15. rocznica ataków na World Trade Center

 

1
[911] w tym dniu, tropem śniętym po niebie gniew się afirmuje
za echem prawdy w ulicznym ścisku śmierć truchleje panicznie
w lęku ulic z głośnym jękiem biegną żywi co śmierci cudem uszli 
w porę parę tysięcy istnień [matko litościwa] aż do dnia sądnego

odważnie w górę schodami brnąc na niepewność [w policyjnych mundurach] 
posłuchali rozkazów śmiertelnego krzyku nie dla zaszczytów i sławy 
padając z nóg w ręce losu wtuleni z bezludzkiej woli setki zranionych 
przebiegle krocie zabitych na zewnątrz są winni w prostocie swej obłudni

2
pustymi słowami w swoich granicach łkając nad głową wrześniowe niebo 
w ruchomej przestrzeni rozpędzona smuga po wrakach zgina szyję na wietrze 
przyszły dzień niepewnym pomostem. raz jeszcze alarm krzyczy z kontrolnych wież 
tysiące stóp nad ziemią (nie)ziemską klęską miotana – najsmutniejsza z pór 

siedząc na skraju drogi śmierć opętana w krąg pachnie raną krwawiącą 
pod stopą (kibla) zaminowana w tunelach kurz opadł z trwogą wyją do pożogi 
Armagedon – popiół się sypie gruzu strzępy żelastwa stos ogniem ocieka 
wiele kontrowersji wpleść – potężne jest zło haniebnego aktu ohydny czyn 

3
nie można dłużej zwlekać by dotrzeć głębiej móc zabijać ponownie 
nie po raz któryś z nagła [IBLIS] się odważył przyjść przeszkadzać 
nieobliczalnie zaplanowany cień przy uchylonym odrzwiu tu i tam
nie wysłowiony gąszcz rządową furtką będzie umiał wejść w nasze ściany

łaskawie węża głowa pod gorejącym drzewem tkwi na dywaniku skucząc 
wargami wiary mistyk zręcznie karmi sen z maku za jadło postne niebo wędruje
do rąk bożych wkłada miny i rzeczy śmiertelne aż do krwi się raniąc wesół
[bismillah] kładąc czoło na kamyk [Al-Kaida] ofiarę składa z kozłów ofiarnych

IHWH – zzuty szedł obok w żywej przestrzeni zbliżonej żalem do niebios 
cichą lutnią usta otwiera w cierniu człowiek zdumienia (nań) śmiertelne poty
na politykach dziejów US-tawy dygocą na wokandzie jawą gołosłowne cienie 
widzę we śnie karawanę wielbłądów z pełnymi koszami uchwał i paragrafów.

Andrzej Pitoń-Kubów, rodem z Kościelisk-Polan, od 1979 r. zamieszkujący w Chicago, jest poetą rozpoznawalnym zarówno na Podhalu polskim, gdzie ujawnił się jego talent poetycki (ziemię podhalańską określa „kołyską własnego tworzenia” – Wyrobisko), jak i na Podhalu amerykańskim, gdzie talent ten się rozwinął, a twórczość jego nabrała cech indywidualnych.

http://pitonski.com