Drugi złoty wiek Polski. Mamy szansę. Wykorzystamy ją?

Według George’a Friedmana w ciągu najbliższych 15–20 lat nasz kraj zacznie grać pierwsze skrzypce w Europie. Będąc najważniejszym partnerem Ameryki w Europie, awansujemy w globalnej hierarchii. Gdzie będzie Polska za 50 lat? To pytanie powinno być wspólnym mianownikiem wszystkich debat w przestrzeni publicznej – pisze Agaton KOZIŃSKI

Można się emocjonować burzliwą kampanią wyborczą, ściskać kciuki za wybraną stronę sporu o praworządność, prowadzić zaciekłe dyskusje o tym, jak definiować prawa reprodukcyjne czy jaką prędkość powinny rozwijać pociągi – ale każda z tych spraw powinna być wtórna wobec pierwotnego pytania.

„Wielkie kwestie czasu nie są rozstrzygane przez przemówienia i decyzje większości, ale przez żelazo i krew” – mówił Otto von Bismarck na cztery lata przed zwycięstwem w bitwie pod Sadową, które otworzyło mu drogę do zjednoczenia Niemiec. Bitwa pod Sadową w 1866 r. była jego majstersztykiem – podkreślał to choćby Adolf Bocheński w swoim opus magnum Między Niemcami a Rosją. Bismarck wiedział dobrze, że gdyby ówczesna Austria połączyła swe siły z Francją, to on swego zjednoczeniowego planu by nie zrealizował. Dlatego dążył do tego, by wojny rozdzielić. Skutecznie. Najpierw uśpił Francuzów, wchodząc z nimi w mało wiążące negocjacje o możliwości ustępstw terytorialnych ze strony Prus. Następnie rozbił Austriaków (pod tym względem Sadowa była kluczowa), aby po chwili rozprawić się z Francuzami. Wisienką na torcie było podpisanie aktu zjednoczenia Niemiec w Wersalu w 1871 r. Wiedeń i Paryż, które nie dostrzegły zagrożenia wystarczająco wcześnie, mogły tylko bezradnie

przyglądać się triumfowi Żelaznego Kanclerza. Lekcja strategicznego myślenia w pigułce.

To cały czas aktualne. Wprawdzie dziś do żelaza i krwi, o których mówił Bismarck, trzeba jeszcze dorzucić bity i drony, ale prawidła gry pozostają te same. O przyszłości państw przesądza starannie zaplanowana strategia, dobór odpowiednich narzędzi i konsekwencja w działaniu. Reszta to mgła i dymy. W sporcie najlepsi nie są ci, którzy najszybciej dobiegną do piłki, tylko ci, którzy najlepiej przewidują, gdzie ona spadnie. W rywalizacji międzynarodowej najwięcej osiągają nie te państwa, które najefektowniej prężą muskuły, tylko te, które umieją trafnie zdefiniować swoje cele i nie pozwolić konkurencji zablokować dążeń do nich. Pod tym względem świat jest niezmienny.

W polskiej debacie tej logiki nie słychać. Choć dyskusji u nas nie brakuje, to pytanie postawione na samym początku właściwie się nie pojawia.

Planowanie strategiczne pozostaje cały czas dziedziną zastrzeżoną dla wąskiego grona specjalistów bez szerszego przełożenia. I nie zapowiada się, by z tej niszy udało się ten temat w przewidywalnej przyszłości wyciągnąć. Ale jest jeden dokument strategiczny, do którego warto cały czas zaglądać. Chodzi o książkę George’a Friedmana Następne 100 lat. Ten ekspert w sprawach geopolityki, jeden z najbardziej znanych specjalistów od prognozowania przyszłości, przedstawił w niej wizję układu sił na świecie i jego zmian w XXI wieku. Jednym z głównych bohaterów tej książki jest Polska. Właśnie minęło 15 lat od daty publikacji – warto więc sprawdzić, w którym miejscu jesteśmy, na ile rzeczywistość zjechała z trajektorii, którą zarysował Friedman.

Na początku twarda reguła. Założyciel ośrodka Stratfor w swojej analizie wyszedł z założenia, że poszczególne narody i ich przywódcy dążą w pierwszej kolejności do realizacji własnych, samolubnych celów – i że w tym swoim narodowym egoizmie są racjonalni, a więc biorą pod uwagę ograniczenia, jakie nakłada na nich rzeczywistość. Friedman zawsze do wszelkiego rodzaju koncepcji w stylu „rules-based international order” (porządek świata oparty na wartościach) podchodził bardzo sceptycznie. Dla niego to były jedynie mgła i dymy maskujące prawdziwe intencje poszczególnych graczy. Coś w rodzaju tricku Bismarcka mamiącego Francuzów koncesjami terytorialnymi, nic więcej. Tymczasem według Friedmana w stosunkach międzynarodowych chodzi o coś zupełnie innego. To nie gra według zasad, tylko twarda, pełna fauli rywalizacja, rzadko kiedy o sumie zerowej. Każdy uczestnik dąży do maksymalizacji swoich celów, poruszając się w ograniczeniach, jakie nakładają na niego otoczenie polityczne oraz położenie geograficzne. „Charakter narodu jest w znacznym stopniu określony przez geografię” – pisze. Sztuka polega na właściwym zrozumieniu własnych możliwości i ograniczeń – oraz wyciśnięciu jak najlepszego rezultatu w takiej sytuacji. Geopolityczna brzytwa Ockhama.

Friedman stawia jasną tezę: od I wojny światowej USA są niekwestionowanym światowym liderem i w XXI w. będą się skupiać na obronie tej pozycji. Według niego w obecnym stuleciu nikt nie zdoła zakwestionować dominacji Ameryki. Głównym zadaniem Waszyngtonu będzie nie dopuścić do sytuacji, w której na świecie powstanie koalicja państw zdolna podważyć prymat USA. Do tego nie jest potrzebne zwycięstwo w wojnie. W większości przypadków wystarczy skuteczna dyplomacja. Gdy ona zawiedzie, wtedy można sięgnąć po rozwiązanie w postaci wojny zastępczej, która na tyle skutecznie zdestabilizuje rywali, by ci nie byli w stanie zagrażać amerykańskiej supremacji. Ameryka pozostanie bezpieczna – i niezagrożona w swoim globalnym przywództwie.

Następnie autor prowadzi nas przez cały świat, opisując poszczególne próby stworzenia koalicji chcącej rzucić USA na kolana i metody, jakimi Ameryka rozbraja te zagrożenia. To napięcie stanie się główną osią podziału na kontynencie, wszystkie inne zdarzenia i zjawiska staną się wobec niej drugorzędne. Ale także na drugim planie będzie się sporo dziać. Z naszej perspektywy kluczowa stanie się zmiana pozycji Polski. Według Friedmana w ciągu najbliższych 15–20 lat (licząc od 2025 r.) nasz kraj zacznie grać pierwsze skrzypce w Europie. Być może staniemy się nawet mocarstwem regionalnym. „Polska nie była wielką potęgą od XVI w. Ale kiedyś nią była – i znowu będzie” – twierdzi Friedman. I wskazuje na dwie przyczyny, które to umożliwią. Pierwsza to upadek Niemiec spowodowany wyczerpaniem się ich możliwości rozwojowych, pod które kamień węgielny położył Bismarck. Druga to rozpad Rosji. Niemal w jednym momencie rozsypią się państwa, które przez ostatnie stulecia blokowały rozwój (a długo także egzystencję) Polski. Droga dla naszego kraju, by wypłynąć na szerokie wody, nawiązać do wydarzeń znanych tylko z podręczników historii (rozdział Złoty wiek), stanie otworem.

Teza dla czytelników z kraju rozpiętego między Bugiem i Odrą atrakcyjna, nawet bardzo. Ale też w każdej tezie nie chodzi o to, co ona głosi, tylko jakimi argumentami jest uzasadniona. Przyjrzyjmy się więc wywodowi Friedmana – tym bardziej że nie jest on zbyt długi, sprowadza się do jednego kluczowego argumentu: sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Według autora USA zachowają status światowego lidera XXI w. Polska stanie się najważniejszym partnerem Ameryki w Europie (obok Wielkiej Brytanii – ale o tym państwie w analizie Friedmana zaskakująco mało; zostało ono zaliczone do grupy państw więdnących gospodarczo i tracących wpływy polityczne). Fakt, że Warszawa właściwie wybrała sobie partnera strategicznego i zachowała zaufanie do niego – mimo wielu mocnych testów tej więzi – da jej premię w postaci historycznego awansu w globalnej hierarchii. Jeśli ta wizja się ziści, to będziemy musieli znaleźć nowe określenie tego okresu – bo powiedzmy sobie szczerze, „drugi” albo „nowy złoty wiek” brzmi mało atrakcyjne.

Jaką drogę Polska przejdzie, by dojść do tak wysokiej pozycji? Wszystko zacznie się od błędów popełnionych przez Rosję. Według Friedmana dla Kremla na dłuższą metę nie do zniesienia będzie sytuacja, w której granica NATO znajduje się 150 km od Sankt Petersburga. Dlatego w pewnym momencie doprowadzi on do konfliktu z krajami bałtyckimi. W sukurs ruszy Polska wsparta przez USA. Dojdzie do potężnego starcia (Friedman nie precyzuje jego natury, choć wojny kinetycznej nie wyklucza), które ostatecznie Rosja przegra – a po tej porażce się rozpadnie. To otworzy krajom Europy Środkowej drogę do ekspansji na wschód. Jako że w części naszego kontynentu rozciągniętej między Morzem Bałtyckim i Czarnym Polska jest największa, zachowa też największą dynamikę gospodarczą (oraz siłę militarną), to szybko stanie się punktem odniesienia dla innych państw regionu. To sprawi, że w latach 30. XXI wieku zacznie się tworzyć w Europie Środkowej nowy twór, który Friedman określa „blokiem polskim”. Szybko sięgnie Bałkanów, gdyż Polsce będzie zależało na tym, by w jej strefie wpływów znalazły się porty na Morzu Śródziemnym. Tyle że wtedy dojdzie do zderzenia z inną wschodzącą potęgą – Turcją, której pozycja również gwałtownie wzrośnie po upadku Rosji. Dojdzie do tego w latach 40. obecnego stulecia. Turcja stworzy razem z Japonią i Niemcami koalicję państw, które będą dążyć do zakończenia globalnej supremacji USA. W 2050 r. Turcja i Niemcy jednocześnie uderzą na Polskę – ale Warszawa wsparta przez Waszyngton zdoła wyjść z tego starcia zwycięsko. Lata 60. XXI wieku staną się – w koncepcji Friedmana – jednym z najlepszych okresów w ponadtysiącletnich dziejach naszego państwa.

Brzmi surrealistycznie? Friedman podkreśla, że większość geopolitycznych prognoz robi takie wrażenie. Ale też od razu podrzuca porównanie. Początek XX w. i absolutna dominacja imperium brytyjskiego. W 1900 r. nikomu nawet nie przychodziło do głowy, że ówczesna belle époque może się skończyć – a przecież już 50 lat później tego imperium nie było, świat był po dwóch globalnych konfliktach, a supremację na świecie przejęły USA. Po prostu są dekady, gdy nie dzieje się nic, a potem są miesiące, w czasie których dzieją się dekady. Friedman twierdzi, że teraz czeka nas okres radykalnych zmian – a jednym z największych wygranych tego przesilenia okaże się Polska.

Tyle scenariusz. Napisany, przypomnę raz jeszcze, 15 lat temu. Można go już częściowo zweryfikować. Jak wypada ten test czasu? Friedman obstawiał, że Rosja uderzy na kraje bałtyckie w 2015 r. Wiemy, że tak się nie stało – ale wcale to nie znaczy, że autor się pomylił. Jego szacunki okazały się chybione w innym miejscu. Friedman przewidywał, że Kreml bez problemu przejmie kontrolę nad Białorusią i Ukrainą – a po podporządkowaniu sobie tych państw zaatakuje Łotwę. Wiemy, że Putin ruszył na Ukrainę w 2014 r., przejął Krym i fragment Donbasu, ale całej Ukrainy nie zwasalizował. Podjął próbę dokończenia tego zadania w 2022 r. – ale też już wiemy, że bezskutecznie. W chwili, gdy piszę te słowa, nie da się przewidzieć, jakim rezultatem zakończy się konflikt ukraińsko-rosyjski. Ale jeśli traktujemy prognozę przedstawioną w Następnych 100 latach jako punkt odniesienia, to cały czas rzeczywistość układa się dla nas korzystniej niż w tych przewidywaniach. Obecna wojna obnażyła wszystkie słabości Rosji wymienione przez Friedmana w książce (podobnie zresztą jak słabości Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii). Więcej, obecna wojna pokazała, że Rosja jest jeszcze słabsza, niż przedstawiały omawiane prognozy. Gdy porównuje się te przewidywania z rozwojem zdarzeń w innych częściach globu, tam również widać, że świat porusza się z grubsza po trajektorii, którą naszkicował Friedman. Nie ma dziś żadnych przesłanek, by napisać, że jego książka to grafomania i bajkopisarstwo. Odwrotnie – należy gratulować autorowi przenikliwości, bo na razie wszystkie przewidziane przez niego trendy znajdują potwierdzenie w rzeczywistości.

I tu wracamy do pytania z początku. Wiemy, że pojawia się ono w naszej debacie za rzadko. A przecież wcale nie można wykluczyć, że wydarzenia w naszej części Europy potoczą się zgodnie z przewidywaniami Friedmana. Warto o tym pamiętać i warto się zastanawiać, w jaki sposób możemy pomóc swojej przyszłości. Bo tylko w ten sposób obecny kryzys może stać się dla nas nie zagrożeniem, tylko szansą.

Agaton Koziński

Tekst ukazał się w nr 69 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we „Wszystko co Najważniejsze”, „Polska The Times”, redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku „Wprost”. Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

Wszystko co najważniejsze • Referencyjne opinie, poważne rozmowy, dyskusje o tym, co najważniejsze.