Zadawanie politycznej śmierci w demokracji…
Pocałunek diabli – czyli podaj mu brzytwę
(w maju 2010 roku napisany został artykuł, który wydaje się mieć nieustajacy ciąg aktualny, także dzisiaj; pamietając o tym, zapraszamy do lektury)
W polityce bolszewików, najlepiej znany i opisany jest ten rozdział ich raczej krwawej historii, który dotyczy fizycznego „wykańczania” wewnętrznej opozycji, wewnętrznych wrogów, malkontentów, etc. Historia partii faszystowskich, też przecież w żaden sposób swoim krwiożerczym charakterem, nie różni się od wspomnianej powyżej. Jak zresztą każdej dyktaturze, wróg musi być namacalny i w zasięgu ręki a jego identyfikacja, przeciętnemu obywatelowi nie może sprawiać najmniejszych trudności ani tym bardziej budzić jakichś wątpliwości.
Całkiem na marginesie zresztą, wynalazek partii, rad królewskich czy cesarskich, wąskich kręgów komilotonów władcy nie jest rzeczą nową ani niedawno odkrytą. Jest tak stary jak historia ludzkości i idokładnie tak samo „odświeżalny”.
W tak zwanych współczesnych demokracjach, walka o polityczne wpływy wewnątrz partii różni się tym od metod z epoki brunatnych koszul, że w niebyt polityczny odejść muszą ci, którzy w jakikolwiek sposób przeszkadzają partyjnemu przywódcy w jego karierze. Różnica między bytem i bytem politycznym, jest dla niektórych osób taka sama, jak między życiem i śmiercią. Mechanizm ten, historycznie sprawdzony, tworzy wokół (ukochanego) przywódcy krąg nadskakujących dworzan, którzy orientują się dobrze „jak wieje wiatr” i kiedy należy rozwinąć żagle aby – uwaga – nie popłynąć. Ponieważ jednak wszystko to dzieje się w otoczeniu „demokratycznych procedur”, za parawanem „demokratycznych reguł”, pod osłoną „demokratycznych wyborów”, oraz w obliczu „demokratycznych rozhoworów”, demokracja jest obroniona, ochroniona i zabezpieczona jak mało co. Jedyna różnica jaka tu ma miejsce polega na tym, że Stalin lub Hitler, swoich rzeczywistych lub wymyślonych przeciwników fizycznie unicestwiał, gdy tymczasem w demokracji współczesnej, taki rzeczywisty lub urojony konkurent, zostaje unicestwiony wirtualnie, czyli nie pokazuje się go więcej w mediach. No może z wyjątkiem takich wydarzeń, które konkurenta dyskredytują „moralnie” to jest ocierają się o sprawy sądowe a najlepiej kryminalne lub o takim kontekście.
Ponieważ zadawanie śmierci politycznej w demokracji, jeszcze nie zostało zabronione, więc wszyscy wielcy partyjni przywódcy i funkcjonariusze, mają na swoim koncie setki i tysiące tego typu unicestwień. Jedną z takich osób – ofiar, przykładem wręcz podręcznikowym, jest były współtwórca Platformy Obywatelskiej, dzisiaj osoba prywatna, Jan Maria Rokita.
Zanim doszło do jego partyjnej anihilacji, w PO odbyło się wielomiesięczne wycinanie jego, Rokity zwolenników i popleczników. Trudno wręcz też nie zauważyć, że frakcja ta, została wyeliminowana z premedytacją z życia publicznego, a pan JM Rokita, w porę nie zareagował na „demokratyczny” jak najbardziej sposób eliminowania jego zwolenników. Kiedy się już tego nijak nie dało ukryć, sam odszedł z życia publicznego, zupełnie słusznie konkludując swoją polityczną niezdolność do sprawowania przywództwa a zwłaszcza zapewniania sobie poparcia, tak zwanych partyjnych dołów.
Jest oczywiste, że w tej konfiguracji jedynym beneficjentem, zwycięscą, ogrywającym innych i wygranym jest dowódca PO, a nawet premier rządu zarazem. Czyszczenie partii z elementów niepewnych, to jest nie dających przywódcy absolutnej pewności co do tego, że on przywódca może robić absolutnie co tylko zechce, nie jest aktem jednorazowym, po którym następuje pokój 100-letni i spokój. Przekonali się o tym wszyscy naocznie, kiedy gwardia najwierniejszych pretorian, zupełnie nagle i bez wyraźnego nawet powodu, została poświęcona i wymieniona na innych gwardzistów, przez jedynego sprawiedliwego. Drzewo, Grzecho czy Chlebek, z dnia na dzień pożegnali się z ciepłymi synekurami pewnie tylko po to, aby panu i władcy, nie przestało się wydawać, że może wszystko. Nikt z otoczenia nawet w najśmielszych fantazjach nie imał się takich pomysłów a tu raz – pras i po krzyku. A na dodatek w zgodzie z wszelkimi zwyczajami demokracji – to gdyby komuś, coś nieopatrznie się kojarzyło, nasunęło albo pomięszało.
Maj i czerwiec aż do 4 lipca 2010 roku, został przez przywódcę PO przeznaczony do wycięcia kolejnego kandydata do tytułu i zaszczytów, tym razem w świetle reflektrów i absolutnie demokratycznymi metodami, czyli cudzymi rękami. Polityk o którym tu bez sentymentu należy dla porządku wspomnieć, należy do gatunku zadowolonego z siebie muła z ambicjami. Jego zdolności usłużnego dworzanina, zostały docenione, kiedy został marszałkiem sejmu. Ktoś musi pełnić taką funkcję, wypadło na niego, niech się cieszy. Jednak to co się otrzymuje z pańskiej łaski, na pstrym koniu hasa, no i właśnie mamy przed oczami typowy ostatni akt. Zastanawiam się tylko, kto będzie tym, który JW marszałkowi sejmu poda ratunkową brzytwę. Taką ratunkową brzytwę podał niejakiemu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, jakieś pięć lat temu osobiście szef PO. Niestety nikogo pośród tak zwanych działaczy PO nic to nie nauczyło. Dwór funkcjonuje w najlepsze, a ci którzy do dworu nie mają dostępu, są jak wszyscy pozostali – poza marginesem czyjegokolwiek zainteresowania. No a osobom tego rodzaju, za przeproszeniem, nie podaje się nawet brzytwy. Zresztą, znaczna część tak zwanych działaczy PO ma tę brzytwę na – gardle, co im więc można podać?
Na koniec korci pytanie: jak to jest możliwe, jaki mechanizm działa tak skutecznie, że jedna osoba, intrygując i wykorzystując słabość otaczających ją charakterów, może robić co chce, może przyglądać się ze spokojem, jak rozjuszeni intrygami dworzanie, ruszają przeciwko sobie, sami siebie wykańczając? W imię miłości to pewne i z miłością we wzajemnym zwarciu to oczywiste! Nasuwa się jedno wytłumaczenie: każdy ma takiego szefa, na jakiego sobie zasłużył. Interpretacja rozszerzająca jest zatem taka: ci którzy tworzą ten mechanizm powstawania i utrzymania dworu, oraz ci którzy w tym dworze uczestniczą odpowiedzialni są za to, czym jest PO, o której jeszcze nie tak dawno mówiło się z namaszczeniem, że to emanacja demokracji.
Wiemy już (to znaczy tylko ci, którzy to wiedzą), że psucie państwa (czyli korupcja), jest działalnością osłabiającą istotę państwa, naganną, patologiczną i podlegającą karze. Psucie na taką skalę, jak o tym mowa powyżej, zasługuje na Trybunał Stanu. Sęk w tym, że dwór firmowy PO, nie jest ciałem konstytucyjnym, nie jest ani państwowym urzędem, ani nie ma w nim zbyt wielu konstytucyjnych urzędników, dla których właściwym jest taki Trybunał. Toteż choć wpływ dworu na psucie państwa jest przemożny, środki prawne pozostające do dyspozycji demokracji są ograniczone bardziej niż skrajnie. Urzędujący ministrowie, chronieni są przez sejmową większość a rozmywanie decyzji i bałagan prawny, pozwala im na unikanie jakiejkolwiek odpowiedzialności za nawet najbardziej oczywiste zaniedbanie lub odejście od litery prawa.
Psucie państwa nie polega wyłącznie na tolerowaniu aktów przekupstwa, lub przymykaniu na nie oczu. Jeżeli prawo konstruuje się dla tych, którzy potrafią antycypować zagrożenie w związku z podejmowanymi przez nich działaniami i wobec tego mogliby stać się obiektem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości, to jest to właśnie typowy systemowy sposób działania państwowego psuja. W obszarze psucia urządzeń państwa mamy następujące kategorie:
– kreowanie prawa pod dyktando zainteresowanych grup nacisku (przemysłowych, rolniczych, konsumenckich, organizacji corporacyjnych, etc.)
– instalacja w przepisach prawa różnych odstępstw, wyjątków a nawet umorzeń, abolicji i amnestii, czyli kreowanie nierówności wobec prawa, oczywiście w asyście instrumentów prawnych! Z wyjątków tworzy się lub usiłuje się tworzyć regułę.
– funkcjonowanie skamieniałych immunitetów, (w tym zwyczajowych) wobec niektórych osób łamiących prawo
– kreowanie przepisów prawa, w tym także tak zwanych przepisów wykonawczych, oddających część decyzji władzy niczym nie wzruszalnych, działających wg własnego urzędniczego uznania, funkcjonariuszy państwa (urzędników) a co jest tu jeszcze bardziej kuriozalne, nie pochodzących z wyborów powszechnych a z objawionych jedynie nominacji partyjnych, czytaj totumfackich, koteryjnych, kumotereskich.
– kreowanie prawa, którego interpretacja, przekracza możliwość rozumienia, zwykłego obywatela, a wykładnia „administracji” poszczególnych jej szczebli, może się różnić jak dzień i noc
– pobłażliwość państwa, prawa oraz funkcjonariuszy publicznych, wobec aktów narusznia prawa oraz „dobrych obyczajów”, tak przez obywateli, jak i samych funkcjonariuszy państwa
– polityka medialna, promująca pobłażliwość wobec zepsucia lub objaśniająca zepsucie, jako drugorzędne zło, jak wypadek przy pracy
– tolerowanie przez organy państwa i jego funkcjonariuszy, przewlekłości postępowań administracyjnych i sądowych, zwłaszcza w sprawach skarg i odwołań obywateli, od podejmowanych w imieniu państwa decyzji, zwłaszcza administracyjnych
– niezmienne uprzywilejowanie urzędników każdego szczebla administracji, do takiego sposobu traktowania obywateli, który jest zaprzeczeniem demokracji, ludzkiej życzliwości i kompetencji a przede wszystkim jest brakiem jakiejkolwiek osobistej kultury.
Historia państwowości nie tylko w wydaniu polskim, zwraca się nawet w kulturach nie chrześcijańskich do kategorii moralnych będących pochodną wierzeń, przekonań albo wręcz powołuje się na imię Boga. Abstrachując od kwestii natury religijnej, świadczy to jedynie o tym, że ówcześni starali się ubrać swoje „prawa ludzkie” czy „prawa ziemskie” w jakieś przesłanie wynikające z moralnego fundamentu, na którym budowali swoją przyszłość i świetność. Współcześni nam twórcy państwa, mają tu wyraźny kłopot. Nie zawsze i nie wszędzie mogą powoływać się na fundament moralny (bo na jaki mianowicie: muzułmański – obcy, chrześcijański – wyśmiany, ateistyczny – nie istnieje, konfucjański może – no ale jak to wprowadzić, etc.), a tym bardziej nie mogą powołać się na Boga. W tej sytuacji, skoro Boga niema, moralność każdy ma inną, a żyć by się chciało, kłopot ze sformułowaniem bazy moralnej dla źródeł prawa, jest cokolwiek przekraczający możliwości przeciętnych Robespier’ów. Jaki zatem i na czym ma być oparty system praw w państwie, w którym już ustawodawca ma kłopot z tym co moralne jest a co nie? Pewnie z tym co jest moralne a co nie, nie ma kłopotu przestępca. No i pewnie dlatego fundament moralny tak stanowionego prawa, jest tak . . . miękki. A starożytni mówili: „dura lex, sed lex”.
Cechą najbardziej widoczną i charakterystyczną ostatnich 2,5 lat rządów w Polsce, (artykul pisany był w maju 2010 roku przyp. autor) jest skrajna stabilizacja. Oznacza to absolutny bezruch i zaniechanie nawet prób naprawy tego, co służy tylko obywatelom bogatym i bardzo bogatym i co obywatelom przeciętnym służy źle lub wcale.
Jest to rezultat zarówno skrajnej niekompetencji polityków PO jak i skrajnej sprawności wszystkich tych sił w Polsce i zagranicą, którzy zainteresowani są tym, aby nic nie uległo zmianie, ponieważ to co jest, im właśnie sprzyja i służy absolutnie dobrze.
Liberalny konserwatyzm w zaprezentowanym wydaniu, polega na tym, że wszystko to co jest (to znaczy stan posiadania) należy konserwować (chronić). Dodatek liberalny ma stanowić alibi dla wszystkich tych, którzy mają licencję na użycie każdego sposobu, aby ewentualne zmiany, dowolnie zablokować.
Wszystko to oczywiście podlane sosem wolności – cokolwiek miałoby to oznaczać. Ale słuchać hadko.
./.
12/13/2023 po czternastu latach, „na życzenie” (Weberów, Barly’s, Reynerdsów, etc) – o tym będziemy się przekonywać w najliższym czasie, stara ekipa powróciła w nieco upstrzonym składzie „koalicji”. Takie rzeczy miały miejsce we Francji i we Włoszech.
Z technicznego punktu widzenia, coś takiego się zdarza. Z punktu widzenia interesów suwerena, jest to klęska. Z punktu widzenia kapitału, jest to czerpanie korzyści, do momentu, kiedy to jest opłacalne. Z punktu widzenia państwa … . Przepraszam Unii czy Polski?
Na świecie odbywają się różne wybory. Jak mówią Anglicy: Choice is yours! Wybór należy do Ciebie.
Czy rzeczywiście? Czy rzeczywiście, jest to Twój suwerenny wybór?
Marcisz Bielski / USA/2010-05-13