Kartki na mięso i nie tylko. Analiza porównawcza z PRL

Człowiek tak sobie żartował, nawet martwił się, ale nie myślał, że to na poważnie. No, a może nie myślał, że to tak szybko. Mówię o tych wszystkich wielkomiejskich projektach piętnastominutowych miast. Że to będzie jakiś proces, albo zbyt szybki i wtedy się lud ruszy, albo odwrotnie – osmatycznie rozciągnięty w czasie, mniej zauważalny, ale jednak odleglejszy. A tu klops.

Dzisiaj uderzyła internetowa wieść wzburzona publikacją Gazety Prawnej o zebranych wynikach prac organizacji 40 przodujących miast, C40 Cities, z Warszawą włącznie. Ja tam mam taką teorię, że miasta jako takie są wylęgarnią i poligonem wszelkich lewackich wymysłów. Państwa mają jeszcze swoją bezwładność, ścierają się tam różne interesy – w tym sprzeczne interesy rolników w stosunku do wielkomiejskich pomysłów. A w mieście mamy jedność formy i treści. Zazwyczaj zaludnia – te większe – lewacki prekariat, coś na kształt byłego proletariatu plus własne wyobrażenie o wykształceniu (często ponad inteligencję) i należnym mu z tego tytułu miejscu na drabinie społecznej. Tak społecznie zdominowane miasta głosują na prezydentów, którzy czynią sobie z metropolii trampolinę do „poważnej” ogólnokrajowej kariery. Na mieście, które jest przede wszystkim infrastrukturą techniczną a dopiero później społeczną, się nie znają, lubią ją tak jak Trzaskowski ścieki i wykopy. W związku z tym zajmują się tkanką społeczną, co przy lewackich poglądach i wybrańców, i wybierających, zawsze kończy się eksperymentami społecznymi.

To tłumaczy dlaczego organizacja miast zajęła się rzeczami właściwie tylko w niewielkim stopniu należącymi do obszarów przynależnych samorządom terytorialnym. Ale przecież to metropolie generują 10% zanieczyszczeń, a więc nie ma tak. Cóż tam pokazano? Właściwie to jest spisane z agendy globalistów i Zielonego Ładu Unii Europejskiej, ale warto to przypomnieć. Nie dla pustego wzmagania emocji, ale jako ostrzeżenie. Podano dwa rodzaje celów do osiągnięcia: progresywne i ambitne. Oba kończą się w 2030 roku, a więc – kochani – zegar już bije, a my wciąż w okopach. Ba – żeby w okopach, my na głębokich tyłach zajmujemy się wojną polsko-polską o pietruszkę. Co nas więc czeka? Proszę bardzo:

Mięso – 16 kg na rok na osobę (cel progresywny), zaś zero mięsa w scenariuszu ambitnym. Nabiał – 90 kg na rok, dla ambitnych w 2030 – zero nabiału. 8 sztuk odzieży na rok, w horyzoncie ambitnym – trzy. 190 aut na tysiąc mieszkańców, ale jak pójdzie ambitnie, a nie progresywnie to aut zero. Polecisz samolotem raz na dwa lata a może i raz na trzy (mam nadzieję, że z powrotem). To prosta konsekwencja lewackich bzdur: mięso – wiadomo, nie ma tak, że męczymy i zabijamy zwierzęta, poza tym to pod uprawę pasz niszczy się tereny leśne i zużywa hektolitry wody, co to bezpowrotnie giną w krowich bebechach, bo to nawet dziecko wie, że krowa nie sika. Nabiał – też wiadomo: dość gwałcenia krów i podobnego procederu w przypadku kur. Jako zastępstwo czekają już sztuczne mięsa i jajka oraz mleko sojowe. Ciuchy – to samo, uprawy pod bawełnę są be, przemysł odzieżowy to wylęgarnia śladu węglowego, konsument energii i wody. Transport właśnie zamykają do 2035 roku, zaś na samochód elektryczny, wkrótce jedyny dozwolony będzie stać niewielu, zaś zasięgi będą pasowały do piętnastominutowych miast, co właściwie dowiedzie bezsensowności samochodów w nowym świecie. O samolotach to już nawet nie warto mówić.  Takie są logiczne konsekwencje nielogicznych przesłanek.

Kiedy to pokazałem znajomym, ci uznali, że to nie jest możliwe. No, bo jak to wyegzekwować? No – nic prostszego. Przecież właśnie równolegle trwają prace nad wyeliminowaniem gotówki i wprowadzeniem CBDC. Będzie to waluta nie tylko elektroniczna, ale jednocześnie z terminem ważności do wydania, śledząca zachowania zakupowe właściciela. Będzie toto liczyło wykorzystanie przyznanego limitu śladu węglowego i jak go wyczerpiesz powyżej opisane limity to ci zablokują możliwość zakupu i wylądujesz na owadziej diecie. Wszystko domkną paszporty cyfrowe, a właściwie czipy podskórne, które będą zawierały nie tylko kasę do wydania ale także wszelkie dane identyfikacyjne, łącznie ze szczepionkowymi. Te regulacje są właśnie przygotowywane i testowane a lud, którego to dotyczy drzemie sobie kołysany medialnymi kołysankami i nie wiadomo czy się obudzi i w ogóle zorientuje, że był operowany.

Przyjrzałem się temu zestawowi i muszę powiedzieć, że nic to – dasie jakoś przeżyć, bo ja to już miałem, łącznie z resztą narodu, który przeżył komunę i jeszcze żyje. Nawet sobie wyciągnąłem kopie kartek z PRL i wyszło: mięsa można było wtedy kupić miesięcznie (jak było) 3,4 kg, co w porównaniu z 1,33 kg w nowym świecie robi jednak różnicę. W PRL-u nie było ograniczeń na nabiał – tu mamy też dojść do zera w wersji ambitnej. Z ciuchami też gorzej – za komuny nic takiego nie było. Z ciuchów była tylko wyprawka dla niemowlaka i w jednym roku przydział pary butów na rok (w porywach dobrobytu do dwóch par). Na kartkach, jak widać zdarzały się kratki „rezerwa”, a to na wypadek gdyby sytuacja się poprawiła – wtedy nadchodził medialny  komunikat, że na przykład na rezerwę nr 5 można dokupić wołowinę z kością w wymiarze dodatkowych 300 gram. Coś mi się wydaje, że nowy system nie będzie przewidywał żadnych „rezerw”.

To proste – reglamentacja peerelowska wynikała z braków – dzisiejsze ograniczenia: z ideologii. A ta jest bardziej hermetyczna niż ta oparta na brakach. Nie ma zmiłuj się – będziemy ratować planetę do końca. Jej albo nas. Ja już nawet nie wiem jak trzeba by było mieć nawalone w głowie, żeby takie coś zaakceptować. Ale tolerancja postrachanego w kowidzie społeczeństwa nie raz mnie zadziwiła. Tolerancja wobec procederu zabierania resztek podstawowych praw i własności. A – szczególnie dziś – jak się o nie nie walczy codziennie, to są one coraz szybciej zawłaszczane. W akwarium ludzkości woda już osiągnęła poziom przedwrzątkowy, zaś pławiące się tam żaby nic nie zauważają, choć para się unosi i oddychać coraz ciężej. Bardziej spostrzegawczym media wytłumaczą, że to przez klimat.

Tak patrzę na tę listę i wydaje mi się, że to może przejść. Samochody już właśnie dzisiaj Unia załatwiła i nikt nie pisnął, nawet (par excellence) PiS zagłosował za. (A propos – zauważyliście: za wszystkimi sanitarystycznymi i globalistycznymi kajdanami nasza opozycja głosuje ręka w rękę z partią rządzącą. Tu akurat mamy dziejowe porozumienie ponad podziałami. Ciekawe czemu?). Samoloty też przejdą w pakiecie. Ale mam jedno zastrzeżenie. To nie pójdzie przez te ciuchy. Osiem ciuchów na rok z perspektywą na trzy sztuki rocznie? Będziemy mieli kobiety na ulicach. I za ciuchy pójdą w bój.

Schwabie, niestety, twój globalizm obalą kobiety!

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.