Wpis nr 540
Kiedy jeszcze pracowałem z dziennikarzami często próbowałem wykształcić u nich nawyk wracania do niegdysiejszych tematów. Miało to trenować u nich nawyk sprawdzania swoich wcześniejszych tez, higienę monitorowania dalszych losów tematów, niezapominania o śledzeniu konsekwencji zdarzeń. U czytelników miało to dać szerszą niż bieżącą perspektywę oglądu tego co się dzieje i pewność, że ulubione medium o to dba. Dawało to same korzyści. Dziś, przy zapaści zawodu dziennikarza, nad czym ubolewam również ja – stara szkoła tej profesji – czytelnicy zawalenie ganianiem od newsa do newsa już tak wysoko tej poprzeczki nie stawiają, na co ochoczo odpowiada brać dziennikarska w nowej, plemiennej i barykadowej wersji swego „posłannictwa”. Ale ja tu o upadku zacnego zawodu marudzę a trzeba przejść do rzeczy.
A więc wracam do starego tematu po to by pokazać nie tylko jakąś głębię zdarzeń, przypomnieć niegdysiejsze konteksty, ale i uwidocznić manipulacyjny charakter działania mediów pandemicznych. Indie. Tak, tak. Pamiętacie Państwo te trupy płonące na ulicach, hekatombę ówczesnych ofiar i apokaliptyczne prognozy? Wylęgarnię strasznej Delty, która obecnie jest jeźdźcem apokalipsy niosącym po świecie czwartą falę? Tak, to tam się wszystko działo. Nie tak dawno, w mediach, temat nie schodził z afisza, a teraz zniknął jak kiedyś cukier z półek za Gierka. To pokazuje stały i stary mechanizm działania tej propagandy. Postrachaliśmy się tematem, tezy nie udowodniła rzeczywistość, trzeba było się przesiąść na inne, wygodniejsze tematy, tak by pandemiczność przekazu była pod parą. No to zaglądamy do tej apokalipsy.
Zaszczepionych tam będzie z kilkanaście procent. Czyli coś co kiedyś było pokazywane jako przyszła przyczyna zagłady dziś jest przemilczane, bo w rzeczywistości nic z tego nie wynika. No, bo to następny nie wyszczepiony kraj, w którym nic się nie dzieje. To znaczy, jak w Izraelu po zaszczepieniu większości narodu fala zakażeń rośnie, to o tym media i eksperci milczą. I odwrotnie – jak mamy kraj, gdzie nie za bardzo się szczepią i nic się nie dzieje (np. Afryka, która miała ginąć na skalę masową, bo to ani higiena, ani kasy nie ma naszczepienia) to też temat jest omijany, bo się nie zgadza z ogólnym nurtem przekazu. A przekaz był prosty – idzie Delta, zbiera swoje śmiertelne żniwo, szczepimy się na potęgę, bo tylko to nas uratuje. No to popatrzmy na Indie. Stosów płonących trupów nie ma.
Korelacji typu „szczepimy się i krzywa spada” też nie ma. Mamy za to proces przeciwko Swaminathan Soumyie, lekarce, która jest głównym naukowcem WHO, a której grozi dożywocie aż do kary śmierci włącznie za sprzyjanie przemysłowi szczepionkowemu poprzez blokowanie leczenia koronawirusa iwermektyną i przyczynienie się tym samym do śmierci wielu osób. Zobaczymy jak to pójdzie bo może przykład z Indii przyda się i u nas. Bo, przypomnę zapominalskim, również w zawodzie, że lekarze są od tego by leczyć i zapobiegać, a nie nie leczyć i biegać ze strzykawkami po ulicach i mediach.
W dodatku, jak to w Indiach, okazało się, że przyłapano oszustów na szczepieniu fałszywymi szczepionkami. Pewnie popychali tam sól fizjologiczną, zamiast innowacyjnego preparatu inżynierii genetycznej, co może tłumaczyć… spadek zakażeń. Coraz częściej bowiem możemy natrafić na kraje o dużym stopniu wyszczepienia, gdzie powstaje kolejna fala, o której mówi się herezje, że jak by się nie szczepić w tak dużym stopniu, to zachorowań by nie przybyło. Tym tematem zajmę się za kilka dni, bo nazbierało się o tym sporo naukowego materiału, więc trzeba się przez to przegryźć, bo zaraz się rzucą na mnie naukawe trolle.
Ale popatrzmy jeszcze raz z nostalgią. I na temat, i na siebie. Nie tak dawno martwiliśmy się Indiami. Mocno, ale tak przez tydzień. Potem przestaliśmy się martwić nie dlatego, że przyszły stamtąd dobre wieści, tylko dlatego, że przestały przychodzić. A przestały przychodzić, bo temat nie pasował do apokaliptycznych wieści mających uzasadnić wyszczepialność świata wraz z dziećmi. A my bezwiednie skaczemy z tematu na temat i sami go nie wybieramy, tylko wybierają za nas to same media, zaś nam się wydaje, że jesteśmy w tych wyborach autonomiczni. Ale żebyśmy nie popadli w takie próżne samozadowolenie, bo mój chochlik sprawdzania, powątpiewania i krytycyzmu czuwa. Nie ze złośliwości, ale w służbie monitorowania stanu naszej wewnętrznej wolności i autonomiczności poczynań.
Od czasu do czasu będę więc mówił „sprawdzam” i wyciągał z tego wnioski. Nawet jak nie będą one zbyt korzystne dla naszych wyobrażeń o samych sobie.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.