Kwalifikując się do fazy grupowej Ligii Europy Legia uratowała sezon, budżet i status jednej z nielicznych wysp stabilności w krajowej piłce. Teraz czas, żeby na europejski poziom wskoczyły tez struktury pozasportowe klubu.
Za awans do fazy grupowej Ligi Europy Legia otrzyma od UEFA 1,3 mln euro. Gdyby dostała się do Ligi Mistrzów otrzymałaby 8,6 mln euro. Ale błąd z wpuszczeniem na boisko w III rundzie eliminacji LM Bartosza Bereszyńskiego, który skutkował zweryfikowaniem wyniku 0:2 na 3:0 dla Celtiku Glasgow i ostatecznie odpadnięciem Legii z dalszej rywalizacji, można wycenić na więcej niż 7,3 mln euro różnicy między LM i LE. Po ostatnim sezonie Steaua Bukareszt, która w poprzedniej edycji LM zagrała po wyeliminowaniu Legii, na transferach zarobiła 18 mln euro. Lepszego okna wystawowego dla klubu, dla którego przychody z transferów stanowią istotne źródło gotówki – a takim klubem jest Legia – nie ma. W 2013 roku przychody z transferów wyniosły około 20 mln zł i stanowiły ponad 15 proc. wszystkich przychodów warszawskiego klubu.
W tym roku wygasa też umowa z Pepsi dotycząca nazwy stadionu. Też bez trudu można sobie wyobrazić, że klub grający w Lidze Mistrzów może wynegocjować lepszy kontrakt od tego, który gra w Lidze Europy. Popełniając błąd w sprawie Bereszyńskiego klub pozbawił się szans na 30 proc. rocznych przychodów – gdyby taka sytuacja przydarzyła się w spółce giełdowej, która na przykład zapomniałaby odwołać się w terminie od wyroku sądu, zarząd mógłby się nie obronić. W Legii zarządzający klubem są jego właścicielami, więc za swoje błędy zapłacą z własnej kieszeni i to jest sprawiedliwe.
Przejmując na początku roku klub Dariusz Mioduski (80 proc. akcji) i Bogusław Leśnodorski (20 proc.) zapowiadali wniesienie swojego know-how i przebudowę struktur klubu, żeby ten działał jeszcze efektywniej niż za czasów ITI. Tego można było się spodziewać, przecież w ITI Legia była wcale nie najważniejszą częścią aktywów dużej korporacji, tutaj właściciele walczą bezpośrednio o podniesienie wartości swojego majątku. Dokonano nawet zmiany na stanowisku trenera po to właśnie, żeby Henning Berg podniósł poziom profesjonalizmu w szatni. Dziś okazuje się, że to struktury piłkarskie funkcjonują lepiej od zarządczych. Trudno zrozumieć czemu służyć miały zachęty prezesa Leśnodorskiego do używania rac, które na klubu oznaczały kary i nie najlepszą opinię w UEFA. Flirt z kibicami skończył się wielką awanturą na stadionie Legii w trakcie wiosennego meczu z Jagiellonią Białystok. Pół roku po tamtym wydarzeniu znów ma stadionie dostrzec można wywieszane przez najbardziej fanatycznych kibiców transparenty szerzące nienawiść. Flirt z kibicami wraca? Czy klub uważa, że jest w porządku wobec kibiców, którzy przychodzą na stadion tylko obejrzeć mecz i serwuje im się drużynę juniorów, przy zdecydowanie najdroższych biletach w lidze.
Bolesna z punktu widzenia profesjonalizmu jest sprawa wystawienia w meczu z Celtikiem Bereszyńskiego. Nowe struktury i nowi ludzie po prostu zawiedli. Po meczu rzecznik klubu uważała, że walkower dla Celtiku jest niemożliwy. Wtedy też jeszcze nie znali w klubie przepisów, które złamali? Czy miała sens rozpętana przez Legię medialna nagonka na UEFA i Celtic, żeby te naprawiły błąd popełniony przez warszawki klub? Czy właściciele klubu rzeczywiście są przekonani, że emocje które udało się wywołać Legii służą i nie obrócą się w pewnym momencie przeciw klubowi?
Sukcesy Legii na arenie międzynarodowej i rosnąca siła finansowa są korzystne z punktu widzenia całej krajowej piłki. Piłkarsko, przynajmniej do poziomu fazy grupowej Ligi Europy, Legia już dorosła. Jeśli na europejski poziom wskoczą też menadżerowie, Legia będzie czołgiem. Tak jak chce tego Dariusz Mioduski i wszyscy Legii kibice.
Źródło: Forbes Polska