Działanie z niskich pobudek, od zawsze “cieszyło się dużym uznaniem”. Im dalej cofamy się w przeszłość, tym więcej doświadczamy tego rodzaju działań. Skupmy się na szczególnym ich rodzaju: wymuszaniu posłuszeństwa w sposób szczególnie zorganizowany, choć nieszczególnie wymyślny.
Od kiedy „człowiek” zauważył, że strach przynosi zupełnie oczekiwane do zamierzeń skutki, zaczęło się na dobre. Pierwsze zwiastuny pisane tego rodzaju, odnajdujemy w kodeksie Hammurabiego, opowieściach biblijnych, mitologii greckiej i łacińskiej. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z przepisami ówczesnego prawa – jak to nazywamy dzisiaj – legitymacja do posługiwania się owymi instrumentami jest jakby oczywista, choć u współczesnych budzi nieraz zdziwienie, czasem niedowierzanie a już z pewnością odrzucenie z pobudek oczywiście wyższych. W starożytności a równie dobrze potem także, pogromy całych grup etnicznych, z różnych powodów (nie tylko religijnych, nie wyłącznie ekonomicznych), marginalizowanie znaczenia, czy odrzucanie, były czymś raczej dobrze znanym i szeroko rozpowszechnionym w zastosowaniu do okazjonalnych potrzeb (dzisiaj jednym tchem powiedzielibyśmy politycznych). Wiemy także, że co jakiś czas, zakuwano w dyby lub wieszano tak zwanych buntowników. Wymieńmy dla skojarzenia niektórych: Spartacus (Grek w Rzymie-państwie), Wilhelm Tell, Robin Hood, Chmielnicki, Kostka Napierski. Pewnie tysiące różnych bezimiennych buntowników, których opór przeciwko władcy (dzisiaj władzy) był za krnąbrność li tylko, surowo i przykładnie karcony, stracono bardzo lub jeszcze bardziej okrutnie.
Dzisiaj coraz rzadziej zadajemy sobie pytanie, skąd brali się owi buntownicy i rozbójnicy. Dzisiaj już tylko coraz bardziej wyspecjalizowani historycy, potrafią poprawnie odpowiedzieć, jakie było społeczne tło ich kreowania.
Wiek siedemnasty i daty późniejsze zaczynają rejestrować różne formy buntu zorganizowanego przez szerszą populację, która owocuje a to rewolucjami i oczywiście kontrrewolucjami a jakże, a to udanym powstaniem nowych państw, a to bezprzykładnie tłumioną kleską. Na gruncie działań bezprawnych powstają wόwczas wielkie demokracje: francuska, północnoamerykańska, niemiecka. Nawet Rosja żegna się na bardzo krótko z samodierzawiem aby przyjąć z łaski Stalina dyktaturę demokracji. Prawdziwy wykwit buntu to wczesne lata sześćdziesiąte ub. wieku, kiedy jeszcze nie okrzepło jedno wyzwolone z kolonialnego jarzma państwo a już następne rodziło się i to najczęściej bez żadnego bólu, choć może nawet na przekór własnym interesom narodowym, jak to się miało wkrótce okazać. Były tygodnie, kiedy po dwa państwa naraz przybywały na mapie państw świata, bez widocznego umocowania w sensie ekonomicznym. Wolność jest bezcenna. Choć jak się to wkrótce okazywało, niewola była jednak spokojniejsza i zasobniejsza (casus belli: dość poźno „usamodzielniona” Rodezja czytaj Zimbabwe). O ile wolność pod kolonialnym uciskiem nie miała ceny dla bojowników głównie i ich sponsorów, o tyle już w wolnych ojczyznach okazywało się gwałtownie na ogół i dość ponuro, że wolność z koleji nie ma żadnej wartości. Paradoks ten po dzień dzisiejszy nie został wyjaśniony, jakkolwiek respektowany jest wszędzie na świecie z tym samym skutkiem, porównajmy to sobie, z czym borykają się buntownicy w Afganistanie czy w Chinach kontynentalnych. O kuriozum w postaci Korei Południowej nikt nawet nie pamięta. Wszyscy natomiast z niesamowitym zainteresowaniem śledzą losy kubańskich dysydentów, którzy pozostają ciągle na łasce jednego z ostatnich ojców wyzwolicieli, prawdziwych buntowników i rewolucjonistów, którzy własną obecnością zaświadczyć mogą po dziś dzień w jak nieprzejednany sposób walczyli z najprawdziwszą tyranią.
Mało tego. Mogliby jeszcze dziś cieszyć się mianem najprawdziwszych demokratów, gdyby nie zachciało im się idiotycznych eksperymentów, warunkiem przeprowadzenia których bez powodzenia, jest oczywiście bezustanne dławienie wolności, po to tylko aby wszyscy dobrze czuli, jaka jest bezcenna.
Na tym tle, jeszcze mniej zrozumiałym dla tak zwanego dziecka cywilizacji zachodniej, staje się fenomen islamu ortodoksyjnego lub odłamu wahabitów, etc. Pomijam tu drobiazg, jako że w tejże cywilizacji (zachodniej) nikt nie usiłuje nawet wyjaśnić czym ów fenomen społeczny jest w istocie, jak należy go rozpoznawać językiem pojęć stosowanym w demokracji w kontekście kultury, która z demokracją w żadnym rozkładaniu na drobne nie kooperuje.
Myślę, że metody mechaniki kwantowej, lepiej służą analizie poznawczej antologii poezji francuskiej niż aparat pojęciowy kultury zachodniej do zdefiniowania kultury Islamu. Może to być jakimś punktem wyjścia do tego, że nie rozumiemy ani islamu, ani nie zamierzamy się tym zajmować, ani tym, że jak w każdym organiźmie społecznym, także w społecznościach islamskich rozwój i postęp muszą się gdzieś podziać. Mało tego. O ile sam Islam może być elastyczny i „dostosowujący się” do nowych wyzwań o tyle Ci, którzy nim zawiadują, takich skłonności wcale objawiać nie muszą, ba wręcz często nie mogą. No cóż doświadczenie poucza, że impotencja nieleczona, . . . .
Na tym tle można ewentualnie doszukiwać się „sensu” w postępowaniu Talibów i tak niezrozumiałych dla konsumpcyjnej i poddanej egzystencjalizmowi kultury zachodniej. Pozostają marginesowi Bracia Muzułmańscy, Hezbollah (spore zasilanie w kasę z Iranu), Hamas, Al-Quaidy i tym podobne „organizacje” raczej żerujące na Islamie i jego kulturze. Jedynym ich wyróżnikiem szczególnym, jest odwołanie do zupełnie zrozumiałych dla zachodu form ekspresji: rewolucji, gwałtu destrukcji, jako środka i często celu jednocześnie. Ponieważ każdy gwałt zadany przez owych „rewolucjonistów” jest wielokrotnie powiększany przez wygłodzone media (na Zachodzie), stąd odnieść można wrażenie, że jest to zjawisko groźniejsze i bardziej niebezpieczne dla świata niż jakikolwiek brak wody, żywności czy odpowiednich zabezpieczeń elektrowni atomowych pozostających w służbie czynnej. O tak zwanym kryzysie finansowym przez polityczną poprawność lepiej zmilczeć.
Przykład niezadowolonych plemion libijskich, pozostających w opozycji do „żelaznego pułkownika”, mógłby być niezłym argumentem dla prezentowania buntowników-naturszczyków. Mógłby być, niestety w obliczu zupełnego braku pojęcia o tym, jakiego postępu dokonała Libia pod 42-letnimi rządami przeklętego dyktatora (Libia nie ma zadłużenia netto), obraz taki się nie wyłoni. Przypominamy sobie jednak Cromwella. Rewolucję burżuazyjną w Anglii. No cóż, burżuazja angielska, nie miała wtedy źle. A jednak podnieśli rękę na monarchię. Mało tego, jeszcze bardziej sobie polepszyli a samej monarchii „zaszkodziło to w sposób dosłownie ozdrowieńczy”.
Coś może wypada sobie przypomnieć?
– noc świętego Bartłomieja, Paryż rok 1572 noc z 23 na 24 sierpnia; z rąk katolików ginie kwiat francuskiej kontestacji uosobionej w gronie „obrzydłych” hugenotów. Spόr jak najbardziej partyjny, rozstrzygnięty w sposόb, jaki był im znany.
– rewolucja Francuska 1789-1793; zjadła swoje dzieci. Potem już wszystko poszło gładko, pomimo restauracji a to monarchii a to cesarstwa a to kolejnych republik.
– wojna o niepodległość tak zwanej Unii Stanów Północnoamerykańskich, 1776, to najpierw spontaniczne bunty lokalne przeciw miejscowej administracji króla Anglii a dopiero potem regularna wojna z adresem do Londynu, niepowodzeniem rokowań i udziałem Tadeusza Kościuszki i Pułaskiego (który zginął po odniesieniu ran w walce).
– powstanie Kościuszkowskie 1794, Listopadowe 1831, Styczniowe 1863; zapomniana wiosna Ludów 1948 w Europie; rewolucja 1905 roku; zsyłki, katorga, poniewieranie ludźmi.
– Michał Bakunin ( 1814 – 1876 ), anarchista, kto go jeszcze pamięta; z punktu widzenia współczesnych „standartów” typowy terrorysta; z bombą porywał się na życie tyranów; oczywiście jego pobudki były ze wszech miar szlachetne: uwolnić lud spod znienawidzonego jarzma; miał chłopisko szczęście, wiek i wcześniejsze zejście, nie pozwoliły mu doczekać prawdziwych igrzysk w wykonaniu bolszewików począwszy od roku 1917.
– rewolucja Bolszewicka, rozpoczęła się w 1917r.; zjadała swoje dzieci przez prawie 40 lat a pozostałe 30 żywiła się wciąż „owocami” swej bujnej wcześniejszej bolszewickiej twórczości partyjno-państwowo-biurokratycznej.
– Niemcy rok 1934, noc z 29 na 30 czerwca, zwana „nocą długich noży”; w ciągu jednej tylko nocy, bojówki Hitlera rozprawiły się krwawo z całą opozycją wewnętrzną. Z rąk siepaczy zginęło około 1000 faszystowskich działaczy i funkcjonariuszy, którzy nie pasowali do całej reszty, prawdziwych faszystów, wiernych wodzowi.
– Polska lata 1945-1957; cichutka wojna domowa; zginęło wtedy kikadziesiąt tysięcy osób; lwia część tej hekatomby to ofiary sądów specjalnych, sfabrykowanych zarzutów i wymuszonych przyznań do winy, „zwykłych rozstrzeliwań i mordόw oraz narzuconego systemu pseudo-sprawiedliwości; trudno doprawdy w tych warunkach nie upatrywać przyczyn postaw buntowniczych.
– wojna domowa w Grecji 1945-1952; musiała „cieszyć się” znacznym poparciem społecznym trwała bowiem 7 lat. Rządy pułkownikόw w latach 1962-1969 to pewnie też „popis zadowolenia Grekόw” z demokracji.
– Ameryka Południowa i Centralna; począwszy od lat 50-tych XIX w po koniec lat 80-tych ub. wieku; bezustanne krucjaty, wojny paryzanckie, ruchy społeczne, niezliczone zamachy stanu, etc. Niektóre zmutowane trwają w dżungli do dziś. Wielka masakra zbuntowanych studentów na kampusie uniwersytetu w stolicy Meksyku w latach 80-tych! – zginęło wtedy tysiące osób. Nikt nie poniósł konsekwencji.
– Europa 1939-1945 pod okupacją faszystowskich Niemiec, kreuje w sposób nieomal naturalny ruch powszechnego oporu, zwany partyzantką. W każdym kraju ruch taki powstawał samorzutnie lub przy mizernej pomocy z zewnątrz i odegrał pierwszorzędną rolę w skróceniu II Wojny Światowej w Europie i na świecie. Dla praworządnych ówczesnych lojalnych obywateli Niemiec, działania partyzanckie to „oczywiste przejawy dzikiego bandytyzmu” występujące na podbitych terytoriach.
– Francja lata 1958-1961- wyjście z Algierii po krawych walkach; upadek IV-tej, powstanie V-tej republiki; silny człowiek gen. Charles de Gaulle wraca do władzy z dnia na dzień, aby ratować Francję; co robi wtedy OAS? Kto to dziś jeszcze pamięta . . .
– Europa Zachodnia rok 1970; Rote Arme Fraction, Brigate Rosse, ekstremistyczno – lewacka organizacja o charakterze terrorystycznym, kiedy działali nie nazywano ich buntownikami
– IRA – Irlandzka Armia Republikańska; od XIXw. walcząca o rόwnouprawnienie katolikόw w Irlandi Północnej; od lat 60-tych XXw dziesiątki zamachów rocznie, przez prawie 20 lat. Setki albo i tysiące uwięzionych. Buntownicy bez powodu? Ech ta młodzież.
– kraj Basków (w królestwie Hiszpani) z autonomią od 1979r.; do dziś się to gotuje i nikt nic nie zamierza z tym uczynić; a Górna Adyga? Akty terrorystyczne trwają tam od 1956 roku, teraz ucichły. A może Belgia? E, kto by tam sobie głowę łamał.
– Chiny po podziale w 1949 roku; rewolucja kulturalna (1966-1976) to nic innego jak usankcjonowany terror państwa, uznanego przez większość państw demokratycznych,
terror dla celów polityki wewnętrznej; ergo utrzymania władzy przez partię komunistyczną oraz tych jej „wybitnych” funkcjonariuszy, którzy byli autorami tego przekrętu; zakończona procesem Bandy Czworga. Ciąg dalszy co oczywiste nastąpił i trwa do dziś. Tien an Men i masakra tamże, w skali Chin i ich wielkiej historii, to doprawdy epizod. Wszędzie się ludziska buntują, no więc tam też.
– Pόłnocny Kaukaz i Podkaukazie po rozpadzie imperium w 1990 roku. Trwa do dziś i nie zanosi się na jakikolwiek happy end.
– Wiosna Ludów w Świecie Arabskim 2011; jedyne czego obywatel świata Zachodniego nie jest w stanie pojąć, to dlaczego z tym aż tyle zwlekali. No więc wcale nie zwlekali, walczyli przez wszystkie te ubiegłe 60-70 lat mniej lub jeszcze mniej jawnie i nikt im w tej walce nie miał zamiaru pomagać. Teraz to ujrzało dość nieoczekiwanie światło rampy na Zachodzie. I tylko dlatego o tym coś w ogóle wiemy. A oni tam, Arabowie, Egipcjanie, Persowie, Summerowie, Turcy i mnóstwo mniejszych plemion niewymienionych z nazwy jakoś próbują powiedzieć, że przecież też tam są, a może nawet, że też mają jakieś ludzkie prawo do życia. No może przesadziłem.
– nie napisałem o „Solidarności” w Polsce; rzecz nie w tym, że nie byli buntownikami, bo byli. Nie zdążyli tylko „wejść w rewolucyjny, naturalny cykl koniunkturalny” to jest dojść do momentu, kiedy sięgnięcie po terror (jak poucza cała historiia ludzkości) okazało by się jedynym wyjściem; po terror sięgnął wcześniej, kto inny i to ich „uratowało” od dysfamii. Cała natomiast batalia przetasowań wewnętrznych w tak zwanych władzach Związku, to zwykła powtórka historii.
werble grają, marsz do ich rytmu
trakt historycznie wyznaczony
nie ma miłości, ani taktu
figury pozują na niezwęglonych
a kiedy nadchodzi krótkie bum!
medialny wszystko zagłusza szum . . .
i następuje zmiana warty
a kredyt czeka – na otwartych.
p.s.
czy coś z tego powierzchownego przeglądu wynika? Ale gdzieżby tam, broń Panie Boże.
A.M.D.G.
Marcisz Bielski – 9 maja, roku 2011.