Rozmowa z mecenasem ZBIGNIEWEM CICHONIEM, kandydatem do Senatu

 

Będę zabiegał o zmianę ustawy o Trybunale Stanu, by zaczął on faktycznie działać

Polska na pewno jest słuszną sprawą

WPiS: Do pełnienia funkcji politycznych nie przygotowują latami w specjalnych szkołach, choć może tak powinno być, i w związku z tym do polityki trafiają ludzie przeróżnych zawodów i w przeróżny sposób. W jaki sposób Pan, prawnik, znalazł się w polityce, i kiedy to było? W drugiej połowie lat 1970. naraził się Pan władzy ludowej; będąc wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, został Pan usunięty z uczelni – czy to może był początek aktywności politycznej?

Mecenas Zbigniew Cichoń: Nie, jeszcze nie. Wtedy faktycznie podpadłem, ale to było związane z moją działalnością, ukochaną zresztą, w  duszpasterstwie akademickim „Beczka”.

Był Pan też prawnym doradcą „Solidarności” na Politechnice Krakowskiej; to chyba można już uznać za początek aktywności w polityce?

Chyba też jeszcze nie. Wszystko zaczęło się później dzięki memu koledze po fachu, też prawnikowi Zbyszkowi Wassermannowi, który był akurat prokuratorem w Brzesku, kiedy ja zaczynałem tam aplikację adwokacką. Kiedy się poznaliśmy, szybko okazało się, że mamy podobne poglądy na świat, że obaj jesteśmy ludźmi wierzącymi i nie zamierzamy się z tym ukrywać, co w naszym środowisku było niestety rzadkością. On na przykład jeździł na pielgrzymkę prawników, jako nieliczny z prokuratorów, i ja też tam byłem, choć z grupą adwokatów. To nas zbliżyło. Znacznie później, już w wolnej Polsce, wygrałem w 2002 r. przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu sprawę o mienie zabużańskie dla ponad 80 tys. Polaków, którzy stracili swoją własność na skutek zmiany granic na wschodzie po II wojnie światowej; Trybunał musiał orzec, że ludzie ci mają prawo do rekompensaty, czego im wcześniej odmawiano. Wówczas Zbyszek Wassermann, już powszechnie znany polityk konserwatywny, powiedział do mnie: wygrywasz takie sprawy dla dziesiątków tysięcy ludzi, a gdybyś był parlamentarzystą, mógłbyś wygrywać dla milionów, bo w parlamencie stanowi się prawo dla wszystkich i tam mógłbyś pilnować, żeby powstawało ono takie, iż nie będzie konieczności korygowania go przed Trybunałem w Strasburgu.

Jednak aby wygrywać sprawy w  Strasburgu oraz aby korygować prawo w parlamencie, trzeba chyba specjalnego przygotowania?

Oczywiście. Dlatego wcześniej odbyłem gruntowną praktykę zawodową w amerykańskich kancelariach adwokackich, które specjalizowały się w obronie praw człowieka oraz w Kongresie Polonii Amerykańskiej, a także w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. To mnie przygotowało, tak od strony znajomości prawa, jak i od strony językowej, do działalności na forum międzynarodowym.

Zbigniew Wassermann wiedział zatem, na kogo stawia…

Zapytał mnie wówczas konkretnie, czy nie chciałbym wystartować w wyborach do Senatu. Przyznam się, że początkowo potraktowałem to jako żart, odpowiadając: „Dajże spokój, jestem adwokatem i kocham swój zawód, i nie zamierzam iść do polityki”. Równocześnie jednak Zbyszek wyznaczył mi termin do namysłu i potem zadzwonił, by zapytać o decyzję. Wbrew początkowym obawom wyraziłem zgodę, bo widziałem potrzebę doskonalenia prawa w Polsce, ale też widziałem w ogóle potrzebę korygowania polityki w naszym kraju. Polityki, która nagle zaczęła skręcać na lewo – tego ludzie, którzy doświadczyli „rozkoszy” PRL-u, zupełnie się nie spodziewali.

Na to nie można było się godzić, trzeba było stanąć do demokratycznej walki. Wtedy senackie okręgi wyborcze były jeszcze wielomandatowe, a nie jednomandatowe jak teraz. I choć startowały też inne, znane w świecie polityki i bardzo godne osoby z PiS-u, w 2007 r. wybrano, o dziwo, mnie. Zdobyłem drugi wynik w PiS-ie, po Zbigniewie Romaszewskim, który kandydował z okręgu warszawskiego i wiódł prym, zdobywając ok. 600 tys. głosów – fantastyczne osiągnięcie. Ja uzyskałem drugi wynik, ponad 252 tys.

Też nieźle!

Proszę mi wierzyć, była to dla mnie tyleż wielka, co i piękna niespodzianka. I tak właśnie zaczął się mój związek z polityką.

Co wpłynęło zapewne również na Pana pracę zawodową.

To jest nieuniknione, ale praca zawodowa i działalność polityczna wpływają na siebie wzajemnie. Pracę senatora traktowałem jako przedłużenie swej działalności adwokackiej. Jako adwokat mam duże przygotowanie w zakresie znajomości prawa, szczególnie jego luk i niedociągnięć, co mi się bardzo przydawało. Zasiadałem w komisjach najbardziej newralgicznych; byłem wiceprzewodniczącym Komisji Ustawodawczej i działałem w Komisji Praw Człowieka i Petycji. Tymi kwestiami zajmowałem się również jako prawnik. Kiedy zabierałem głos w różnych sprawach, koledzy nawet czasem się dziwili, że na tylu zagadnieniach się znam. Jednak nie może być inaczej, gdy ma się 40-letni staż w zawodzie adwokackim i za sobą rozpatrywanie, zgłębianie setek ludzkich problemów. Trudno też, abym po tylu latach doświadczeń zawodowych nie znał się na stanowieniu prawa.

Przypomnijmy, że od 1997 r. wielokrotnie reprezentował Pan pokrzywdzonych przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.

Dodam może jeszcze, że byłem doradcą – pro publico bono oczywiście – w dwóch poradniach charytatywnych, jedna nazywa się „Pomoc Bliźniemu” przy Parafii św. Klemensa w Wieliczce, gdzie mieszkam, a druga to „Poradnia Miłosierdzia” przy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.

Do Senatu kandydował Pan uprzednio z innego okręgu niż obecnie?

Tak, za pierwszym razem był to olbrzymi okręg, odpowiadał dwóm obecnym. Gdy kandydowałem po raz drugi na okres 2015–2019, to miałem bardzo wdzięczny okręg, który zamieszkuję, czyli krakowski, obejmował on powiaty wielicki, bocheński, proszowicki i brzeski, gdzie kiedyś odbywałem aplikację.

Teraz kandyduje Pan z  okręgu sąsiedniego, który wyznacza części Krakowa: Nowa Huta, Grzegórzki, Prądnik. Jakie są Pana związki z tym rejonem?

Nie są to związki zamieszkania, ale emocjonalne i powiedziałbym historyczne. Jako student przybyły do Krakowa z Częstochowy zaangażowałem się w dominikańskie duszpasterstwo akademickie „Beczka”, w ramach którego zorganizowano nam wyjazd do Nowej Huty, żeby pomagać w budowie kościoła. Pojechaliśmy tam z łopatami i kopaliśmy ziemię pod fundamenty Arki Pana. W okresie stanu wojennego, kiedy byłem początkującym adwokatem, mecenas Andrzej Rozmarynowicz z zespołu adwokackiego nr 1, w którym podjąłem pracę, spytał mnie, czy chciałbym bronić w sprawach politycznych. Zgodziłem się. Zaangażowałem się bez reszty w obronę ludzi strajkujących i protestujących, zwłaszcza po demonstracjach trzeciomajowych miałem ręce pełne roboty.

Nie była to działalność, która wróżyła karierę w PRL-u…

Oczywiście, przecież żyliśmy w systemie opresyjnym. Ale kariera nie była dla mnie życiowym celem; żyć chciałem, a więc i pracować, zgodnie z zasadami wiary katolickiej. Szczególne wrażenie robiło na mnie, zresztą jak i na milionach innych Polaków, nauczanie naszego papieża, Jana Pawła II. Miałem naprawdę radość z tego, że mogę bronić tych niewinnych ludzi, których jedynym „przestępstwem” było wyrażanie niezadowolenia ze zniewolenia społeczeństwa i kraju. Naprawdę nie było to proste zadanie, bo trzeba było szukać sposobów pomocy stosując prawo takie, jakie ono wówczas było, a więc bezwzględne wobec najmniejszych nawet przeciwników władzy ludowej.

Nowa Huta, wbrew pierwotnym założeniom komunistów, nie stała się dzielnicą Krakowa emanującą socjalizmem, wprost przeciwnie, była jednym z głównych bastionów oporu wobec ówczesnej władzy.

Tak jest, protesty były tam systematyczne, walka nie ustawała. Ostatnia większa obrona miała miejsce w kwietniu 1988 roku. Doszło do strajku w Hucie im. Lenina, gdzie pracownicy zażądali legalizacji NSZZ „Solidarność”. W nocy z 4 na 5 maja nastąpiła jednak pacyfikacja zakładu, strajk został brutalnie rozbity przez brygadę antyterrorystyczną i ZOMO-wców. Wyciągali z huty ludzi pobitych i skatowanych i przywozili przed Kolegium ds. Wykroczeń w Nowej Hucie; byłem w gronie tych paru adwokatów, którzy ich bronili. Pamiętam pana Atłasińskiego, który był tak pobity przez ZOMO, że ciało miał sinoczerwone. Przywieziono go do kolegium, aby go osądzić. Kiedy zorientowałem się, jak bardzo jest zmasakrowany, poprosiłem, by zdjął koszulę i to pokazał. Zrobiła się awantura, przewodniczący kolegium zaczął na mnie krzyczeć, że zapominam, kto tu jest oskarżony – pan Atłasiński, a nie ZOMO. Odparłem na to, że właśnie dlatego role powinny być odmienne. Po latach okazało się, że SB raportowało wówczas, iż adwokat Cichoń zrobił w czasie rozprawy demonstrację polityczną. Robotnik został ostatecznie zwolniony, jak i inni wtedy zatrzymani, na skutek interwencji Biskupiego Komitetu Pomocy Więzionym i Internowanym, który doskonale zorganizował swą pracę dzięki poparciu ks. kard. Franciszka Macharskiego, naszego metropolity. Była to także pomoc finansowa na opłacenie kar sądowych. Kolegium orzekało na przykład, że winny ma zapłacić 5 tysięcy zł; jeśli miał taką kwotę przy sobie i ją od razu wpłacił, to był zwalniany, a jeśli nie, to szedł siedzieć. Tymczasem emisariusze Biskupiego Komitetu stali z torbą pieniędzy przed budynkiem Kolegium; myśmy do nich wychodzili zaraz po rozprawie, pobieraliśmy odpowiednią kwotę i wykupowaliśmy ofiary ZOMO od ręki.

Nie obawiał się Pan, że w  końcu i  Pana wsadzą za kratki lub gdzieś na ulicy pobiją „nieznani sprawcy”?

Oczywiście mogło do tego dojść, ale szczerze mówiąc wówczas nie myślałem o tym. Robiłem po prostu swoje. Ofiarami często byli bardzo młodzi ludzie, praktycznie dzieci. Pamiętam dobrze przypadek 17-letniego chłopca, ucznia szkoły plastycznej, który został aresztowany i skazany za to, że w czasie manifestacji odbił na biało-czerwonej fladze zakrwawioną dłoń. Aresztowano go. Przyszła do mnie jego zrozpaczona matka z prośbą o pomoc. Dała mi pełnomocnictwo, napisałem odwołanie, wsiadłem w auto i pojechałem do Kolegium ds.  Wykroczeń, by wyciągnąć stamtąd akta tego chłopca, zawieźć akta do sądu, który miał od ręki rozpatrzyć odwołanie. Kiedy po trudach, z pomocą znajomego naczelnika dzielnicy, udało mi się te akta wyciągnąć, trafiła się przyzwoita pani sędzia, która od ręki wyznaczyła termin rozprawy i zamieniła karę aresztu na jakąś symboliczną i nakazała od razu wypuścić chłopca.

Systemy systemami, ale zawsze najwięcej zależy jednak od postawy danego, konkretnego człowieka…

Otóż to, i dlatego o te dobre postawy trzeba walczyć. Na pewno nauczanie Kościoła katolickiego pomaga kształtować szlachetne zachowania. I tu muszę wspomnieć, że z Nową Hutą łączyła mnie również bliska współpraca z ks. Kazimierzem Jancarzem. W stanie wojennym na jego plebanii w Mistrzejowicach (parafia św. Maksymiliana Kolbego) często bywałem.

Mieliśmy swój sposób komunikacji, by ustrzec się np. prowokacji ze strony bezpieki. Gdy przysyłał mi jakichś ludzi do obrony, mieli oni ze sobą ukryty święty obrazek z jego pieczątką na odwrocie – to był znak, że na pewno są od niego, a nie jakimiś podstawionymi przez SB osobnikami. Ksiądz Jancarz – tak, to był wspaniały człowiek, szkoda, że tak wcześnie umarł…

Foto: Ks. Kazimierz Jancarz (1947–1993), bohaterski kapłan, duszpasterz ludzi pracy, działacz opozycji w PRL, inicjator Mszy św. za Ojczyznę w kościele św. Maksymiliana Kolbego w krakowskich Mistrzejowicach. Fot. Adam Bujak

Czy te dawne związki znajdują odzwierciedlenie w kampanii wyborczej?

Owszem. Niedawno miałem piękne przeżycia właśnie w Nowej Hucie podczas zbierania podpisów poparcia za moją kandydaturą. Kiedy staliśmy z żoną pod kościołem, spotkaliśmy starszą już siostrę zakonną, która mnie rozpoznała: „Panie mecenasie, przecież pan tu przychodził do ks. Jancarza. Był pan taki młodziutki, szczuplutki, pamiętam pana”.

Szczupły Pan pozostał…

To chyba głównie dzięki mojej ulubionej jeździe na rowerze. Podczas zbierania podpisów zdarzają się też różne humorystyczne historie. Np. jeden mężczyzna zapytał, dlaczego miałby mnie poprzeć, skoro mnie nie zna. Gdy się przedstawiłem, odparł, że faktycznie przypomina sobie, iż 35 lat temu rzeczywiście był mecenas o takim nazwisku i pomagał robotnikom w Hucie, ale tamten był młody… Dzięki Bogu staro się nie czuję, a 70 lat to wiek dodający zaufania tak adwokatowi, jak i senatorowi, zresztą mój kontrkandydat na urząd senatorski, Jerzy Fedorowicz, jest ode mnie o 5 lat starszy. Wiele osób w rozmowach przypomina mi wydarzenia pacyfikacji Nowej Huty, wspomina swoje dzieje i moją ich obronę. Stan wojenny bardzo głęboko żyje we wspomnieniach mieszkańców tej dzielnicy.

Tak, to prawda, i dobrze, że ta pamięć nie ginie, choć tzw. opozycja usiłuje wymazać z historii wszystko, co mogłoby negatywnie świadczyć o dawniejszych i nowszych lewakach.

Z Nową Hutą łączy mnie też pewien epizod; gdy po raz pierwszy zostałem senatorem w kadencji VII (2007–2011), mieliśmy ze Zbyszkiem Wassermannem biuro poselskie na nowohuckim os. Młodości. Przyjmowaliśmy tam sporo ludzi i pomagaliśmy im, na ile było to możliwe. Tych związków ciepłych i  serdecznych z  Nową Hutą jest zatem wiele. Poza tym muszę powiedzieć, że obecna stara Nowa Huta bardzo mi się podoba, szczególnie latem jest bardzo piękna dzięki swej bujnej zieleni, prezentuje się niczym uzdrowisko.

Czy miał Pan okazję zainicjować jakieś akty prawne w Senacie?

Udało mi się zainicjować kilka uchwał dotyczących upamiętnienia takich wspaniałych ludzi jak św. Siostra Urszula Ledóchowska, czy św. Brat Albert – Adam Chmielowski, przygotowałem też uchwałę upamiętniającą wspaniałego arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, prześladowanego przez okupantów niemieckich i sowieckich. To ważne, by przywoływać w zbiorowej pamięci historyczne postacie stanowiące dla nas współczesnych wzory nieustępliwości, patriotyzmu i zarazem głębokiej wiary. Byłem też inicjatorem i autorem uchwały na 100-lecie przyjęcia przez Józefa Piłsudskiego dekretu o tymczasowym statusie palestry polskiej, które przypadało pod koniec 2018 r. Był to jeden z pierwszych aktów prawnych wydanych przez Naczelnika; był on wielokrotnie więźniem politycznym, znał więc dobrze rolę adwokatów.

Obecnie walkę polityczną w Polsce cechuje brutalność, wulgarność, nawet pospolite chamstwo oraz kłamstwo. Wszystko to pozostaje bezkarne. To w sumie jest bardzo niebezpieczne zjawisko dla naszego życia społecznego. Jak temu przeciwdziałać, czy naprawdę nie ma w Polsce prawa, które respektowałoby właściwe postawy ludzkie, właściwe zachowania, które zwalczałoby kłamstwa?

Jest to, można powiedzieć, niestety zjawisko ogólnoświatowe, nie dotyczy tylko Polski. Owo spauperyzowanie, spospolicenie debaty publicznej, katastrofalne zaniżenie poziomu wypowiedzi w parlamentach występuje w innych krajach też. Państwo z jednej strony musi wykazywać dbałość o zachowanie swobody wypowiedzi, a z drugiej – karać za przekroczenia granic tej swobody. Nie zawsze równowaga jest tu zachowana.

Niejeden polityk kłamie, tak jak permanentnie czyni to Tusk, i pozostaje bezkarny. Na przykład wobec naszego podręcznika „Historia i teraźniejszość” Tusk kłamał w  żywe oczy, żaląc się bardzo na „mały rozdział o in vitro”, którego jednak w tej książce w ogóle nie ma. Poszło to natychmiast w świat, zostało setki razy powielone przez działające w Polsce cudzoziemskie media i stało się faktem. Faktem medialnym oczywiście, ale od tej pory wydawca oraz autor (prof. Roszkowski) są dręczeni pozwami za urażenie godności osobistej osób, które skorzystały z metody in vitro.

Ale jak mogą być pozwy, skoro nic na ten temat nie ma w książce…

No właśnie, ale są. A przeciwko kłamstwu pozwów nie ma. A ileż to razy urażane są, i to w ordynarny sposób, nasze uczucia religijne – też bez konsekwencji karnych.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w Polsce są odpowiednie przepisy, są odpowiednie instrumenty ochrony godności człowieka, jego dobrego imienia czy ochrony jego uczuć religijnych, kwestia w tym, żeby to było właściwie stosowane. Czasami jednak mamy do czynienia z sytuacją, gdy sądy nie stają na wysokości zadania.

Nie powiedziałbym, że czasami, obecnie staje się to powszedniością.

To jest zjawisko bardzo niepokojące i zadziwiające tym bardziej, że przecież orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu wyraźnie stwierdza: państwo ma prawo i obowiązek karać za obrazę np. uczuć religijnych. Zaznaczę tu, że trzeba odróżnić Europejski Trybunał w Strasburgu od nowszej instytucji, a mianowicie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, które to ciało jest znacznie bardziej upolitycznione i Polsce niezbyt przychylne. Często oba Trybunały są mylone.

Może Europejski Trybunał Praw Człowieka miał na myśli ochronę tylko muzułmanów?

Nie, nie, chodziło o katolików. Opowiem tu o sprawie z Tyrolu na terenie Austrii, gdzie zdecydowaną większość stanowią katolicy. Ktoś sobie pozwolił tam na ordynarne kpiny z Matki Bożej i Pana Jezusa w pseudoartystycznym dziele. W procesie karnym twórca ten został skazany przez austriacki sąd, ale odwołał się do Strasburga, bo rzekomo jego swoboda wypowiedzi została ograniczona. Trybunał orzekł, że swoboda wypowiedzi owszem istnieje, ale ma swoje granice, a ponadto ta swoboda nie zwalnia od odpowiedzialności. I ów „artysta” rzeczywiście odpowiedzialność musiał ponieść, gdyż przepis kodeksu karnego przewidywał karalność za takie czyny. Trybunał uzasadnił wręcz, że tego typu przepisy muszą istnieć w  państwie praworządnym, choćby po to, aby zapewnić przynajmniej jakieś minimum pokoju społecznego. Inaczej wyznawcy różnych religii wzajemnie by się bez końca obrażali. Trybunał odwołał się nawet do historii i do przykładu wojen religijnych, których powtórki nikt chyba by nie chciał.

Niepokoje społeczne można wywoływać nie tylko z pobudek religijnych, ale również czysto politycznych, czego obecnie doświadczamy w Polsce. Moim zdaniem tzw.  opozycja, która ma charakter zdecydowanie targowicki, dąży do tego, żeby wywołać w Polsce totalny tumult, niepokój, a może nawet wojnę domową. Co sądzi Pan o tym, jako kandydat na senatora?

Jest to godne ubolewania, trzeba temu stanowczo przeciwdziałać, ale nie można samemu uciekać się do ich metod. PiS więc konsekwentnie w tej walce nie zniża się do poziomu opozycji. Powinny tu jednak bez wątpienia zadziałać przede wszystkim sądy. Trzeba usprawnić postępowanie sądowe, w tym wprowadzić dosyć sztywne terminy rozpoznawania spraw. Cóż bowiem z tego, że ktoś wygra sprawę po 3–4 latach; jest takie stare powiedzenie, że sprawiedliwość spóźniona jest sprawiedliwością odebraną człowiekowi. Sens ma orzeczenie, które zapada szybko po naruszeniu czyjegoś prawa. Niestety, u nas tego nie ma. Także w Strasburgu przegrywamy niektóre sprawy z powodu właśnie przewlekłości procedur prawnych. Niedawno Trybunał wydał tzw. wyrok pilotażowy, czyli wybrał jedną spośród wielu skarg z Polski na przewlekłość postępowania i wskazał na przykładowe wady tego postępowania. Nie może być tak, żeby sąd rozpatrywał opieszałość działalności tylko ostatniej instancji, a nie w całym jego toku, od początku. U nas, niestety, to Sąd Najwyższy wprowadził taką błędną praktykę. Np. w sądzie rejonowym sprawa stała 3 lata, a w okręgowym – a więc w drugiej instancji – już tylko rok, więc Sąd Najwyższy stwierdzał, że rok to nie jest tak długo i że nie ma przypadku opieszałości, nie rozważał przewlekłości w najniższej instancji.

Senator Zbigniew Cichoń przemawia w Sali Obrad Senatu RP podczas uroczystości zorganizowanych z okazji 100. rocznicy Statutu Palestry Państwa Polskiego. Fot. K. Czerwińska

Potrzebny był do wykazania takiego błędu wyrok Europejskiego Trybunału, nie wystarczyła zwykła logika… Zapytam jeszcze o inną kwestię prawną: był Pan przez dwie kadencje sędzią Trybunału Stanu, kogo osądziliście w tym czasie?

Niestety nikogo nie udało mi się w tym czasie osądzić, bo tych spraw praktycznie nie ma. Trybunał Stanu pozostaje de facto bezrobotny. Nie było woli politycznej, by działał. Żeby ów Trybunał mógł zacząć rozpatrywać sprawy, musi wpłynąć wniosek do Marszałka Sejmu o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej od co najmniej 115 posłów, następnie procedowany przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej,a potem przez Sejm, który taki wniosek może złożyć do Trybunału. A żeby wpłynął taki akt, musi on zostać przegłosowany w parlamencie większością ponad 50 proc. posłów. Była jedna sprawa w  pierwszej mojej kadencji, która dotyczyła afery alkoholowej, i wtedy rzeczywiście jakiś odpowiedzialny wiceminister został osądzony za wydanie przepisów, które dawały możliwość importu bez cła olbrzymich ilości alkoholu. Z tego, co pamiętam, otrzymał za to jedynie zakaz pełnienia funkcji publicznych.

Czy obywatel lub grupa obywateli może zgłosić jakąś sprawę do Trybunału Stanu?

Nie, to musi być inicjatywa parlamentarna.

W takiej sytuacji Trybunał Stanu chyba zawsze będzie fikcją.

Oczywiście, bo posłowie najczęściej stoją murem za swoimi przedstawicielami.

Czy takie umocowanie Trybunału Stanu jest sprawiedliwe? Myślę, że jako senator może Pan dążyć do tego, by to zmienić.

Oczywiście należałoby zmienić ustawę i będę o to zabiegał, jeśli nadarzy się sposobność.

Jest pan zdania, że Polska zanadto się militaryzuje, co zarzuca obecnej władzy tzw. Opozycja?

W żadnym wypadku. To już wcześniej powinno nastąpić, powinniśmy zacząć się zbroić zaraz po wyprowadzeniu z Polski ostatnich oddziałów sowieckich. Hasło „Bezpieczna Polska” nie może być czczym sloganem – dla nikogo. Bo przecież warunkiem naszego bytowania i rozwoju jest właśnie bezpieczeństwo. Nie tylko granic, ale też żywnościowe, energetyczne i w wielu innych aspektach. A patrząc na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, u naszego bezpośredniego sąsiada, tylko wróg naszego kraju może domagać się zmniejszenia zbrojeń. Albo likwidacji muru na granicy z Białorusią. Tylko wtedy, gdy państwo jest mocne, to się z nim liczą. Polska ma takie położenie geopolityczne, że musi szczególnie zważać na swoją siłę i pozycję. Coraz częściej w mediach europejskich można przeczytać artykuły, w których podkreśla się, że Polska staje się europejskim mocarstwem militarnym. Jeśli zrealizujemy nasze plany, w kwestii uzbrojenia zajmiemy po Wielkiej Brytanii drugie miejsce na kontynencie.

Porównując naszą sytuację z czasami rządów PO, przeciętny Polak musi czuć się bezpieczniejszy, nie tylko z uwagi na to, że rośnie siła naszej armii. Każdy ma na podorędziu komisariat policji, a wcześniej je likwidowano, przywraca się punkty pogotowia ratunkowego, inwestuje się w kadrę medyczną.

Ważne jest by utrzymać te postulaty, które za rządów PiS-u zostały uczynione, bo przecież uczyniono sporo dobrego. Szkoda, że na razie reforma sądownictwa się nie udała.

W zdecydowanej większości zrealizowano to, co zapowiadano. Reformę sądownictwa trzeba dokończyć i sądzę, że mogę tu być pomocny nie tylko poprzez sam fakt głosowania, ale biorąc udział w pracach ustawodawczych. Żałuję też, iż nie zrobiono zbyt wiele w kwestii regulacji rynku medialnego, przywrócenia mu narodowego charakteru. To wszystko jeszcze przed nami. Dla mnie fantastyczną sprawą jest obniżony na powrót wiek emerytalny oraz rozwiązania dotyczące opieki nad osobami niepełnosprawnymi i nad seniorami. Ciekawy jest projekt emerytur stażowych – mężczyźni 48 lat pracy, kobiety 38, bo rzeczywiście niektórym dzieje się krzywda i nie mają sił ani zdrowia dopracować do ustawowego wieku emerytalnego.

Do ważnych zadań Senatu należy opieka nad Polonią. Jak ocenia Pan obecną współpracę Senatu z naszymi rodakami za granicą?

Wydaje mi się, że nie jest ona szczególnie rozwinięta. Jako senator chętnie zasiadłbym w komisji, która kontaktami z Polonią się zajmuje. Większa aktywizacja Polonii wydaje mi się konieczna. Sikorski jako minister spraw zagranicznych zabrał fundusze dla Polonii, które były do dyspozycji Senatu, i zmienił tradycję, która istniała od czasów przedwojennych, że to przede wszystkim Senat był tą instytucją, która zajmowała się współpracą z naszymi rodakami za granicą. Pamiętajmy, że Polaków jest tam prawie drugie tyle, co w kraju. Miałem kiedyś przyjemność osobiście znać i współpracować z prezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwardem Moskalem, kiedy byłem w Chicago już jako adwokat na studiach z zakresu praw człowieka. Pomagałem w różnych prawnych sprawach dotyczących chociażby rozbudowy nowoczesnego szpitala dziecięcego w Prokocimiu, który w głównej mierze finansowany był przez Polonię amerykańską. Jest to bardzo ciekawe środowisko, mam w nim rozeznanie. Jest tam wielu polskich patriotów, którzy niejednokrotnie napawają nas dumą przez swoje głębokie czucie Polski.

Mecenas Zbigniew Cichoń z prof. Janem Żarynem podczas corocznego Dnia Patrioty organizowanego przez wydawnictwo Biały Kruk. Fot. Michał Klag

Czy jako senator będzie Pan gotów bić się o Polskę? Oczywiście nie dosłownie, nie wręcz, ale w polityce teraz nie mamy już do czynienia z rywalizacją, lecz z prawdziwą walką.

Adwokat z zasady jest osobą walczącą, żona nawet czasami mnie hamuje, bo się ponoć za bardzo narażam. Ale jako adwokat jestem też nastawiony na obronę. To, czego koniecznie chcę bronić, i co przesądziło, że znów zdecydowałem się kandydować, jest chęć ochrony podstawowych wartości chrześcijańskich, odwiecznych i sprawdzonych wartości, które usiłuje się dziś zastąpić ideologicznymi dziwactwami, moralnymi hybrydami. To bardzo niebezpieczne tendencje dla całego narodu. Tak samo trzeba zdecydowanie przeciwdziałać próbom pozbawiania nas suwerenności, a tych prób coraz więcej, także wewnątrz kraju. W czasach komuny wyrzucili mnie z uczelni, kiedy byłem asystentem, bo nie zapisałem się do PZPR i byłem zaangażowany w duszpasterstwo. Później też nie brakowało szykan, które spotykały mnie za moje zaangażowanie, ale o słuszną sprawę zawsze warto walczyć, a Polska na pewno jest słuszną sprawą.

Rozmawiał: Stanisław Widomski

Źródło: dzięki uprzejmości miesięcznika WPIS- nr 9 (155)

26WRZEŚNIA- 30 PAŹDZIERNIKA

WYDAWCA Biały Kruk sp. z o.o.

Biały Kruk – książki, portal, sklep (bialykruk.pl)

ul. Szwedzka 38, 30–324 Kraków