Gdy nasz kraj, po 123 latach niewoli w roku 1918, znów zajaśniał na mapach politycznych świata wszyscy Polacy, snuli teorie nad rychłym jego wzrostem ekonomicznym i gospodarczym. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że po 20 latach wolności, nastąpi kolejna niewola, zwana potocznie czwartym rozbiorem Polski.
Wciąż pamiętamy
– Gdy wybuchła II wojna światowa, byłem przydzielony do Liniowych Wojsk Łączności pod Warszawą. Dowodził nami generał Józef Kostrzyński, gdy w dniu 1 września, hitlerowcy wkroczyli do naszego kraju. Nikt nie zdawał sobie początkowo sprawy z powagi sytuacji. Myśleliśmy, że uda nam się zapanować nad wrogą armią i po kilku dniach, odeprzemy jej ataki. Walki na obrzeżach stolicy należały do najkrwawszych jakie widziałem. Już po kilku dniach obrony, zdaliśmy sobie sprawę, że po prostu giniemy. Nasz oddział został rozbity, wszyscy powoli trafiliśmy do oddziałów partyzanckich, a prawdziwej walki doczekaliśmy dopiero podczas powstania warszawskiego – opowiada Jan Kućmiński.
– Wojna na trwałe zabrała mi miłość. Jako bardzo młody człowiek, potrafiłem kochać całą otaczającą mnie naturę. Rozkoszowałem się zapachem lasu, widokiem trawy, a nawet widokiem klucza lecących ptaków. Świat wydawał mi się piękny, świat wydawał mi się doskonały. Gdy wybuchła wojna, byłem wówczas harcerzem w Polskiej Chorągwi Młodych Lilijek pod Opolem. Naszym zadaniem było organizowanie schronów dla ludności cywilnej. Nie mogliśmy wówczas nosić naszych mundurów, a jedynym naszym znakiem rozpoznawczym, była wpięta w kołnierzyk odznaka białej lilijki. Widziałem pewnego razu, jak moich kolegów aresztował patrol niemiecki na motocyklach. Wraz z grupą osób dorosłych zamknięto naszych kolegów w piwnicach pobliskiej szkoły. Bez sądu i jakichkolwiek wyjaśnień, moich kolegów i innych internowanych ludzi rankiem następnego dnia ustawiono pod murem wspomnianej podstawówki i strzałem z karabinu maszynowego odebrano im życie. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Moi koledzy do niedawna mieli pragnienia i marzenia, które wraz z ich młodym życiem, zostały pogrzebane w opolskiej ziemi, a co gorsze już dziś tak trudno przypominam już sobie ich nazwiska- dopowiada ze łzami w oczach pan Stanisław Chożyński.
Śmierć pułkownika
– Mój ojciec opowiadał mi jak wraz z pułkownikiem Stanisławem Dąbkiem, bronił przed najazdem niemieckim miasta Gdyni. Brak amunicji, wody pitnej, a przede wszystkim pożywienia, odczuwalny był na każdym kroku. Mimo dokładnie opracowanej operacji obrony miasta i Kępy Oksywskiej, przed przytłaczającą nas potęga niemiecką, nasze wojska nic nie zdołały zrobić. Polacy walczyli do końca, dla ukochanej ziemi i rodaków. W przededniu wybuchu II wojny światowej, Stanisław Dąbek został wyznaczony dowódcą Morskiej Brygady Obrony Narodowej i dowódcą Lądowej Obrony Wybrzeża. Podjął on zatem aktywne prace nad umocnieniem pozycji obronnych i wzmocnieniem uzbrojenia podległych mu jednostek. Podczas kampanii wrześniowej dowodził aktywnie całością sił lądowych zgromadzonych wokół miasta Gdynia, organizując tak zwane wypady zaczepne. Wobec przeważających sił wojsk nieprzyjaciela, podjął decyzję o ewakuacji podległego mu wojska na Kępę Oksywską. Walki trwały. Mordercze wyczerpanie i bezsilność, zdarły z nas resztki nadziei. Wieczorem 19 września 1939 roku, w obliczu nieuchronnej klęski, pułkownik Dąbek odebrał sobie życie strzałem w głowę. Na widok tej tragedii, resztka polskiego wojska broniącego miasta straciła wszelkie nadzieje na wolne jutro. Rozlana krew polskiego bohatera i niestrudzonego Polaka, była niezatartym symbolem, że warto jest dla ojczyzny żyć i o nią walczyć – dodaje Antoni Gołąbek- Chorzycki.
Pokażę wam, jak Polak walczy i umiera…
(Słowa wyryte na płycie nagrobnej pułkownika Stanisława Dąbka
Cmentarz Redłowski w Gdyni)
EWA MICHAŁOWSKA – Walkiewicz