Pomysły tego rodzaju są oczywistą przyczyną ruiny całej gospodarki, bowiem jeżeli kogoś nie stać na zakup i spłacanie domu, to tym bardziej nie będzie go stać na jego utrzymanie. Koszty utrzymania zaś stanu technicznego każdego dobra, w tym domu, są znaczne a na dodatek mają naturę rosnącą.
Nie mniej pewnym miernikiem tego co w trawie piszczy, jest nie tak dawne oświadczenie jednego z luminarzy nauk i praktykującego ekonomisty w jednej osobie o tym, że dla ekonomii kraju posiadanie zbyt wielu dobrych Mikołajów kończy się nadzwyczaj nieprzyjemnie. Czytając między wierszami dojdziemy naturalnie do konstatacji, że po zbyt dobrych Mikołajach przychodzą narwani uzdrawiacze i poprawiacze tego, co „ci skąd innąd dobrzy” sknocili; no ale wtedy nie są oni już wcale dobrzy, tylko muszą być stanowczy (czytaj: ostrzy jak brzytwa), której czepiają się wszyscy tonący, a nawet źli jak wszyscy diabli, a nie tylko diabli wybrani demokratycznie w korcu maku – przepraszam za skojarzenie.
Jeżeli jednak cofniemy się wstecz, nie znajdziemy kraju ani miejsca na świecie, gdzie ekonomia hulałaby tak, że nikt nie martwiłby się o to co będzie później, ponieważ zarówno wzrost ekonomiczny, jak i stabilizacja gospodarki są w tak świetnym stanie, że wołanie o opamiętanie budżetowe, zmniejszenie deficytu, czy bezrobocia, nie jest nikomu do niczego potrzebne. Przeczytajmy wiadomości o tej tematyce na przestrzeni ostatnich stu-dwustu lat. Niczego takiego nigdzie nie znajdziemy, to pewne. Co zaś znajdziemy?:
– ostrzeżenia ekonomistów, o postępującym niehamowanym wzroście budżetowych deficytów,
– niepokoje z powodu zagrożenia inflacyjnego,
– niepokoje spowodowane zmianą kursów walut,
– nawoływanie do oszczędzania na wydatkach (zarówno prywatnych jak państwowych)
– wiadomości o frustracjach z powodu wysokiego poziomu bezrobocia albo wręcz o gigantycznym bezrobociu,
– konieczność zwiększenia dyscypliny budżetowej,
– potrzeba zwiększenia wydatków inwestycyjnych na naukę i rozwój technologii,
– konieczność zapewnienia godnego życia emerytom, etc. etc.
I to niezależnie od szerokości geograficznej, kraju, ustroju, religii, planowania gospodarki przez państwo, czy zarządzania państwem przez speców od ekonomii kapitałowej czy kapitalnej in extenso.
W kontekście takiego rozdzielenia uwagi i rzeczywistości opowiadanie o tym, że gdzieś w którymś z krajów grasowali święci Mikołajowie, rozdający swoim wyznawcom ekonomiczne obietnice, jest zabiegiem tyleż rutynowym, ile przystającym do owej rzeczywistości jak pięść do nosa – to pewne. Nie jest to jednak zmartwienie dobrze sytuowanej części każdej suciedad (słowo hiszpańskie pochodzące od ściągnięcia dwóch do siebie podobnych: sucio – brudny, brudna, brudne i sociedad – społeczność). Od samych bowiem obietnic, ekonomia może co najwyżej drgnąć, załamuje się dopiero w czasie ich głupiej i nieodpowiedzialnej realizacji, kiedy nie ma pokrycia w zasobach kraju, którego dotyczy. Zasobach tyleż materialnych co jeszcze bardziej intelektualnych.
Zabieg socjotechniczny, jaki towarzyszy wynalazkowi świętych Mikołajów ekonomii, polega na tym, że bezsprzecznie mamy do czynienia ze wskazanym (no to i skazanym), winnym owego ekonomicznego pogrążenia a ponadto wszyscy pozostali są kryształowo czyści i przejrzyści jak diament. Czy zabieg ten ma szansę uleczyć gdzieś ekonomię kraju? Z absolutną gwarancją możemy powiedzieć, że nawet jej nie muśnie. Uratuje natomiast skórę zagonom tych „ekonomistów”, którzy swoim intelektualnym poświęceniem doprowadzili do obecnego stanu. Oczywiście muszą oni odpowiednio skrzętnie odciąć się na czas od świętych Mikołajów, których co równie oczywiste, należy publiczności na wszelki wypadek jasno wskazać.
Z tego co dotychczas powiedziano wynika jasno, że kolejny skład uzdrowicielski szykuje się do rzutu na taśmę, no a starzy wyjadacze powinni, jak zwykle odejść. Czy coś to zmieni? Gdyby prognozować li tylko na bazie dotychczasowych dwu trzechsetletnich doświadczeń, to można z całą pewnością stwierdzić, że zmieni się wszystko tylko po to, aby wszystko pozostało bez zmian. Ponieważ zabiegi tego rodzaju wbrew logice, prawom ludzkim i boskim udają się nadzwyczaj łatwo, stąd wyprzedzające domniemanie, że i tym razem się uda. Dlaczego? Bo jedyna rzecz, której z nauki historii nikt się nie uczy, to nauka jaka z tego wynika dla następnych pokoleń kolumbów, jakobinów czy żyrondystów, jak leci.
Z historii ekonomii ostatnich trzech wieków wynika także, że wszyscy bez wyjątku, bez względu na hasła z jakimi brali się do „pracy”, bez względu na zapał jaki im towarzyszył, a także bez względu na ofiary, jakie przy tym złożyli na ołtarzach różnych ojczyzn, uzyskali ten sam rezultat: zwiększony deficyt budżetowy netto oraz rosnącą górę nierozwiązanych problemów brutto. Nawet Norwegia z jej energetycznymi i chemicznymi zasobami naturalnymi oraz oszczędnościami odkładanymi na rzecz przyszłych pokoleń, nie uwolniła się od problemów socjalnych, których wzrost jest proporcjonalny do przyrostu dobrobytu. Ponadto jest ekonomicznie za słaba, by wesprzeć całą Eruropę, a przecież nie jest na świecie sama.
Reasumując, albo opowieści o świętych Mikołajach są nazwijmy to oględnie bajkami dla niegrzecznych dzieci, albo jeden z byłych uzdrowicieli przyznaje się właśnie do grzechu pychy oraz do tego, że to co uczynił to zupełna pomyłka, a jego zalecenia „ekonomiczne” nie były dość stanowcze, żeby nie powiedzieć drakońskie. Jest jeszcze jedna ważna nota: czy ci którzy właśnie objęli, obejmują, szykują się do objęcia steru ekonomicznych rządów, są lub będą na tyle dziarscy, aby tę końską kurację zastosować. Czy mamy właśnie do czynienia z początkiem takiej kuracji, czy w którymś momencie nastąpi (tak jak to miało miejsce wiele razy) kolejny odwrót i odtrąbienie wirtualnego zwycięstwa, w obliczu kolejnych skrajnych trudności o społecznym charakterze oczywiście. Tak jakby społeczeństwo miało żywić wszystkich dookoła a samo miało się żywić powietrzem i suszonymi korzonkami traw pastewnych.
Znaczna liczba użytkowników domów, nawet jeżeli tego specjalnie nie lubi, nie uwierzy w to, że można mieć dom i nic koło niego nie robić a zwłaszcza nie ponosić kosztów jego utrzymania. I to jest wiadomość dobra. Jest jeszcze druga część, tej mało chcianej prawdy: jeżeli dom sąsiada grozi zawaleniem, a nam zależy na utrzymaniu ceny naszej posiadłości, to co z tego wynika?