Rozmowa z uczestnikiem sekty „Czcicieli Gołej Radości”

kultura

 

 

 

kultura

Marcisz Bielski: Jaki był powód, że przystąpił pan do sekty „Czcicieli Gołej Radości”?

Stefan Rączy: Miałem dość polonijnych waśni, kiełbasy, pierogów i góralskich tańców.

 

— Ależ o ile wiem szanownego pana ani kogokolwiek na świecie nikt nie zmusza siłą do tego, aby uczestniczyć w życiu Polonii, kiełbasianym interesie na Milwaukee, etc. etc. Powiem więcej, znam Amerykanów nie mających z polskością żadnych związków, którzy uczestnictwo w spotkaniach polonijnych uważają wciąż za zaszczyt i wartość kulturalnego doświadczenia.

 

— Ja miałem tego dość, chcę się poczuć obywatelem świata pełną piersią, oddychać wolnością tego kraju, móc robić co mi się podoba, a nie co podoba się Polonii.

 

— No świetnie, taki jest pański wybór. Do tego nie trzeba dodawać ideologii ani prawić o niechęci. Na odżegnanej od czci kiełbasie i pozbawionych wiary gołąbkach nikt by tu „na Polonii” nie zrobił interesu, gdyby się to nie nadawało do jedzenia, albo nie smakowało Amerykanom, którzy nawet pojęcia nie mają, że wśród Polaków są tacy, jak pan, którzy tego aż ech, och, ach nienawidzą. Biorąc ponadto pod uwagę, że zawodowo zajmuje się pan sprzedażą, to aż dech zapiera, że zamiast zająć się robieniem na kiełbasie interesu, pan niczym spin doktor odkręca w drugą stronę i wywija szabelką przaśnej kultury pierogów. Zastanawiam się więc, kto tu zwariował?

 

— Nie mam nic przeciw samym pierogom czy kiełbasie. Ja także jadam te produkty. To, o czym ja mówię i z czym wiele osób pochodzenia polskiego w Chicago i w USA ma problem, to ta dominacja wszędzie w mediach, w sklepach, biznesach właśnie kiełbasy i pierogów nad poezją, malarstwem czy sztuką polską w ogóle. Łatwiej trafić w mediach na polskie potrawy niż na przykład na popularną w USA Grażynę Auguścik. I to jest ten ból, który wyrażam i manifestuję poprzez związek z sektą „Gołej …”.

 

— Pozwoli pan, że wyrażę zdumienie metodą rozumowania. Czy ktoś, albo coś przeszkadza panu promować sztukę polską, polską kulturę pisaną największymi literami i nadawaną na najdonioślejszych diapazonach? Ktoś tego rodzaju działalność cenzuruje, ogranicza, czy jak?

 

— Nie, nie nie. Nic pan nie rozumie panie Marciszu. Media otrzymują zamówienia na promocję polskiej kiełbasy, a prawie zupełnie nie ma zamówień na promocję polskiej kultury.

 

Oznacza to w slangu marketingowym, że na produkt drażniący nasze i amerykańskie podniebienia popyt jest utrwalony, a na produkt drażniący nasze i amerykańskie receptory potrzeb wyższych popyt nie został jeszcze rozbudzony. Czyż nie tak?

 

— No, o to nie chodzi, ale zgrabnie pan to opisał.

 

— A o co chodzi zdaniem szanownego pana?

 

— Na całym świecie jest tak, że kiełbasiaże i pierożnicy finansują twórców kultury i promocję kultury. Tu w Chicago tego nie ma.

 

— Przedstawia pan to jakoś skrajnie, bo rzeczywistość choć nie wygląda najlepiej, to jednak nie żyjemy na kulturalnej pustyni.

 

— To niech pan wymieni chociaż jednego piekarza sponsorującego kulturę.

 

— Nie wiem czy osoby te by sobie tego życzyły, ale osobiście znam zacnych obywateli polonijnych, którzy dorobili się tutaj majątków i są stałymi wręcz sponsorami wydarzeń kulturalnych i pojedynczych artystów. Oni sami nie obnoszą się tym specjalnie po Milwaukee’ach. Może dlatego pan tego nie wie, albo chwilowo zapomniał.

 

— Nie o to przecież chodzi, że ktoś kogoś promuje. Chodzi o to, że nie ma tutaj instytucji, które w sposób profesjonalny zajmowałyby się tego rodzaju zorganizowaną promocją.

 

— Ponieważ żyjemy w Ameryce, więc tutejszy rynek i jego wymagania wyciskają na tym swoje piętno. Mówiąc brutalnie, trzeba na kulturę wyłożyć duże pieniądze i to co roku, i w tym sensie rzeczywiście brak specjalnego zapału. Jednak udanie się z tym bólem na łono sekty „Gołej ….” toż chyba pewna przesada?

 

— Nie interesuje mnie to, jak mój protest przyjmie Polonia ponieważ, jak już zaznaczyłem, mam dość atmosfery przaśnego kotła. Dzisiaj mogę wszystkim powiedzieć, mało tego – wykrzyczeć prosto w twarz: Jestem wolny, identyfikuję się z kultem „Gołej… ”, robię to co chcę i nikt mi w tym nie przeszkodzi.

 

— To może zacznijmy inaczej. Na co pan liczy? W jaki sposób Polonia odpowie na pański protest? Może liczy pan tutaj na promocję „Gołej… ” ? Ile panu tam płacą, za ściągnięcie do sekty jednej duszy?

 

— Mogę podać kontakt osobisty do mnie i każdy kto jest zaintersowany przystąpieniem do „Gołej…” będzie mile witany. Sekta o nic nie pyta, raczej oferuje każdej osobie to, co jest jej najbliższe.

 

To jest, przepraszam – „Gołą… ?

 

— Każdy przechodzi proces wtajemniczenia, celebracji swej indywidualności, inicjacji w zbiorowość sekty i co oczywiste rozpoznaje najwyższą formę kreacji, to jest swoją radość. Wszyscy członkowie sekty z całym oddaniem pomagają kandydatom i kandydatkom i nie ma z tym żadnego problemu.

 

— Rozumiem, że ten właśnie proces pozwolił panu uwolnić się z parzących ręce i nogi oraz wrażliwość estetyczną złogów polonijnych osadów i wyzwolił w panu pełnowartościowego członka sekty „Gołej…”.

 

— Poczułem oddech pełnej wolności. Przyznam się, że było to doświadczenie odurzające.

 

Czy odurzenie to należy już do przeszłości, a teraz jest pan już wyłącznie trzeźwym pełnoprawnym naganiaczem sekty?

 

— Pan sobie kpi czy co? Traktowałem tę rozmowę jak najbardziej poważnie, z poczuciem niesionej misji, a pan mi tu wyjeżdża od naganiaczy.

 

Zajmuje się pan przecież rekrutacją do sekty. Czyż nie tak?

 

— Nikogo do niczego nie nakłaniam i nie naganiam. Każdy przychodzi do mnie ze swym bólem dobrowolnie, a ja daję danej osobie w zamian ulgę i to przy udziale całej sekty. To jak dar.

 

— Tak oczywiście. Przepraszam, że zapytam: Co z tego mieć będzie Kultura Polska?

 

— Pan naprawdę niczego nie rozumie. Prawdziwa sztuka wymaga wolności, kompletnego uwolnienia się od jarzma przaśności i zardzewiałych zaszłości. Ja już to czuję a reszta w rękach zainteresowanych samorealizacją i spełnieniem.

 

Zanotował: Marcisz Bielski