Żarówki wolności

Dziś będzie o Unii i Ukrainie. No, bo raczyła tam zjechać szefowa Unii Europejskiej, pani Ursula von der Leyen. To jakiś cyrk. Ukraina potrzebuje konkretnej pomocy, co prawda kwestie militarne – do czego jeszcze wrócimy – są poza obszarem działalności Unii, ale takie tematy, jak pomoc humanitarna, wsparcie finansowe czy strategia sankcji są jak widać przez nią zawłaszczone i wynika z tego pewna odpowiedzialność. Co przywiozła pani Ursula do Kijowa na historyczną wizytę? 35 milionów żarówek. Tak, mniej więcej ponad połowę żarówki na głowę Ukraińca.

Ja sobie wyobrażam tę naradę – co zawieść, skoro tego, czego oczekują Ukraińcy zawieść nie możemy. PR-owcy podrapali się w głowę i wyszło, że najlepiej zawieść im dowód na praktyczne skutki Zielonego Ładu, ubranego w barwy ochronne. Niskoemisyjne żarówki tu łączą ideologię Unii z potrzebami energetycznymi Ukrainy, która musi oszczędzać. Cóż za piękny gest i kto pierwszy rzuci kamień… No bo wszystko się zgadza, oprócz kasy i magazynu. Popatrzmy – kraj w wojnie, liczy się każdy grosz i polityczny gest, a ta przywozi… żarówki. To tak jakby samoloty aliantów miały zrzucać na Warszawę w czasie Powstania ulotki o tym, że wojna jednak smrodzi i trzeba zastosować jakieś zielone formy walki. No – wyszła żenada. Nawet nie mówię o dyżurnych usprawiedliwiaczach takich „gestów”, ci to zaśpiewają wszystko. A porównanie do komuny jest jak najbardziej słuszne, gdy się obejrzy jak tam panią Ursulę witali. Jak komunistycznego watażkę.

No właśnie. I tu trafiłem na inny trop. Ukraiński stosunek do Unii. Wiadomo – Kijów zaaplikował, czym wtrącił brukselskie elity w popłoch, bo członkostwo Ukrainy w Unii byłoby gestem wrogości wobec Rosji, a tej trzeba przecież cały czas trzymać drzwi otwarte, by można było wrócić do business as usual. Wiem też, że dla Ukrainy członkostwo w Unii to kwestia polityczna, bardziej jednak oparta na kasie i instytucjach, niż na gwarancjach bezpieczeństwa. Tych Unia udzielić nie może, bo od tego jest NATO, ale często się to publice myli. Nasze bezpieczeństwo – co było widać od początku TEJ wojny – nie ma nic wspólnego z członkostwem w Unii. Ba – jest nawet odwrotnie: to nasze członkostwo w Unii zmuszało nas do wielu zabiegów, by Unia do tej wojny miała jednolity stosunek. I ten proces wcale się nie skończył, bo co chwila jesteśmy mitygowani, jako zbyt wyrywni. Interesy Unii i NATO okazały się wcale nie tożsame.

Nie wiem tylko czy Ukraińcy wiedzą do czego tak się naprawdę chcą zapisać? Po pierwsze, tu teza wysoce kontrowersyjna, ale musi paść: Unia w znacznej mierze przyczyniła się do wybuchu tej wojny. Tak skończyła się kariera zbiorowego posiadacza pokojowej nagrody Nobla. Unia stała się bowiem narzędziem realizacji dominacyjnej polityki Niemiec, które swoje przewodnictwo chciało zbudować na marżowości własnej gospodarki opartej o niskie ceny rosyjskich surowców i energii. To taka Unia, deklarująca prymat gospodarki as usual nad polityką rozzuchwaliła Putina, który był obłaskawiany kolejnymi ustępstwami, z brakiem reakcji na agresję w 2014 roku włącznie. I do takich kolesi ma lgnąć Ukraina? No to jak będzie w jednym teamie, to się może zdziwić, bo przehandlują ją w trymiga.

Poza tym oni tam w Kijowie, w sensie obywateli, bo rząd wie, nie wiedzą co to za Unia jest naprawdę. Teraz jest fajnie, przywożą, co prawda jakieś badziewie, ale jak to mówią – darowanej żarówce nie zagląda się w zęby. Nie wiedzą, że jak będą chcieli prowadzić jakąś własną politykę, to ich tam wygniotą zaraz, jak Polskę czy Węgry. Może dostaną kasę, ale znaczoną, na niemożebnych warunkach: otwarcia rynku na oścież, tęczowości w ładzie społecznym, transferze znaczonych pieniędzy na odbudowę, z której skorzystają na starcie projektanci jej dystrybucji. To może być dla Ukraińców spory zawód. Członkostwo w Unii, do którego jeszcze dalekie boje, da im to, co dało nam, z tym, że w przypadku Ukrainy obawiam się, że pójdzie jeszcze gorzej z powodu generycznego łapownictwa i struktury oligarchicznej, która do wojny zastępowała państwo i nie wiadomo, czy jest jakaś systemowa propozycja zamiast tej starej. My tam jakoś tę kasę dzieliliśmy jak trzeba, nawet czasami byliśmy bardziej papiescy niż papieże z Brukseli.

Przypominają mi się nasze nastroje przed wejściem do Unii i obawiam się podobnej, nawet wzmocnionej wojną, ukraińskiej naiwności: że oni z Zachodu, to tak z dobra serca, że razem w zespół, nowi i starzy, równi jak cię mogę zbudujemy przyszłość Starego Kontynentu, nawet wbrew interesom Kremla. Że docenią nasz wkład, no bo jakże miało by być inaczej? I potem ten osmatyczny zawód. Przecież oni im tam zamkną wszystkie huty i kopalnie, tak jak nam pozamykali, bo kontynent ten sam i ideolo instytucjonalne musi być kompatybilne. I co zostanie Ukrainie? Rolnictwo? No chyba, że jako jedna farma z wykupionymi przez Zachód czarnoziemami, ale tu nic Ukrainie nie pozostanie. Będzie pastwiskiem.  

Nasz bilans obecności w Unii oceniam jako coraz bardziej negatywny. To jak zaszycie się w worku z trupem, który swój stan ukrywa pod pozorami przegniłej aktywności. Jak to będzie dla Ukrainy, jeżeli ma do tego dojść – nie wiem, ale myślę, że każda ze stron się zdziwi. No, może oprócz tamtejszych oligarchów. Na razie się trzeba uśmiechać, przyjmować poniżające podarki, robić dobre miny do energooszczędnych żarówek.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.