Niedawny tekst niemieckiego „Spiegla”, który w Polsce wywołał wiele kontrowersji, w rzeczywistości jedynie relacjonował poglądy, które od dawna są obecne w zachodnich publikacjach naukowych. Przypomnijmy: tygodnik stwierdził, że współodpowiedzialne za Holokaust – obok Niemców – są także inne narody europejskie. Że Niemcy (pardon, teraz wypada mówić o nich: naziści) po prostu stworzyli warunki ku temu, aby europejscy antysemici dali upust swojej nienawiści do Żydów. Za eksterminację Żydów odpowiedzialni są zatem nie tylko Niemcy, ale – w różnym stopniu – także pozostali Europejczycy. A konkretnie – włoscy i rumuńscy żołnierze, ukraińscy i łotewscy policjanci, francuscy burmistrzowie, norwescy ministrowie, holenderscy urzędnicy i – naturalnie – „polscy chłopi”.
Wraz z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Izraela trzeba rozpocząć wielką kampanię przeciwko rewizjonistom Holokaustu.
Co ciekawe, choć autorzy artykułu w „Spieglu” wielokrotnie podkreślają narodowość pomocników, to pomijają narodowość głównych sprawców. Nie piszą więc o Niemcach i Austriakach, lecz o beznarodowych nazistach.
Tymczasem z jednej strony mamy 120 tys. Niemców i Austriaków, którzy brali udział w mordowaniu Żydów (szacunkowo 50 tys. przyczyniło się do tego w sposób bezpośredni, a 70 tys. – pośredni), a z drugiej – kilkunastu norweskich ministrów, pewnie kilkuset francuskich burmistrzów i kilkudziesięciu holenderskich urzędników, którzy przyczynili się do deportacji Żydów do obozów koncentracyjnych, około tysiąc węgierskich kolejarzy, ponad 10 tys. ukraińskich i łotewskich policjantów, 15 tys. rumuńskich żołnierzy i 10 tys. włoskich.
Osobną kwestią pozostaje rzekomy współudział w Holokauście „polskich chłopów”. „Spiegel” nie pisze o grupie polskich chłopów czy jakimś ich procencie. Pisze o „polskich chłopach” w ogóle, z czego można wnioskować, że hitlerowcom pomagali wszyscy polscy chłopi.
Skoro tak, to policzmy. Przed wojną ludność Polski wynosiła ok. 35 milionów ludzi. Etnicznych Polaków było ok. 70 proc. Rolnicy stanowili ok. 65 proc. ludności, co daje nam liczbę ok.13 milionów. Zgodnie z tą logiką dowiadujemy się oto, że „polscy chłopi” stanowili największy procent wśród morderców. Jak poucza „Spiegel”: „oni wszyscy uczestniczyli w zbrodni jako takiej, w Holokauście”. Skąd ta pewność? Bo byli nacjonalistami.
Patriotyzm, czyli nacjonalizm
Musimy pamiętać, że obowiązujący na Zachodzie sposób rozumienia Holokaustu opiera się na dwóch apriorycznych, choć fałszywych przesłankach. Twierdzi się, że antyżydowskość w każdej formie musiała kończyć się komorą gazową, ponieważ opierała się na wykluczaniu.
Z tego zaś wynika, że jakakolwiek forma samookreślenia się większości ludności na podstawie świadomości narodowej, czyli patriotyzm (który na Zachodzie równoznaczny jest z nacjonalizmem), automatycznie oznacza wykluczanie „innego”.
Nikomu jakoś nie przeszkadza, że ów aprioryczny sposób pojmowania Holokaustu w kontekście stosunków polsko-żydowskich powstał na bardzo ograniczonej bazie źródłowej. Odwrotnie niż na przykład w Holandii czy we Francji, Polska pod sowiecką czy niemiecką okupacją nie była krajem wolnym. Dlatego bazę badawczą odnośnie spraw polskich stanowią wspomnienia tych, którym udało się uniknąć Zagłady. Owe wspomnienia, które nie zostały odpowiednio zweryfikowane, stały się podstawowym punktem odniesienia – głównym dowodem winy 13 milionów „polskich chłopów”.
W tej dyskusji zapomina się niestety o tym, że komuniści w PRL nie dbali o interesy Polaków, zablokowali dostęp do archiwów na 50 lat,
a cenzura uniemożliwiała badania tzw. „kontrowersyjnych” spraw. Z tego powodu zarzuty sformułowane w pamiętnikach i relacjach żydowskich pozostają w większości niezweryfikowane. Co więcej, wielu badaczy przyjęło te wspomnienia niemal bezkrytycznie, dodając do tego życzliwą interpretację naukową.
Najlepszym przykładem jest profesor Jan Tomasz Gross. Jego akolici zamiast cierpliwej, empirycznej rekonstrukcji przeszłości, jedynie mu basują. Szczególnie widoczne jest to na łamach „Gazety Wyborczej” (która odzwierciedla podobną modę uprawianą przez wiele lat na łamach „New York Timesa” i innych pism liberalnej lewicy).
Pospolite ruszenie Polonii
Popkulturowe niemal oskarżanie Polaków o udział w eksterminacji Żydów nie powinno więc specjalnie dziwić. Tak jak nie powinno dziwić ciągłe pisanie i mówienie o „polskich obozach zagłady” czy „polskich obozach koncentracyjnych”. Nie dziwi w końcu, że coraz częściej mówi się o beznarodowych nazistach, a na czoło wielonarodowej czeredy morderców wysuwa się Polaków. Przypomnijmy – 13 milionów „polskich chłopów”. Statystycznie więc na jedną żydowską ofiarę Holokaustu przypada ponad dwóch polskich antysemickich morderców.
O ile dla Polaków w kraju takie przedstawianie faktów może być porażające, o tyle Polonia na Zachodzie, szczególnie w USA, Kanadzie i Australii, z takimi opiniami ma do czynienia od kilkudziesięciu lat. I od lat bezskutecznie z nimi walczy.
Wysiłki Polonii na Zachodzie, chcącej skorygować fałszywy obraz Polski i Polaków, można określić mianem pospolitego ruszenia. Wszyscy zaangażowani w ten projekt pracują społecznie. Niestety, z tego powodu często ich działania – wypada przyznać – są amatorszczyzną. Polonusi czują, że mają do czynienia z fałszem, ale nie potrafią merytorycznie i przekonująco polemizować z konkretnymi oskarżeniami czy przekłamaniami, nie wspominając już o żądaniach sprostowań w mediach.
Czasami udaje się jednak Polonii coś osiągnąć. Przykładem niech będzie wydział Toronto Kongresu Polsko-Kanadyjskiego. Na jego stronie internetowej znaleźć można wiele historycznych materiałów źródłowych (inne są dostępne na stronie www.glaukopis.pl.). To właśnie polscy Kanadyjczycy podnieśli takie sprawy jak rzeź Naliboków i Koniuchów dokonana przez partyzantów sowieckich i żydowskich. Niestety, w Polsce nie wywołało to żadnej reakcji.
Padają też pomysły, aby zmienić tzw. rule books, czyli dziennikarskie podręczniki nazewnictwa stosowane w zachodnich serwisach – aby zniknęły z nich „polskie obozy”. Padają postulaty podawania do sądu oszczerców. Naturalnie, najczęściej na planach, pomysłach i pogróżkach się kończy.
Rodacy w kraju bowiem często wydają się zupełnie niezainteresowani tymi problemami. Czyżby nie zdawali sobie sprawy z tego, jak zły jest obraz Polski za granicą? Trzeba bowiem pamiętać, że na Zachodzie Holokaust jest uznawany za najgorszą zbrodnię w nowoczesnej historii świata. A co za tym idzie, oskarżenie – już nie o współudział, ale o główne sprawstwo (w liczbach absolutnych – 13 milionów morderców) – kładzie się straszliwym cieniem na współczesną Rzeczpospolitą.
Powtarzanie obiegowych opinii
Państwo polskie kiepsko dba o swój wizerunek. Jeszcze nie tak dawno temu polska dyplomacja milczała, gdy pojawiały się w mediach określenia typu „polscy naziści” czy „polskie obozy”. Do niedawna poważni publicyści tak bali się tematów polsko-żydowskich, że albo pisali o nich na kolanach wedle polityczno-poprawnych mód, albo zrzekali się wszelkiej odpowiedzialności za nie, pozwalając ośrodkom o skrajnie radykalnych poglądach formułować dyskurs w imieniu wszystkich Polaków.
Podobnie zachowują się polscy naukowcy. Specjaliści od II wojny światowej w najlepszym wypadku unikają tematu (chlubnym wyjątkiem jest chyba tylko Piotr Gontarczyk). Wielu historyków nie wie zresztą zbyt wiele na temat stosunków polsko-żydowskich, a inni bezwiednie podporządkowują się obowiązującemu schematowi. Jeszcze inni wolą milczeć, aby nie narazić się na kłopoty, kontrowersje czy – broń Boże! – oskarżenia o antysemityzm.
15 lat temu, kiedy byłem w Polsce na stypendium, jeden z prominentnych profesorów zapytał mnie: – Po co pisze pan o tym, jak polskie podziemie zabijało Żydów, lepiej nie wywoływać sprawy, skoro Żydzi o tym nie wiedzą.
Otóż „wiedzą” – i to nie tylko Żydzi, ale także zachodni badacze. Wiedzą w cudzysłowie, bo niestety tylko powtarzają obiegowe opinie, w żaden sposób ich nie weryfikując. Stąd później biorą się „polskie obozy” i „polscy naziści”.
Przez zaniechanie i strach badanie stosunków polsko-żydowskich zostawiono zatem historykom postkomunistycznym oraz młodym naukowcom wychowanym na pełnej dziur historii pojmowanej na sposób zachodni. Trudno się zatem dziwić, że historycy ci bezmyślnie powtarzają tezy zasłyszane na Zachodzie, z poczuciem, że tym sposobem ocierają się o wielki świat i mogą liczyć na aprobatę podobnych do siebie badaczy. Czasami wręcz prześcigają się w powielaniu niezweryfikowanych stereotypów. A w najlepszym razie ośmielają się delikatnie polemizować ze skrajnymi opiniami zachodnimi.
Kampania przeciw rewizjonistom
Czy w takiej – wydawałoby się beznadziejnej – sytuacji można coś zrobić dla prawdy, nauki i dla Polski?
Po pierwsze, trzeba zająć się historią stosunków polsko-żydowskich, wychodząc z zaczarowanego kręgu politycznej poprawności. Należy tworzyć zespoły badawcze i nagradzać zdolnych historyków stypendiami.
Po drugie, należy przekładać dzieła naukowe odwołujące się do modelu empirycznego (np. Raula Hilberga) czy monografie oparte na tym modelu, a odchodzące od obowiązujących stereotypów.
Po trzecie, wysyłać naukowców na stypendia zagraniczne, aby sami poznali źródła przesądów i metody argumentacji.
Po czwarte, fundować stypendia naukowcom zagranicznym, którzy odrzucają obowiązujący sposób myślenia (np. Andrew Ezergailis, John Radziłowski, Bogdan Musiał).
Po piąte, podjąć działania w ramach public diplomacy, czyli przekonywać obywateli obcych państw do polskich racji.
Po szóste, prowadzić działalność edukacyjną na wielką skalę z zastosowaniem Internetu i tworzeniem stron anglojęzycznych opowiadających o polskiej historii z polskiego punktu widzenia.
Po siódme, popierać działania sądowe Polonii – fundacje dyskretnie subsydiowane przez rząd RP mogłyby pomagać w finansowaniu procesów o fałszowanie historii i propagowanie nienawiści w stosunku do Polaków i katolików.
Po ósme, wspierać działania edukacyjne Polonii. Po dziewiąte, odciąć publiczne finansowanie i sponsorowanie ośrodków i środowisk, które aktywnie powielają stereotypy obowiązujące na Zachodzie na temat postaw Polaków podczas II wojny światowej.
I wreszcie, wraz z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Izraela trzeba rozpocząć wielką kampanię przeciwko rewizjonistom Holokaustu. Przecież Zagłada jest mitem założycielskim państwa Izrael. Tyle że w tym wypadku „mit” ten oparty jest na prawdzie. Tej prawdy trzeba bronić. Każdy fałsz o Zagładzie – a do tej kategorii zaliczają się także twierdzenia o „polskich obozach” i „polskich nazistach” – podważa rację bytu Izraela. Dla Żydów powinno być to oczywiste. Wystarczy poszukać wśród nich sojuszników, którzy odnajdą interes we wspólnej walce wraz z Polakami.
Proszę sobie wyobrazić, jaki wydźwięk miałby karcący list ambasadora Izraela w Niemczech będący reakcją na artykuł w „Der Spiegel”. List podobny w wymowie do tego, jaki były ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss napisał w „Rzeczpospolitej” („Znak Kaina na niemieckim czole”, 25.05.2009).
Autor jest dziekanem i profesorem historii w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Napisał m.in. „Żydzi i Polacy 1918 – 1955. Współistnienie, Zagłada, komunizm”, „Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944 – 1947”. Otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza za książkę „Ejszyszki”. W 2005 r. mianowany przez prezydenta USA członkiem Amerykańskiej Rady Upamiętniania Holokaustu (US Holocaust Memorial Council)
http://chodakiewicz.salon24.pl/111913,polska-nie-dba-o-swoj-wizerunek