy tam nie schował się element obcy klasowo, łącznie z pracami naukowymi z zakodowanymi w nich gdzieś (trzeba będzie przepatrzeć) szkodliwymi miazmatami rasizmu i neonazizmu. Pełna annalogia z Sowietami.
Ale pójdźmy dalej: w takim stanie Wirginia wprowadzono ostre sankcje dla rodziców jeśli oni i ich dzieci w przestrzeni publicznej nie poddadzą się ostremu ideolo łącznie z poprawnym zwracaniem się do transseksualnych dzieci, zakazem pytania o płeć i nieodłącznym od niedawna używaniem dowolnych płciowo WC, szatni i pryszniców. Z karami dla rodziców, jak coś pójdzie nie tak. Czyli władza publiczna powoli przejmuje od rodziców kontrolę nad dziećmi. Skąd my to znamy? Decyzją władz federalnych w szkołach naukę o patriotyzmie i historii USA zamienia się na „pedagogikę wstydu”, czyli nie będzie nic o chwale Ameryki, tylko o gnębieniu niewolników i Murzynów oraz nierównościach społecznych. Wypisz wymaluj szkoła radziecka – tam też było o odwiecznej, chyba od Iwana Groźnego, walce klasy chłopów (robotników jeszcze nie było, choć musze sprawdzić) z gnębiącymi ich bojarami.
Mamy następną kalkę – psychuszki. Dla młodzieży wspomnę, że tak nazywały się szpitale psychiatryczne, do których zamykano w Sowietach opornych dysydentów. Zamiast robić z nich męczenników w więzieniach robiono z nich wariatów w szpitalach, szczególnie popularna była diagnoza „schizofrenii bezobjawowej” (coś jak dzisiejszy bezobjawowy koronawirus). A więc można było gościa trzymać całe życie, bo się czekało aż się ta schizofrenia „objawi”, a więc czasami do końca życia „pacjenta”.
Teraz wspomniana pani Cortez postuluje „przeprogramowanie” trumpistów, co zaraz podchwyciły „wolne media”. Co prawda nie wspomina jeszcze o metodach, ale jestem pewien, że rozważa powrót do źródeł. Cortez uważa, że bycie zwolennikiem Trumpa oznacza, że nie można mieć w porządku pod kopułą i zakłada długi marsz i duże środki publiczne na przenicowanie mózgów 75 milionów Amerykanów. Może jeszcze nie będą zamykać, ale co zrobią z gościem, co nie będzie się chciał podać terapii? Zamkną go? Zresztą jak to będzie wyglądać? Wszyscy siedzą na krzesłach ustawionych w kółko, podnosi się rękę i mówi się: „Nazywam się John, nie piję… sorry, nie myślę o Trumpie już od dwóch miesięcy”? Wszyscy klaszczą i krzyczą – „tak John, trzymaj się”!
O cenzurze, masakrze wolnego słowa właściwie to już mówić nawet nie trzeba. To co chłopaki z Big Tech wyczyniają w tej dziedzinie pokazuje te same metody, tylko zwielokrotnione co do skutków poprzez nowe technologie. Świat, który myślał, że wraz z internetem dostał nieograniczone narzędzie do nieskrępowanej wymiany opinii informacji – srogo się zawiódł, ale najgorzej, że – jak śpiewała jeszcze wtedy niezaszczepiona Janda – „świat się dowiedział – nic nie powiedział”, chciałoby się dośpiewać „wolny internet padł”.
No i mamy kolejne podobieństwo. Kociątka nowych reżymów – celebryci. Sowieci jednych gnoili, żeby ci inni widzieli co będzie jak nie przejdą na stronę nowej mocy. Tyle, że w komunistycznej Rosji artyści właściwie musieli przeskoczyć nagle do nowej rzeczywistości, gdyż wcześniejsze opiewanie dobrodziejstw „ustroju jakiego świat nie widział” nie było zbyt rozpowszechnione. Amerykańscy celebryci mają tu lepiej, bowiem od lat posuwają te ideologiczne bzdury o równości i niedostatkach kapitalizmu. A to, że czynią to z wielomilionowych posiadłości na stokach kalifornijskiego Malibu, to już szczegół, nad którym nie warto się pochylać. I dlatego ta nowa zmiana nie zmusza ich do szczególnej zmiany dotychczasowej narracji, co najwyżej do czołobitnych peanów na rzecz nowych władców, do czego celebrycki ludek ma skłonności w skali już międzynarodowej.
Na końcu najlepsze kawałki. Coś z Orwellowskiego zarządzania prawdą, a właściwie tuszowania historii. Ikoniczny jest tu przykład wymazania ze zdjęcia ze Stalinem szefa sowieckiej bezpieki Jeżowa. Ja mam lepszy przykład. Jako, że studiowałem filologię rosyjską we Wrocławiu naszymi wykładowcami często były rosyjskie native speakers. To był częsty układ, ożenić się z Polakiem i czmychnąć z Sowietów. Nie widziałem większych antykomunistek (nawet namówiłem grupę moich nauczycielek akademickich na tłumaczenie w stanie wojennym podziemnego wydania historii ZSRR „Utopia u władzy”). I one nam często mówiły o realiach życia w „ustroju jakiego świat nie widział”.
Był tam po śmierci Stalina a jeszcze przed Chruszczowem taki nieformalny przywódca, oczywiście kolejny szef sowieckiej bezpieki, niejaki Beria. Ale potem Beria się zepsuł jak do władzy zaczął iść Chruszczow. I Berię odstrzelili. Ale teraz najlepsze – jak z Orwella. W każdym radzieckim domu była wielka encyklopedia radziecka, kompendium wiedzy o świecie, oczywiście oświetlonym radzieckim promieniem prawdy. I tam występowało hasło „Ławrientij Beria”, gdzie opisywano go jako wiodącego przywódcę państwa radzieckiego. No ale jak go odstrzelili, to się zepsuł. A wtedy do każdego kto miał encyklopedię władze wysłały list, w którym nakazywały wkleić zamieszczony nowy artykuł idealnie pasujący w miejsce hasła „Beria”. Było on zatytułowany „Biermudskije Ostrowa”, czyli trzeba było zakleić Berię Wyspami Bermudzkimi i alfabetyczna kolejność była utrzymana.
Otóż okazało się, że po namaszczeniu Bidena z googlowskiego pocztu prezydentów USA zniknęła fotografia Trumpa. Czyli Ameryka (75 milionów?) ma zapomnieć o tym wypadku przy pracy amerykańskiej demokracji. No trudno o bardziej bezpośrednią analogię…
No i na koniec mój faworyt. Był kiedyś w Sowietach hodowany mit, oparty częściowo na prawdziwych wydarzeniach i dotyczył Pawlika Morozowa. Był to młodzieniec, który z zaangażowaniem wspierał proces przechodzenia swojej zauralskiej wsi do kołchozowego reżymu. Pawka wykrył także kułacki spisek przeciwko władzy radzieckiej, do którego należał również jego ojciec. No i nasz bohater nie miał tutaj żadnych dylematów – wydał ojca, ten zniknął w dziejowych mrokach komunizmu, zaś dziadek w zemście pozbawił komunistycznego życia swego wnuka. Mit nieletniego męczennika był pielęgnowany w radzieckiej komunie przez lata, gdyż wskazywał na odpowiednią kolejność priorytetów w młodych duszach nowego porządku, namawiał do kapowania już wszystkich, skoro rodziców też można, ba – wprowadzał do rodzin atmosferę braku zaufania, bo każdy mógł cię nadać. Teraz mamy wysyp amerykańskich Pawlików – w internecie młodzieńcy kapują swoich starych, że byli na zlocie na Kapitolu albo, że chyba są rasistami, bo podglądnięto ich jak prasowali flagę USA.
Pojawiły się też znane od lat z krajów socjalistycznych figury ról społecznych. Aktywista i kolektyw. Aktywista to taki co to chyba nie ma zajęcia albo aktywność aktywisty pożera jego inne pasje. Jak sama definicja wskazuje jest aktywny i zaangażowany w coraz to nowe obszary, które rewolucyjna rzeczywistość dostarcza na bieżąco i to gęsto. Kolektyw to anonimowy zastraszony, często wirtualny, byt, który „wyraża oburzenie”, „nie daje na to zgody”, dostrzega, piętnuje i wzywa do wzięcia się za przejawy starego. Kiedyś stał na wiecach z transparentami, dziś gromadzi się wirtualnie z powodów kowidowych i technologicznych.
Ale jak zapowiedziałem na początku paralele będą nie tylko ideologiczne, ale i historyczne. Otóż wydaje mi się, że jesteśmy w początkowej fazie rosyjskiej rewolucji 1917 roku. Wtedy do władzy, dodajmy przez zamach stanu, doszły dwie frakcje – bolszewicy i mienszewicy. Jak to bywa w dialektyce – mienszewicy byli… liczniejsi i bardziej popularni, bo byli, jeśli można tak powiedzieć o rewolucjonistach, bardziej centrowi. I jak tylko skończyła się rewolucja, to narzędziami terroru bolszewicy wykończyli mienszewików. I myślę, że te Bideny to takie mienszewiki. Że zostaną wykiwani przez bolszewików. Ich przedstawicielka jest przecież wiceprezydentką. Zaraz po wyborach Antifa odbyła kilka manifestacji przeciwko Bidenowi i zaatakowała biura Demokratów. Tak to jest jak się wywołuje rewolucyjną burzę, to wszystko się może stać. Wszak to panna, która nie tylko pożera czasami swoje dzieci, ale najczęściej – swoich ojców.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.