Karol Malankiewicz, Bitwa pod Ostrołęką, 1838, obraz olejny
Prof. Michał BACZKOWSKI
Historyk. profesor nadzwyczajny w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w dziejach wojskowości XVIII-XX wieku, historio społeczno-gospodarczej Galicji, dziejach Krakowa XVIII-XX wieku, historii fortyfikacji XVIII-XX wieku.
Dominujący w aktualnej historiografii pogląd, że powstanie nie miało żadnych widoków na sukces, jest paradygmatem powszechnie przyjmowanym przez badaczy. A jednak co chwilę pada pytanie: jakie szanse miało powstanie listopadowe? Dlaczego zatem to pytanie jest tak często i tak uporczywie zadawane? – pisze prof. Michał BACZKOWSKI
„O tym że dumać na paryskim bruku,
Przynosząc z miasta uszy pełne stuku,
Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
Za poznych żalów, potępieńczych swarów!”
Spór o szanse powstania listopadowego zaczął się natychmiast po jego upadku, a przytoczone wyżej słowa Adama Mickiewicza są wymowną ilustracją gwałtownych dysput na ten temat toczonych na emigracji. O „zaprzepaszczonych szansach” pisał najwybitniejszy chyba strateg wojsk powstańczych, Ignacy Prądzyński. Burzliwa początkowo dyskusja o militarnych, a co za tym idzie, także i politycznych szansach na sukces w latach 1830–1831, dość szybko wygasła, pozostawiając trwały ślad na łamach pamiętników, a także opracowań historycznych. Po raz ostatni nawiązał do niej Jerzy Łojek w swojej książce Szanse powstania listopadowego (1966). Publikacja ta spotkała się z żywym odzewem czytelników, natomiast została w zasadzie zignorowana przez profesjonalnych historyków jako przykład publicystyki historycznej zmierzającej niebezpiecznie w kierunku historii alternatywnej.
Dominujący w aktualnej historiografii pogląd, że powstanie nie miało żadnych widoków na sukces, jest paradygmatem powszechnie przyjmowanym przez fachowych badaczy. A jednak co chwilę pada pytanie: jakie szanse miało powstanie listopadowe? Dlaczego zatem to pytanie jest tak często i tak uporczywie zadawane?
Nie ulega wątpliwości, że jest to związane z wysoką wartością armii powstańczej. Podczas wszystkich trzech wielkich powstań narodowych (1794, 1830–1831, 1863–1864) tylko wojsko powstania listopadowego prezentowało jakość (ale nie liczebność!) nieustępującą armii rosyjskiej. Była to siła zbrojna będąca spuścizną epoki napoleońskiej. W historii wojskowości polskiej po bitwie wiedeńskiej (1683) dopiero w latach 1806–1831 stosunkowo nieliczne wojsko, najpierw Księstwa Warszawskiego, a następnie Królestwa Polskiego, osiągnęło ponownie poziom czołowych armii europejskich. Kongresowe Królestwo Polskie (1815–1830), pomimo bardzo skromnych rozmiarów i niepełnej suwerenności, było państwem nowoczesnym, dobrze zarządzanym, stosunkowo zamożnym i dysponującym doskonale wyszkoloną i wyposażoną armią. W realiach polskich było to istotne novum, gdyż także wojsko Księstwa Warszawskiego, stosunkowo liczne, bitne i nowocześnie zorganizowane, cierpiało na chroniczny brak środków finansowych, odpowiednich kwater, mundurów, a nawet podstawowego zaopatrzenia. To wszystko udało się przezwyciężyć po 1815 r.
Armia polska, szykująca się do wojny z Rosją w styczniu 1831 r., nie cierpiała na brak uzbrojenia ani wyposażenia. Nierozwiązywalnym problemem pozostawała jej niska liczebność na stopie pokojowej (ok. 30 tys. żołnierzy). Istniejące zasoby materialne i kadrowe pozwalały na podwojenie stanu osobowego wojska do poziomu ok. 60 tys. żołnierzy. Takie też założenie przyjął dyktator Józef Chłopicki. Rozwiązanie to było powszechnie krytykowane przez ówczesnych radykałów politycznych, wielu zawodowych wojskowych, a także znaczną część historyków.
Teoretycznie możliwe było powołanie kolejnych tysięcy poborowych, zorganizowanie chłopskich milicji (pospolitego ruszenia) na wzór kościuszkowski, wyposażenie takich oddziałów w piki, kosy etc. Ale część przywódców powstańczych (z Chłopickim na czele), która uczestniczyła w insurekcji 1794 r., doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ta część formacji powstańczych wówczas zupełnie zawiodła. Natomiast odwołanie się do ewentualnych uczuć patriotycznych ludności wiejskiej nie miało żadnego sensu, gdyż ta najliczniejsza grupa ludności polskiej (polskojęzycznej) nie rozumiała wówczas w ogóle pojęć typu „niepodległość”, „naród” itp.
Wystawienie w 1831 r. armii powstańczej dorównującej liczebnie wojskom rosyjskim, nawet tylko tym, które operowały w europejskiej części państwa carów, okazało się zadaniem całkowicie niemożliwym do zrealizowania. Stąd też generalicja powstańcza nie liczyła na ostateczny sukces. Ponadto wszyscy wyżsi oficerowie wojsk polskich byli uczestnikami wyprawy Napoleona na Moskwę w 1812 r. i po jej klęsce nabrali przekonania, że pokonanie Rosji jest zadaniem niewykonalnym, a już na pewno nie pokonają jej polscy powstańcy.
Asymetria potencjału demograficznego, ekonomicznego i militarnego – to podstawowe przesłanki klęski powstania. Do tego należałoby dodać kontekst międzynarodowy – brak zainteresowania politycznego mocarstw zachodnioeuropejskich (Anglii, Francji) sprawą polską, jak również możliwość interwencji wojskowej Prus na korzyść Rosji w przypadku nadmiernych sukcesów militarnych powstańców.
Te wszystkie czynniki powodują, że bliższa analiza „zaprzepaszczonych szans”, np. w postaci niewykorzystania na gruncie strategicznym sukcesów ofensywy wiosennej 1831 r., nie ma w gruncie rzeczy większego znaczenia. Oczywiście, wojnę z Rosją można było przeprowadzić w 1831 r. w dużo bardziej skuteczny i efektywny sposób. Sam przeciwnik swoimi błędnymi decyzjami stwarzał powstańcom świetne możliwości kontrakcji. Działania zbrojne mogły, a nawet powinny trwać znacznie dłużej i zadać nieprzyjacielowi o wiele poważniejsze straty. Każda wojna jest sumą błędów obydwu walczących stron. W 1831 r. popełniali je zarówno Polacy, jak i Rosjanie. W sytuacji pewnej równowagi niefortunnych decyzji dowódców walczących wojsk decydujący stawał się potencjał militarny obydwu stron oraz większe zdecydowanie generalicji. A to jednoznacznie wskazywało na przewagę Rosji.
Wojciech Kossak- BATERIA JABŁONOWSKIEGO NA ROGATKACH JEROZOLIMSKICH
Pozostaje wreszcie kwestia oskarżeń polskich generałów o „zdradę”. Terminem tym posługiwano się powszechnie w dobie zaborów. Rzeczywiście kilku wojskowych polskich wyższych stopni zdradziło polską rację stanu (np. gen. Wincenty Krasiński, ojciec późniejszego wieszcza). Natomiast w stosunku do niektórych można było postawić zarzut niechęci do podejmowania zdecydowanych działań antyrosyjskich, próby rozpoczęcia negocjacji z carem, a wreszcie zwykłej nieudolności. Dalszy los tych „zdrajców” nie był dla nich też wcale łaskawy. Kilku zostało zlinczowanych podczas zamieszek ludowych 15 sierpnia 1831 r. w Warszawie, większość udała się na emigrację, tracąc swoje majątki i dotychczasowe apanaże, nieliczni pozostali w kraju na łasce lub niełasce Mikołaja I. Ostatecznie owa „zdrada” nie wywarła większego wpływu na przebieg polskich operacji militarnych (poza skandalicznym zachowaniem gen. Ramorino w końcowej fazie powstania).
Michał Baczkowski
Źródło: (wszystkoconajwazniejsze.pl)- serwis DlaPolonii.pl