Photo: Evan Vucci/AP /edition.cnn.com
Wybory, których wynik ma co najmniej wstrząsnąć światem: jaki znamy.
Kampania wyborcza w USA, wymierzona w rok 2024, rozpoczeła się powiedziałbym w roku 2019 i od tego czasu trwa bez przerwy. Najpierw dotyczyła wyborów w 2020 a następnie z przyczyn, które znają wszyscy zajmujący się amerykańską polityką, stała się z automatu, nieustającym jej ciągiem dalszym. Rzecz nie polega wyłącznie na zawiedzionych celach poprzedniego prezydenta USA ale głównie, na metodach jakie jego oponenci polityczni wdrożyli, kontynuują i chcą w ten sposób osiągnąć sukces. Nie ma to nic wspólnego z walką na programy gospodarcze, społeczne czy jakiekolwiek kandydatów. Specyfika amerykańska formułowania wyborów, od bardzo dawna polega na rozbudzaniu emocji, proponowaniu popularnych wyjść z sytuacji bez wyjścia i łatwych „reform”, o ile tak można nazwać różnego rodzaju proponowane formy ustawodawcze.
Na oddzielną uwagę można wskazać fakt, że obietnice i dyskusje wokół wyborów, obejmują tematy podobne do tych, które zdominowały wybory w Polsce w 2023 roku. Aborcja, ochrona granic państwa, prawa kobiet, etc.
Zwolennicy urzędującego prezydenta USA, próbują z dużym nakładem pieniędzy podatnika (!) – nie mam pojęcia jak oni rozliczają te koszty kampanii – doprowadzić boksera do narożnika i tamże nokautować go przy pomocy spolegliwych urzędników państwa: sędziów, prokuratorów, śledczych, adwokatów i sygnalistów. Jak dotychczas, efekt finansowy owych przedsięwzięć sprzyja ze wszech miar oskarżanemu o prawie wszelkie nadużycia prezydentowi Trumpowi. Ilekroć zostaje w I-wszej instancji oskarżony, ba skazany na jakąś dolegliwość (ostatnio ok. $480 000 000.-), tylekroć zwolennicy zrzucają się na finansowanie jego kampanii w sposób zaiste imponujący. I tak jest od lat. Można wzorem amerykańskich dokonań marketingowych stwierdzić ścisły związek pomiędzy nagłośnieniem sprawy (np. ogłoszenie wyniku rozprawy w sądzie) i skutkiem finansowym dokonywanej zbiórki.
Ciekawostką może tu być fakt, że w ciągu pierwszych 2-ch lat obecnej kadencji, nazwisko Trumpa starano się usunąć z przestrzeni publicznej wręcz jak za najlepszych czasów samego Stalina. W końcu odpuszczono ale nie dlatego, że to głupio a dlatego, że kiedy kampania wyborcza się rozpoczęła, nie można było narażać swojego obozu, na sądowe przewody i straty wizerunkowe, które i tak są nie do wycenienia: wiek prezydenta, stan zdrowia, inflacja, katastrofa imigracyjna, blokada budżetowa w kongresie, brak sukcesów, etc.
Inna sprawa, to współdziałanie ok. 23 ugrupowań, tworzących partię demokratyczną. Osiągniecie w takiej konfiguracji równowagi wewnętrznej, jest nie tyle wynikiem woli jej uczestników, ile naciskiem otoczenia, nie pozostawiającego wątpliwości co do negatywnej oceny rządzących. Jest dość trudno w tej sytuacji, wskazywać na wzór do naśladowania. Tak ze względu na wielkość tortu do podziału, jak i perspektywę kolejnych wyborów, które się odbędą a ich wynik, może jednak zaskoczyć, nawet najbardziej przekonanych do demokracji… .
Jeden z doświadczonych przedsiębiorców amerykańskich, obecnie polityk, stwierdził kiedyś z niejakim sarkazmem, że trudno jest dotrzeć do wyborcy, a właściwie nie jest to w ogóle możliwe, bez odpowiedniej kampanii popularyzującej cele, bohatera, etc. Uwagę tę wypowiedział pod adresem swego oponenta – z którym nota bene – jak to oficjalnie głoszą media – przegrał jednak wyścig. Zdaniem piszącego te uwagi, ten przypadek zaświadcza, nie tylko o oryginalności amerykańskiej demokracji, jej przywiązaniu do pewnych tradycji ale de facto, o błyskawicznym przystosowywaniu się do bieżących potrzeb, nawet wtedy, kiedy nam, obserwatorom różnych ablucji, jeszcze wszystko wydaje się takie mistrzowsko poukładane.
Photo: Chattanooga, Tennessee, on November 4, 2018. Nicholas Kamm/AFP/Getty Images /www.vox.com
W czasie kiedy temat jest dyskutowany (tj. obecnie), trwa w USA kampania obejmująca prawybory. Z grubsza można powiedzieć, że chodzi o wyłonienie kandydata, który dla swoich zwolenników, potrafi zapewnić zwycięstwo w listopadzie. Trochę inaczej może to wyglądać w obozie odpowiedzialnym za kontynuację obecnej kadencji. Tamże, partia może wskazać swojego kandydata bez ceregieli prawyborów. W Europie, nie może to na przykład dziwić, bo tam każda partia, wie lepiej niż oponenci. Do Ameryki, ten sposób myślenia dawno tu dotarł (wystarczy przeczytać Program KP USA z lat 20-tych, biblioteka kongresowa), tyle, że przebija się do stosowania jeszcze powoli. Nie oznacza to wszakże, że już tym razem, wola partii nie stanie się wolą wyborców. W niektórych Stanach, tak już zresztą się to odbywa.
Prezydent Johnson, został nim z powodu kłopotów Nixona. Jednak sam nie wystartował w następnych wyborach. Carter pojawił się (tak sprzedał go PIJAR) jako osobnik absolutnie nowy, wykształcony i pewnie zdolny. Czym zapewnił zwycięstwo, niejakiemu Reaganowi. Potem było bez niespodzianek, choć może wydawać się inaczej szczególnie w roku 2004 (spór rozstrzygał sąd). Jakąś niespodzianką w nieco już nudnawym amerykańskim krajobrazie politycznym, stał się niejaki Trump, właściwie amator w 2016, mając za konkurentkę panią Clinton, osobę polityczną z urodzenia, wykształcenia, przekonania, praktyki i kto wie co jeszcze.
Kolejnym zaskoczeniem był wynik meczu z roku 2020. O ile można mówić o zaskoczeniu w środowisku osób mało zorientowanych w arkanach tej dyscypliny, lata sprawowania swej posługi narodowi amerykańskiemu, mogą stanowić podstawę właściwej oceny powodu zmian na świeczniku. A zatem to w roku 2024, przekonamy się ostatecznie, co tam panie w polityce. Jak oczekują znawcy tematu, w polityce na świecie.
Redakcja PolishNews, USA/03/06/2024