Wywiad z Dr. Leszkiem Szymańskim

 

Jeszcze nie mogę uwierzyć, że spotkałam Dr. Leszka Szymańskiego, założyciela grupy Współczesność”. Spotykamy się w Ameryce, na pokładzie “Queen Mary”, na statku zacumowanym na stale w Porcie Long Beach, de facto przedmieściu Los Angeles. Spotykamy się w 50- tą rocznicę założenia grupy „Współczesność”. “Queen Mary”, niegdyś luksusowy liniowiec, ma chwalebną kartę wojenną, gdy służył Sprzymierzeńcom jako transportowiec. Obecnie to plywający hotel. Urokliwy nastrój i ciagle moje zdziwienie spotkaniem.

 Danuta Błaszak: Dr. Leszek Szymański…. Z czego ten doktorat?

 Pracując na chleb studiowałem. W Londynie na PUNO uzyskałem doktorat z historii, jednocześnie uzyskałem B.A. z literatury polskiej na London University, w Kalifornii zrobiłem magisterium z Nauk Politycznych.

 Doktorat i trzy fakultety, gratuluję. Wiem, że jest Pan człowiekiem światowym. Po wyjeździe z Polski uczestniczył Pan aktywnie w życiu kulturalnym Świata. Napisał Pan wiele artykułów, m.in. współpracowal pan z “Dziennikiem Polskim” w Londynie. Z “Kurierem” kapitana Tadeusza Kutka tamże, w USA z “Pitsburszczaninem” i “Gwiezdą Polarną. Może, zanim porozmawiamy o „Współczesności”, dowiem się, co teraz Pan porabia?

 Pracuję nad biografią Jose Rizala, narodowego bohatera Filipin, poety i prozaika. Ukończyłem pierwszą część, ale praca zapowiada się na dłużej. Jose Rizal to kolosalna figura na skalę naszego Adama Mickiewicza, a jednocześnie Romualda Traugutta i Romana Dmowskiego. Postać niezwykla i unikalna.

 Hm… Filipiny… potrafię znaleźć ten kraj na mapie, czasem się coś słyszy w wiadomościach… Kraj daleki od Polski, daleki od Ameryki… Co skłoniło Pana do wybrania Jose Rizala?

  Z Filipinami łącza mnie więzy od 1958 roku, to jest mojego pierwszego tam pobytu. Moją ostatnią żoną jest Filipinka. Moi synowie sa Pół-Filipinczykami.

 Przepraszam ze osobiste pytanie. Ostatnia żona?

 Bylo ich zbyt wiele i muszę, jak mój kolega Jerzy Czajkowski, stwierdzić, że lepiej o tym nie mówić.

 Aż się dziwię, że wzieliście się za literaturę, zamiast zostac amantami filmowymi… Ale żadna żona Jurka nie była Filipinką…. Chciałam zapytać o coś jeszcze z teraźniejszości. Dlaczego pisze Pan po angielsku i dlaczego biografie? Jest Pan przciez zasadniczo nowelistą i powiesciopisarzem.

 Do pisania po angielsku skłonili mnie Mieczysław Grydzewski i Jerzy Giedroyc. Uważali całkiem słusznie, że polski pisarz emigracyjny nie wejdzie na rynek światowy pisząc tylko po polsku. Za przykład stawiali mi Vladimira Nablokowa no i historycznie Jozefa Conrada. Biografie piszę, bo porządnie napisana biografia ma jako taka szansę druku. Utwory literackie prawie żadnej. Moja monografia, podkreślam monografia, o Kazimierzu Pułaskim w Ameryce, wydana przez Hippocrene, dzieki p. Jackowi Gałązce i gen. Tadeuszowi Maliszewskiemu, rozeszła się zadawaląjaco.

 Gratuluję tych książek. Doceniam wkład kulturowy w szerzeniu polskich wartości. Książka o Pułaskim, ktorą znam, jak również ta o Solidarności, byłyby tematem następnych wywiadów. Na razie, w to rocznicowe, historyczne spotkanie, chciałam zapytać o grupę “Współczesność”. Jak powstała?

 Przez długi czas myślałem, że to był mój pomysł. Ale Jerzy Siewierski przypomniał mi genezę. Pamietam dobrze. Wracałem z redakcji “Kultury” po miłej lecz bezowocnej rozmowie z Wilhelmem Machem. Wstąpiłem do Jurka, który mieszkał na Poznańskiej, na ostatnim piętrze kamienicy, tuż naprzeciw hotelu “Polonia”.

Zasiadłem za biurkiem Jurka i zacząłem jęczeć, że “starzy” nie dopuszczają młodych do druku. Odwieczna chyba pretensja. Jurek słuchal cierpliwie, aż wreszcie wybuchnął, “Czego nie założysz własnego pisma?”

W ówczesnych warunkach politycznych pytanie wydawało się być retorycznym. Czymś w rodzaju oferty drukowania pisma na księżycu, z przeznaczeniem na odbiór na Marsie. Powielacze musiały być rejestrowane, krążyły pogłoski, że trzeba będzie też rejestrować maszyny do pisania. Ale pytanie Jurka spowodowało jakieś moje olśnienie. Czemuż nie?

Była odwilż, ukazała się ksiązka Ehrenburga, Dudincewa. Ważyk narobił hałasu poematem o Nowej Hucie, gdzie dał do zrozumienia, że nie wszystko było tam idealne. Prawie każdy większy pisarz napisał nowelkę o wielkim inkwizytorze, czy wizycie u prezydenta, z której wynikało, że on szczerze wierzył w idealy komunizmu, ale został oszukany, a wypadku tych, którym udało się zachować godność, że prezydent był oszustem i łajdakiem. Było to też po słynnym przemówieniu Chruszczowa, które o ile mi wiadomo, w Polsce nigdzie nie było opublikowane. Mówiło sie o rehabilitacjach, wszechwładzy U.B. i sklepach za firankami, kulcie Jednostki i co dla mnie najważniejsze o tym, że powinno być wolno tworzyć grupy literackie.

Wiec postanowiłem stworzyć grupę literacką. Podstawą stało się Koło Młodych przy ZLP, w którym najważniejszą osobą byl Roman Śliwonik, już wtedy znany poeta, którego “Myszy” narobiły dużo rozgłosu.

Dzięki poparciu Śliwonika, udało mi się namowić większość czlonków Koła do poparcia pomysłu założenia pisma. Tytuł ustaliłem sam. “Współczesność” znaczyła, że będziemy lustrem rzeczywistości. Jeśli rzeczywistosc była nieprzyjemna, to nie nasza wina.

W okresie socjalistycznego realizmu, tworczość realistyczna była czymś rewolucyjnym, ale na upartego nie kontr-rewolucyjnym.

Udało sie nam dostać od Kuryluka bodaj dziesięć tysięcy złotych na jednodniowkę.

Wiele ludzi nie zna tych czasów, a jesli nawet im się mówi, często nie potrafią uwierzyć. Ale jeśli ktoś zna historię, bedzie wiedział, że założenie niezależnego pisma w tamtych czasach było czyms zupełnie niemożliwym

 Na pierwszy numer mieliscie pieniądze. A następne?

 Przy pierwszym numerze pomogał nam technicznie głównie Jacek Wilk. Następnie jego kolega Andrzej Korczak. Andrzej nadał nam rozmachu, bo nikt z nas nie orientował się w drukarstwie, a Korczak pracował jako redaktor techniczny w Expressie Wieczornym. To on zaproponował małe litery w tytułach, które były wtedy tak straszliwą inowacją, tak że oskarżano nas o kontynuację “nusz w bzuchu”. Korczakowi też zawdzieczamy szokująco nowoczesny układ graficzny.

 

Rozumiem, ale “noz w bzuchu” mógł przynieść rozgłos, nie zaś pieniądze, przecież wtedy nie było pism prywatnych, każde pismo miało jakieś oficjalne zaplecze finansowe i jakiś szyldzik.

 Zasadniczo tak, choć pisma katolickie i paxowskie, były w pewnym sensie prywatne.

Nie chce sie tu rozwodzić, wiec powiem w uproszczeniu, że przede wszystkim, trzeba było załatwić zezwolenie na wydawanie prywatnego, więc niezależnego pisma. Takie coś było w owym okresie bez precedensu. Pieniądze były następnym problemem.

W pierwszym numerze udało mi się przeszmuglować jedynkę, jako pierwszy numer. Chyba z przymrużeniem oka przez bardzo wtedy rewolucyjną cenzurę, zwana Mysiarzami od ulicy Mysiej. Więc odmowienie zezwolenia na numer drugi wygladałoby na zamknięcie pisma. Za to nikt nie chciał brać odpowiedzialności. W końcu dano nam zezwolenie na wydawanie pisma, ale bez obietnic pieniężnych i co najważniejsze bez przydziału papieru. Liczono, że sami klapniemy.

I tu wystąpił jak zbawiciel Andrzej Korczak. Wystarał się o papier z obcinków. Namówił dyrektora drukarni na Smolnej, by wydrukował na kredyt. Wydaliśmy wspaniały drugi numer. Korczak załatwił dystrybucję przez Ruch i dużo numerów sprzedaliśmy sami po kawiarniach i na rogach ulic. Czasy były rewolucyjne i ludzie pismo rozchwytali. Były pieniądze na numer trzeci, tylko, że…

 Szymański zamilkł. Z pokładu widać mewy, fale Oceanu Spokojnego i kolosalny hangar “szaleństwa Hughesa”, największego na świecie samolotu transportowca, który po przeleciał kilkaset stóp, poczym zwalił sie do oceanu. Zamyśliłam się przypominając sobie tragiczny los największego statku świata “Titanica”. W katastrofie “Gesi Hughesa”, bo też tak zwano ten samolot, nikt nie zginął… Dr Leszek Szymański kontynuuje opowiesc:

 Tak mieliśmy pieniadze, ale spotkała nas katastrofa. Cenzura, choć wtedy łagodna, zamknęła nam pismo. Interweniowałem gdzie się tylko dało. Bez skutku. Pamietam, że podczas mych prób ratowania pisma spotkałem w zarządzie głównym Związku Młodzieży Polskiej, Józefa Lenarta, byłego członka Koła Młodych, partyjniaka i wtedy gwiazdę “Sztandaru Młodych” pisma Z.M.P.

Pamiętam jak dziś. Lenart uśmiechnął się ironicznie. Wiedział, po co zjawiłem się w sztabie ZMP, i powiedział, “Prędzej mi włosy na dłoni wyrosną, niż tobie się uda wydać pismo.”

Lenart i Eugeniusz Kabatz reprezentowali Partię w Kole Młodych. Lenart porzucił Koło, gdy dostał pracę w “Sztandarze”. Kabatz został bodaj prezesem. Był na paru zebraniach redakcyjnych, ale oficjalnie trzymał się na uboczu. Byliśmy bezpartyjni, więc podejrzani.

 Rozumiem, zamknięto was prewencyjnie.

 No nie zupełnie. Jak się wywiedziałem, Wydziałowi Prasowemu K.C. cały numer się nie podobał jako “nieblagadozny”, ale tow. Wieslawa omal nie trafił szlag, gdy przeczytał wiersz Romana Śliwonika, “Braciom Węgrom” i to w dodatku na pierwszej stronie. On to nakazał zamknięcie pisma.

 Wiec jak odzyskaliscie zezwolenie?

 Był to czas Rewolucji Węgierskiej, czas gdy groziła Polsce interwencja Sowiecka. Gomułka zwolał wiec przy Pałacu Kultury. Wdarłem się na podium i wręczyłem tow. Wiesławowi numer “Współczesności”. Zaskoczony otworzył pismo. Cyknęły kamery i Gomułka został uwieczniony czytając “Współczesność” z wierszem “Do Braci Węgrów”.

Zanim mnie usunięto, zacząłem deklarować tow. Wiesławowi, że potrzebne jest pismo młodych literatów.

Gomułka nagle się zaperzył, “Literaci, młodzi czy starzy, nie będa rządzili Polską. Jeszcze jeden taki wiersz, a będziemy mieć radzieckie czołgi w Warszawie!”

Zacząłem go zapewniać, że my myślimy tylko o literaturze, a wiersz Śliwonika jest wynikiem zapalczywości młodego geniusza, który jako dusza poetycka nie orientuje sie w “realpolitik”.

Gomułka nie wdawał się w dyskusję. Napisał coś na karteczce i wręczył to Arturowi Starrowi, kierownikowi wydziału prasowego K.C. Była to widać, krótka notka, bo Starr prawie natychmiast skinął głową i nakazał mi się stawić w K.C. następnego dnia.

Jakby podkreslić moment, mewy zaczęły nagle skrzeczeć. Wydało mi się, że Queen Mary, choć zacumowna, trochę się zakołysala. Burzliwe to byly czasy!

 Chyba wtedy stanęliście już pewnie na nogach?

 Miałem długa rozmowę ze Starrem. W konkluzji nie wolno było nawet pisnąć o polityce. I nadal byliśmy na własnym utrzymaniu, ale odzyskaliśmy zezwolenie. Nota bene Eugeniusz Kabatz zaczął sobie przypisywać interwencję u Gomułki. Nie bardzo wiem dlaczego, bo w jego pro-reżymowej karierze, taka zasługa była dość wątpliwa.

Musiałem straszliwie lawirować, by zdobyć pieniądze na wydanie każdego numeru, a przy tym bawić sie w cenzora. W tym okresie Czajkowski i Ośnialowski zaczęli drukować wiersze w “Wiadomościach” Grydzewskiego.

Poeci nie potrafili zrozumieć, że to groziło zamknięciem pisma. Wezwano mnie do K.C. i dostałem porządną burą i na całe szczęście na tym sie skończylo.

Zamknięto nas jeszcze dwa razy. Raz dekretem Cyrankiewicza, który zlikwidował studenckie pisma, których nagle pojawiła się cala masa. Następnie, gdy zamknięto “Po prostu”.

W obu wypadkach była to nagorliwość nowych cenzorow z Mysiej. (Starzy cenzorzy sami się rozwiązali). Nieprozumienia zostały wyjaśnione. W tym okresie niesłychanie mi pomagał Zdzisław Jerzy Bolek. Ten czlowiek znał chyba każdego. Przez niego Jerzy Putrament nas protegował. Przez niego do redakcji dołączył Stanislaw Grochowiak, a w pewnym okresie Zbigniew Herbert i Miron Bialoszewski.

 Czy Zdzisław Jerzy Bolek to ojciec Juliusza Erazma?

 Tak, syn oddziedziczył talent po ojcu. Nota bene ZJB, tak go zwaliśmy, zginął w bardzo podejrzanym wypadku samochodowym.

 Slyszałam o tym. Do tej pory brak wyjaśnienia, ale mówiąc o piśmie, chyba to był koniec zamykania?

 Tak, ale pewnego dnia zadzwonił do mnie Starr i zawezwał na rozmowę do K.C., ale rozmawiałem nie z nim, a z tow. Bębenkiem. Bębenek mi oznajmił, że przechodzimy pod kuratelę “Ruchu”, a jak się nam nie podoba, to pismo będzie definitywnie zamknięte. Rozmowa miała być tajemnicą, ponownie pod sankcja zamknięcia pisma.

Na zastepcę dano mi Józefa Lenarta, który miał nadawać polityczny kierunek pismu. Pomyślalem sobie, że Jozio nie bedzie potrzebował rękawic na zimę, jak mu te włosy na dłoniach wyrosną, ale nie komentowałem i wyraziłem pokornie zgodę. Dorzucono mi tez Tadeusza Strumfa.

Oczywiście oskarżono mnie o oportunizm i lawiranctwo. Nie mogłem się bronić.

Cała ta afera miała tę dobrą stronę, że dostaliśmy normalne etaty redakcyje, pomieszczenie i sekretarkę i maszynistki itp. Do tej pory stronę administracyją prowadzili nieugięcie Jerzy Czajkowski i Andrzej Delinikajtis, natomiast Andrzej Chaciński byl niezastapionym, wspanialym sekretarzem redakcji.

Lenart był uprzejmy i nie panoszył się. Wiedziałem jednak, że prędzej, czy później zostanie przeprowadzona czystka i wylecą przede wszystkim Czajkowski i Ośnialowski, a jeśli ja się ostanę, to prawdopodobnie jako sekretarz redakcji, albo figuralny zastępca naczelnego.

 Jak znalazł się Pan w Indiach?

 W tym czasie dostałem nagrodę Teodora Parnickiego i wyjechałem do Indii. Miałem kontynuowac jego Koniec Zgody Narodów, wymagało to studiów nad grecką kulturą i historią państewek greckich w Baktrii i Indiach. Byłem i jestem zainteresowany filozofią hinduską. Spędziłem parę miesięcy w aszramie Guru, Shri Shvami Shivananda u podnóży Himalajów. W owym czasie mało kto wiedział, co to jest aszram, szwami lub guru.

W czasie pobytu w New Delji spotkałem Artura Koestlera i Bolesława Wierzbiańskiego. Namówili mnie do wybrania wolności. Bardzo mi pomógł przedstawiciel Kongresu Wolności Kultury, Pradhabar Padhya. Robert Menzies, premier rządu australijskiego dał mi natychmiast wizę.

Tak się znalazłem w Sydney. Wraz z Jurkiem Steimetzem pomagaliśmy przetrwać redaktorowi “Wiadomości Polskich” Janowi Duninowi Karwickiemu. W owych czasach pisma emigracyjne nie płaciły autorom. Pisało się honorowa dla idei politycznej, dla opozycji wobec warszawskiego reżymu i dla podtrzymania polskości.

Tak sie zaczęła moja wedrówka emigracyjna. Z Indii przez Filipiny do Australii, z Australii do Anglii, z Anglii do USA, gdzie to pani ma przyjemność mnie oglądać.

 Jak sie ułożyły losy pozostałych założycieli “Współczesności”?

 Niestety od 1977 roku straciłem kontakt z polskościa i Polonią. Mimo usiłowań nie udało mi się zebrać dokładnych danych. Proszę też mnie nie winić, jeśli opuszczę czyjeś nazwisko. Mówię z pamięci, bez dotarcia do archiwalnych numerow pisma i w zupełnym wyobcowaniu się od współczesnej literatury polskiej.

Więc trochę chaotycznie: Jerzy Zdzisław Bolek zginął w podejrzanym wypadku samochodowym. Marian Ośniałowski popełnił samobójstwo w Paryżu. Życie na emigracji okazało się cięższym niż w PRL. Andrzej Brycht wrócił z emigracji do Polski i zmarł…., Jerzy Siewierski odniósł sukces jako pisarz powieści sensacyjnych i historyk masonerii, odszedł niedawno. Jerzy Łojek zmarł niespodziewanie i młodo. Podobnie jak Andrzej Korczak.

Natomiast Roman Śliwonik, Jerzy Czajkowski, Jerzy Tuszewski, Piotr Wierzbicki, Zbigniew Irzyk, są w Warszawie.

Andrzej Chaciński mieszka w Australii.

Nie udało mi się ustalić, co się dzieje, działo, ze Zbigniewem Słojewskim i Andrzejem Delinikajtisem.

 Bardzo dziekuję za rozmowę. Być może ten wywiad pomoże Panu ustalić ich losy i innych Pańskich kolegów. Cieszę się, że mogłam Pana poznać.