Wielkanoc w południowych regionach Polski

Wielkanoc – święto życia i nadziei

Choć kalendarzowa wiosna przychodzi już w marcu, to właśnie Wielkanoc – święta kończące Wielki Post – są dla nas sygnałem, że natura budzi się do życia. Słońce świeci mocniej, na przydrożnych wierzbach pojawiają się srebrzyste bazie, a ptaki powracają do swych rodzinnych gniazd i szczebiotem oznajmiają nadejście radosnego święta.

Wielkanoc jest najstarszym i największym świętem religijnym świata chrześcijańskiego. Odwieczny rytuał wzniosłego ceremoniału i tradycji chrześcijańskiej splata się z pradawnymi misteriami i obrzędami na cześć budzącej się z zimowego snu przyrody.

Pomimo wielkopostnej powagi, umartwienia i żałoby Wielkiego Tygodnia, polska Wielkanoc zawsze była najweselszym ze wszystkich świąt i do dnia dzisiejszego jest czasem radości płynącej ze zmartwychwstania. Symbole towarzyszące temu świętu są głęboko zakorzenione w kulturze Polaków, w tym i Małopolan. Szczególnie w okresie Wielkiego Tygodnia i samych świąt jesteśmy świadkami przekazywania tradycji, rozbudzania zainteresowań i wskrzeszania nadziei.

Rodzime tradycje, kultura i historia to elementy życia, które wzajemnie się uzupełniają, przenikają i wzbogacają naszą codzienność, czyniąc ją ciekawszą i bardziej wartościową.

Krzyżykowanie” pól i chłopięce psoty

Jeszcze w okresie międzywojennym w wielu miejscowościach w Wielką Niedzielę wraz z nadejściem mroku rozpalano na wzgórzach duże ogniska. Z domów wychodzili gospodarze i ich dzieci z wodą święconą, z krzyżykami robionymi z palmy, leszczyny, kłokoczki, szakłaku, kwiatków, wstążeczek i kropiąc wodą swe pola „krzyżykowali” własne zagony. Krzyżyki przybijano też nad drzwiami i oknami chałup. Po dokonaniu tych czynności siadano przy ognisku, jedzono, pito i skakano przez ogień.

Nad ranem chłopcy płatali po wsi różne złośliwe figle, polegające na malowaniu pannom okien wapnem czy gliną, przenoszeniem narzędzi gospodarskich na podwórza sąsiadów. Sam, będąc licealistą, wraz z kolegami zatkaliśmy szybą otwór kominowy na pobliskiej plebanii. Gospodyni księdza opowiadała później sąsiadkom, że w żaden sposób nie mogła rozpalić ognia pod kuchnią, a na śniadanie czekało kilku księży. Pomysłowy proboszcz sprawdził otwór kominowy za pomocą lusterka, lecz nie na wiele się to zdało, bo dym dalej zaściełał plebanię. Dopiero po dłuższym czasie spostrzeżono się, w czym rzecz. Zdarzało się, że gospodarze rano w poniedziałek znajdowali przed kościołem swoje wozy, konie, drabiny, pługi a nawet ule. Różnorakie psikusy płatali sobie nawzajem także domownicy.

Tylko niektórzy uczestnicy nocnych eskapad mieli czas na drzemkę, bo skoro świt zaczynał się tzw. „lany poniedziałek”,

Śmigus-dyngus

Nie rozróżnia się obecnie śmigusu od dyngusu, lecz niegdyś były to dwie odmienne kategorie. I tak śmigus polegał początkowo na oblewaniu wodą i uderzaniu dziewcząt po gołych łydkach rózgą z palmy, dyngus zaś polegał na wręczaniu datków stanowiących wielkanocny okup. Z czasem te dwie różne czynności przeistoczyły się w totalne oblewanie wodą dziewcząt i młodych mężatek. Szły w ruch wiadra, dzbany, konewki flaszki i drewniane sikawki.

Sam pomagałem w wyciąganiu z łóżek sennych jeszcze dziewoi, by wrzucić je do pobliskiego potoku lub stawu, na których obrzeżach skrzył się nieraz w słońcu drobny lód. Dziwne, ale jakoś żadna z „ofiar” nie nabawiła się przeziębienia.

Oblewano się wzajemnie w myśl zasady:

Ile kropia (tu: kropienia) tyle snopia, Alleluja!

Jak się wywali, to się postawi, Alleluja!

Dziewczyny dawniej poczytywały sobie za wielki dyshonor, jeśli nie zostały oblane przez chłopaków. Zostać oblaną – nic wprawdzie przyjemnego, ale spędzić cały śmigus-dyngus w suchym ubraniu – jeszcze gorzej, po prostu wstyd i wielki despekt. Sucha odzież oznacza bowiem, że dziewczyna nie ma „wzięcia” i nie jest „warta grzechu”. Zdarzało się, że niektóre brzydsze panny posuwały się nawet do tego, że same w ukryciu polewały się wodą, następnie wybiegały na gościniec wrzeszcząc wniebogłosy: „O Jezusie Nazareński! Ale leją!”.

Krakowski Emaus

Emaus to nazwa typowego krakowskiego odpustu odbywającego się w Poniedziałek Wielkanocny przy klasztorze Norbertanek na Zwierzyńcu, a dokładniej na Salwatorze, u zbiegu ulic Emaus i Kościuszki.

Na pamiątkę biblijnej historii tradycja odwiedzania kościoła poza miastem (kościół na Zwierzyńcu znajdował się poza bramami średniowiecznego Krakowa) w drugi dzień świąt była powszechna w Europie, zwłaszcza w okresie kontrreformacji. Emaus znany był kiedyś również w Poznaniu (obecnie próbuje się wskrzesić tę tradycję), do czasów obecnych przetrwał w Krakowie i w niektórych czeskich i słowackich miejscowościach.

W tym ludowym święcie jeszcze w XIX wieku brali udział wszyscy mieszkańcy miasta. Odpust wziął nazwę od wioski Emaus w pobliżu Jerozolimy. Jak głosi Ewangelia do Emaus podążał zmartwychwstały Chrystus. Po drodze spotkał dwóch swoich uczniów, przez których nie został rozpoznany.

Za młodu chętnie uczestniczyłem w tej zwierzynieckiej „fieście”. Intrygowały mnie kramy, strzelnice sportowe, karuzele dla dzieci, loterie fantowe. Na straganach piętrzyły się kolorowe drewniane ptaszki, piszczałki, pierścionki ze szklanymi oczkami i tradycyjne serca z piernika. Podziwiałem obszyte czarnym futerkiem drewniane figurki żydowskich grajków i żydów studiujących Torę. Dłonie, kadłub i głowa takiej figurki była połączona za pomocą sprężyn, dzięki czemu przy najmniejszym ruchu postać drgała komicznie.

Dzieciaki naciągały rodziców na karmelkowe cukierki, gliniane kogutki i okaryny. Chłopcy z lubością pukali z pukawek, dziewczynki zawieszały sobie na szyi różańce z bibułek i ptysiowego ciasta.

Dzisiejszy Emaus jest dla Krakowian sposobem rodzinnego spędzenia drugiego dnia Świąt Wielkanocnych, okazją do spotkań ze znajomymi. Niektórzy z nich nucą sobie pod nosem okolicznościową przyśpiewkę dawnych krakowskich andrusów:

Pięknie jest na Emausie

Idzie Mańka przy andrusie,

Pod kram ciśnie się publika,

Katarynka rżnie walczyka.

Szumią senne Wisły fale,

Fredek ma już mocno w pale,

Więc się wkoło Mańki szasta,

Kupił jej różaniec z ciasta…

Po powrocie z odpustu z zapartym tchem słuchałem opowieści i legend związanych z klasztorem Norbertanek. Moja ciotka miała dar opowiadania i przed moimi oczyma przewijały się mroczne sceny napadów Tatarów, przed którymi kiedyś siostry uciekły na pobliskie wzgórze Sikornik (dziś Wzgórze św. Bronisławy). Tajemnicą klasztoru jest również „dzwon topielców”. Są różne wersje tej legendy, a w klasztornych księgach pojawiają się zapiski o kłopotach z pękniętym dzwonem.

Stąd wywodzą się zwyczaje, które przyjmuje się za charakterystyczne dla Krakowa i które są wizytówką miasta.

Co roku w Poniedziałek Wielkanocny do klasztoru zmierza procesja Arcybractwa Męki Pańskiej, gdzie na dziedzińcu klasztornym wita ich ksieni norbertanek.

Arcybractwo Męki Pańskiej

Arcybractwo jest obecnie jedynym tego rodzaju świeckim zrzeszeniem religijnym, działającym przy kościele oo. Franciszkanów w Krakowie. Założył je w 1595 roku kanonik kapituły katedralnej w Krakowie, ksiądz Marcin Szyszkowski. Należeli do bractwa zarówno mieszczanie, jak i kardynałowie oraz królowie.

Uczestnicy odziani są w czarne habity i kaptury, z wyciętymi otworami na oczy. Arcybractwo, powołane do kontemplacji Męki Pańskiej, największe obowiązki miało w okresie Wielkiego Postu, kiedy to bracia uczestniczyli w liturgii w każdy piątek. Przywilejem bractwa było w Wielki Czwartek prawo do wykupywania z więzienia dłużników oraz, zgodnie z przywilejem nadanym przez Władysława IV, uratowanie jednego skazańca od śmierci. Ocalony brał potem udział w procesji, idąc między dwoma braćmi. W jednej ręce niósł zapaloną świecę, w drugiej trupią czaszkę. Bracia nieśli insygnia Męki Pańskiej, a podpierali się laskami zakończonymi trupimi czaszkami. W Wielki Piątek Arcybractwo odbywało procesję do siedmiu wybranych kościołów krakowskich. Od 1696 roku brało udział w odpuście Emaus. Po III rozbiorze Polski bractwo utraciło możliwość uwalniania więźniów i skazańców.

Obecnie pełni jedynie funkcję liturgiczną, zachowując tradycyjne stroje i obyczaje. Do bractwa należy 20 osób i mogą wśród nich być zarówno mężczyźni jak i kobiety.

Siuda Baba

Innym zwyczajem, obchodzonym pod Krakowem w Poniedziałek Wielkanocny jest tzw. „Siuda Baba”.

Tradycja nawiązuje do wiosennych obrzędów słowiańskich i ma swe źródło w legendzie o pogańskiej świątyni na Lednicy. Kapłanka, która strzegła w niej ognia, wychodziła raz do roku na wiosnę w poszukiwaniu następczyni. Wybrana przez nią dziewczyna mogła się wykupić, ale jeśli nie było jej na to stać, zajmowała miejsce w świątyni. Siuda Baba jest czarna od sadzy, bo przez cały rok pilnowania ognia nie wolno jej było się myć.

Zwyczaj ten obecnie zachował się jedynie we wsi Lednicy Górnej koło Wieliczki, gdzie co roku jest wystawiane widowisko Siudej Baby. Siuda Baba chodzi od domu do domu w towarzystwie Cygana oraz grupy Krakowiaków w ludowych strojach. Najpierw Krakowiacy odśpiewują piosenkę a pod jej koniec wchodzi Siuda Baba z Cyganem i czernią twarze i ręce domowników czarną mazią z sadzy.

Ostatnio zwyczaj ten przeniósł się również do Wieliczki gdzie Siuda Baba chodzi pod wielickim kościołem w towarzystwie strzelającego z bata cygana. Przebierańcy zbierają wśród widzów pieniądze, kto się nie wykupi, tego mogą wysmarować czarną pastą.

Dziady śmigustne

Pojawiają w nocy z niedzieli na poniedziałek wielkanocny w południowej Małopolsce. Poowijane słomą dziady mają twarze zasłonięte usmolonymi pończochami lub futrzanymi maskami. Mruczą coś pod nosem lub trąbią na blaszanym rożku. Proszą na migi o datki, a w razie odmowy oblewają gospodarzy wodą.

Według legendy kilka stuleci temu do góralskiej wioski przybyli w łachmanach, opatuleni słomą jeńcy z niewoli tatarskiej. Tatarzy pozbawili ich języków i zeszpecili twarze. Gościnni górale przyjęli ich pod swój dach. Od tych czasów wieś leżąca koło Limanowej nazywa się Dobra.

Z biegiem czasu wiele wielkanocnych zwyczajów odeszło w niepamięć, lub zatraciło swój pierwotny koloryt. Dzisiejszy np. śmigus to już nie dawny sposób zalecania się do wybranych dziewcząt, lecz raczej psota, polegająca na chluśnięciu wodą znienacka na wybraną „ofiarę”. W dobie elektroniki nie wzbudzi większego zainteresowania u małego chłopca drewniany wózek z machającym skrzydełkami ptaszkiem. Bardziej ciekawi go nowa gra komputerowa. Pomimo tych mankamentów cieszmy się, że tak jak dawniej Świętom Wielkiej Nocy towarzyszy wiosna, słońce, ptasi szczebiot, wymyte okna, odświeżone pokoje i dywany, a na stole nakrytym świątecznym obrusem mienią się barwami tęczy pisanki, pośród których poczesne miejsce zajmuje wielkanocna baba i baranek z chorągiewką, symbolizujący zmartwychwstałego Chrystusa.

Aleksander Wietrzyk