Mimo wielu problemów i kłopotów, z jakimi borykają się aktualnie Stany Zjednoczone, elita amerykańskich decydentów wciąż uważa, że przywódcza rola ich kraju w świecie jest sprawą oczywistą. Pomimo koronawirusa, wzrastającego gwałtownie bezrobocia i radykalnego spowolnienia gospodarczego, prezydent Trump pozostaje wierny swojemu wyborczemu sloganowi: America first (and only America first). Niemniej jednak, choć może to brzmi w aktualnych warunkach dziwnie, każdy kryzys ma zawsze swoje dobre strony. Jak pod lupą pokazuje prawdziwą sytuację, bez owijania w bawełnę, a czasem nawet z całą jej brutalnością. Dotyczy to zarówno systemów politycznych i ekonomicznych, jak i całych społeczeństw, a także – a może przede wszystkim – relacji między państwami. Stanu opieki zdrowotnej w poszczególnych państwach i funkcjonalności (a raczej dysfunkcjonalności) integracji europejskiej już nawet nie warto tutaj wspominać. Obecny kryzys, mimo że nie stanowi on punktu zwrotnego w polityce globalnej, to jednak wskazuje na pewne – zarysowujące się na horyzoncie -kierunki zmian w ramach międzynarodowego układu sił polityczno-ekonomicznych. Pokazuje ułomności w kierowaniu światem przez USA oraz zdecydowane wkraczanie Chin na globalną scenę polityczną. Kryzys podkreśla także, w jaki sposób rywalizacja tych dwóch mocarstw wpływa bezsprzecznie na światowa politykę. Konkurencja amerykańsko-chińska nie jest wcale nowa; odwieczny spór handlowy między Waszyngtonem a Pekinem daje wystarczającą ilość przykładów. Ale pandemia ujawnia, w jaki sposób ten antagonizm wpływa teraz na wszystkie obszary, nawet rzekomo apolityczne, takie jak chociażby funkcjonowanie służby zdrowia w obydwu krajach.
Werbalna wojna
Z ostatniego globalnego kryzysu finansowego z lat 2008/2009, zarówno Chiny jak i USA wyciągnęły podobne, pozytywne wnioski. Tym razem jednak oba państwa nie tylko są niezdolne do współpracy, ale od tygodni toczą absurdalną wojnę werbalną. Pekińska propaganda rozpowszechnia teorię spiskową, że wojsko amerykańskie spowodowało epidemię w Wuhan. Natomiast prezydent Trump zupełnie niepotrzebnie nazwał patogen „chińskim wirusem”. Oprócz tego prezydent USA twierdzi, zgodnie z jedna z tzw. teorii spiskowych, ze wirus został wyklonowany w chińskim laboratorium w Wuhan. I tak dalej….
W takiej sytuacji Covid-19 stal się elementem międzynarodowej walki politycznej. Przywódcy chińscy szybko i sprytnie zrozumieli, jak zamienić początkową porażkę związaną z epidemią w szansę w ich dążeniach do globalnej dominacji. Ich maszyna propagandowa przedstawia rzekome zwycięstwo nad wirusem jako dowód przewagi chińskiego systemu polityczno-ustrojowego. Państwo Środka pokazuje, jak skutecznie stawić czoła wyzwaniu, jakim jest koronawirus – ma to stanowić przesłanie dla zachodnich demokracji. Dostawy materiałów medycznych do różnych krajów miały dodatkowo pokazać i podkreślić znaczenie Chin i ich wpływy w skali globalnej.
Ta chińska ofensywa propagandowa wyjaśnia poniekąd amerykańską reakcje, którą potęguje narcystyczny styl rządzenia prezydenta Trumpa. Konserwatyści w Waszyngtonie przekonani są, że Chiny chcą systematycznie osłabiać światowe przywództwo Ameryki. Dlatego minister spraw zagranicznych Pompeo, a później Donald Trump oskarżyli chińskich komunistów o początkowe zatuszowanie epidemii, zagrażając w ten sposób życiu niezliczonej liczby ludzi na całym świecie.
Propaganda i rzeczywistość
W rzeczywistości chińscy przywódcy polityczni wykazują znaczną odwagę (albo polityczną głupotę), przedstawiając zwalczenie w Chinach koronawirusa jako elementu wyższości ich dyktatorsko-komunistycznego systemu politycznego. Bowiem w rzeczywistości Covid-19 ujawnił słabości chińskiego autorytarnego systemu: przez wiele tygodni władze w Pekinie próbowały zignorować niebezpieczeństwo, nie słuchając ostrzegawczych głosów i zamykając instytut badawczy, który jako pierwszy rozpoznał wirusa. Rygorystyczna cenzura, wydalenie krytycznych zagranicznych dziennikarzy oraz fakt, że Pekin nawet zaprzecza chińskiemu pochodzeniu wirusa, pokazuje jednoznacznie negatywną stronę dyktatury pekińskiej. W każdym razie nie ma dowodów na to, że państwa demokratyczne są mniej przygotowane na takie wyzwania. Iran i Rosja to tylko dwa przykłady państw autorytarnych, które nie potrafiły znaleźć szybkiej odpowiedzi na wyzwania związane z Covid-19.
Trudno już obecnie spekulować, czy aktualna pandemia doprowadzi do przesunięcia środka ciężkości politycznej dominacji w świecie z zachodu na wschód – są to niewątpliwie przedwczesne spekulacje. Jest wątpliwe, aby Chiny przejęły w najbliższych latach role światowego lidera – mimo ich „zwycięstwa” w czasie koronowego kryzysu. Mimo ze przewodniczyli Radzie Bezpieczeństwa ONZ w marcu, to jednak nie wykorzystali tej okazji do skoordynowania działań Rady na zaistniałą sytuacje. Nie da się ukryć, ze światowe przywództwo wygląda inaczej.
Nie zmienia to faktu, że Ameryka obecnie traci grunt pod nogami jako światowy dominator. Wirus zainfekował kilkanaście razy więcej ludzi w Stanach Zjednoczonych niż w Chinach – przynajmniej jeśli wierzyć oficjalnym statystykom. Ta porażka USA w ramach chińsko-amerykańskiej konkurencji ma wiele wspólnego z osoba prezydenta Trumpa, który “cierpi” z powodu chorobliwej pewności siebie, manipuluje społeczeństwo fałszywymi informacjami i wykazuje otwartą pogardę dla wiedzy ekspertów. Takie zachowanie podważa reputację USA za granicą, a tym samym zdolność do utrzymania roli międzynarodowej lidera przez to mocarstwo.
Brak woli przywództwa USA
Trzy razy w ciągu ostatnich dwudziestu lat Ameryka stała się epicentrum globalnego kryzysu: 2001, 2008 i obecnie. Po raz pierwszy – w 2001 roku -Stany Zjednoczone zmobilizowały szerokie koalicje ze swoimi sprzymierzeńcami. Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 r. Amerykanie cieszyli się ogólnoświatową solidarnością i zawarli liczne sojusze na rzecz walki z terroryzmem. W odpowiedzi na kryzys finansowy w 2008 r. doprowadzili do utworzenia G-20 jako nowego forum dla kluczowych gospodarczych liderów świata.
Tym razem jednak Stany Zjednoczone nie posiadają ani woli ani zdolności przejęcia funkcji przewodniej. Jest to godne ubolewania, ponieważ udało im się skoordynować międzynarodowe wysiłki w czasie poprzednich epidemii. Poprzednik Trumpa, Barack Obama, zorganizował międzynarodową akcje w 2014 roku, aby powstrzymać epidemie eboli. Natomiast George W. Bush osiągnął sukces dzięki swojej inicjatywie walki z AIDS w Afryce.
Jednak w czasie kryzysu związanego z koronawirusem Waszyngton zachowuje się kontraproduktywnie, obiera własną drogę, krytykuje Chiny i WHO, zamiast dążyć do zjednoczenia świata w walce z wirusem. Bez porozumienia się z europejskimi partnerami, Trump nałożył zakaz wjazdu do USA dla Europejczyków. Poza tym w marcu USA przewodziły grupie G7 i nie zdołały nawet skłonić ministrów spraw zagranicznych tej grupy do uzgodnienia wspólnego oświadczenia w sprawie Covida-19.
Rywalizacja Waszyngton-Pekin
Obecny kryzys niewątpliwie potęguje konfrontacje Waszyngtonu z Pekinem, a po zakończeniu pandemii nie będzie zapewne lepiej. Chiny są, jakby nie było, pierwszym i jedynym państwem od upadku Związku Sowieckiego, który zagraża globalnemu prymatowi USA. Rywalizacja miedzy obydwoma państwami jest tym bardziej ryzykowna, ponieważ rywalizacja rozgrywa się na różnych płaszczyznach. Waszyngton obawia się o prymat wojskowy na Pacyfiku, słusznie uważa, że wiodąca rola Ameryki w zakresie nowoczesnych technologii jest zagrożona, a uzależnienie od importu chińskich towarów staje się coraz bardziej wyraziste. Dodatkowy problem wynika z faktu, że Chiny stanowią kontrmodel liberalnego systemu Ameryki.
Możemy sobie w tej sytuacji pozwolić na analogie do zimnej wojny, ale Chiny są innym rodzajem przeciwnika niż Związek Sowiecki. Państwo Środka nie jest jeszcze w stanie przewodzić własnemu blokowi państw, a poza tym Chiny są zależne ekonomicznie od Ameryki . Oba kraje są – jakby nie było – najważniejszymi partnerami handlowymi dla siebie. Ta współpraca nie może zostać zerwana ad-hoc, nawet jeśli niektóre łańcuchy produkcyjne zostały przerwane ze względu na pandemie.
Jak będzie po pandemii? Wszystko zależy z jednej strony od waszyngtońskiej administracji, która powinna zmienić ton z aroganckiego na dyplomatyczny w stosunku do Pekinu. Z drugiej strony Chiny powinny zakończyć szkodliwą propagandę dotyczącą ponoć „wyższości” ich autorytarnego systemu politycznego nad amerykańską wersją demokracji liberalnej.
Poza tym Chiny muszą sobie uświadomić fakt, ze droga do przejęcia globalnego przywództwa przez to państwo jest długa i usłana amerykańskimi cierniami.