Wpis nr 263
Zaczynam się zastanawiać nad tą praworządnością. O co chodzi w tej sprawie? W traktatach nie ma warunkowości co do przestrzegania praworządności przy rozdziale funduszy europejskich. Czemu więc Unia akurat to forsuje?
Wydaje się, że tu nie chodzi o samą praworządność, a jednak o dyscyplinowanie poszczególnych krajów. I to takich, z którymi Brukseli nie po drodze w unijnych dwóch projektach. Po pierwsze Unia będzie walczyła (i to jasno zadeklarowała) z każdym państwem w Unii, które nie podąża drogą liberalnej demokracji. Po drugie – będzie walczyła z każdym państwem, które (a takie są władze Polski i Węgier) nie zgadza się z federalistyczną formułą Unii Europejskiej. W związku z tym wszelkie wcześniejsze gwarancje traktatowe określające wyłączne kompetencje państw-członków będą redukowane. Wbrew traktatom i na siłę.
Kwestia, że dzieje się to pod sztandarami obrony niedookreślonej przecież praworządności to tylko nazwa kija do walenia niepokornych. Kij jest fajny, bo któż nie szanuje praworządności? W dodatku bez żadnych precyzyjnych określeń można ten mechanizm uruchamiać dowolnie i wobec dowolnych krajów. Ten kij to jest w jednej ręce, bo w drugiej jest marchewka. Nie zgodzicie się na kij – sami się wetem wykluczycie ze środków. Zgodzicie się na kij – zobaczymy, czy dostaniecie. Według jakich reguł? A to zobaczycie jak się zgodzicie na kij.
A mieliśmy już przez pięć lat naliczone parę kijów na użytek wewnętrzny i zewnętrzny. Zaczęliśmy już właściwie w 2015 roku od demokratyzacji. Jeszcze premier Szydło nie otworzyła ust a już było niedemokratycznie. Tak to jest jak demokracja liberalna przegrywa wybory. „W temacie” już w styczniu 2016 dołączyła Unia. Demokratyzacja zinstytucjonalizowała się w postaci KOD, potem były „wolne sądy” (kryzys z Trybunałem Konstytucyjnym), potem „wolne media”.
Tu przystanek. Pamiętacie „Ciamajdan Pierwszy”, z grudnia 2016 pod Sejmem? Pierwszą zmartwychwstałą ofiarę PiS-u pana Diduszko? Jego żonę boleściwą, która za odstawienie ulicznej piety została warszawską radną? Zaczęło się niewinnie od regulaminu organizującego pracę dziennikarzy w Sejmie. Zamach na wolne media przecież. A tak naprawdę chodziło o nieuchwalenie w terminie budżetu, co miało skutkować uruchomieniem konstytucyjnych kroków, z rozwiązaniem Sejmu włącznie.
Po upadku KOD były jakieś przyczynkarskie ruchy, ale trudno zorganizować opór społeczny mając za jedynego bohatera kierowcę cinquecento, który zderzył się z limuzyną pani premier. Mieliśmy sporą flautę i przygotowanie do wyborów w 2019 roku. W końcu w 2020 roku wylądowaliśmy na przyspieszeniu. Kryzysy wysypały się jak z rękawa po wyborach prezydenckich, które miały przecież skończyć dwuletni maraton wyborczy. Temperatura polityczna się podniosła mimo końcowych rozstrzygnięć. Tak to jest – walka polityczna się zaostrza po przegranych przez liberalną demokracją wyborach. Po święcie demokracji, jakim są wybory, nieuznany ich wynik przenosi się na kryteria uliczne i społeczną frustrację przegranych, wspomaganą histerią zamkniętego bąbla plemiennych mediów. Po krótkiej tęczowej uwerturze przenieśliśmy się na tzw. Strajk Kobiet i jako, że oba kije już wyschły – wszystko wskazuje na to, że wylądujemy znowu w zatoce walki o praworządność.
Z samą Unią to są jak gdyby dwie sprawy. W Brukseli przegłosowano bez Polski i Węgier mechanizm warunkowania praworządności, o którym premier Morawiecki mówił, że wynegocjował jego brak na spotkaniach w lipcu. Teraz okazało się, że Unia uważa, iż tak nie było i odsyła do konkluzji po szczycie. Tu już Polska nie może wiele, jest po herbacie. A więc walczy o zmianę tej decyzji na innym froncie. W zasadzie pośrednim, bo chcemy zawetować budżet unijny wraz z Węgrami, to znaczy zaszachować Brukselę na innym polu. Ale z drugiej strony po kiego Polsce czy Węgrom taki budżet, który większość, a właściwie już sama Komisja Europejska, może dowolnie włączać i wyłączać stosując gumowe kryteria praworządności?
Odbywają się już prace nad zbieraniem poparcia dla stanowiska Polski i Węgier, zaś z drugiej strony w Europie, szczególnie w Niemczech i Holandii wystawiono Polskę jako niesfornego chłopca do bicia, który wstrzymuje nie tylko budżet w ciężkich czasach, ale i Fundusz Odbudowy dla umęczonego pandemią Kontynentu. Pojawiają się głosy by Polskę ukarać, bo przecież nie dla psa kiełbasa. Weto jest w traktatach, korzystało z niego już kilka państw, ale widać, że to nie dla nas.
Za tym klangorem podążają nasze wewnętrze siły polityczne i media. Dla mnie to taki sam kij jak już wymienione Margoty, KODy czy Lemparty. Po prostu fajna okazja żeby zrobić zadymę zorkiestrowaną z zagranicą, by pozbyć się tego znienawidzonego PiS-u. Kiedyś nie mogliśmy spać bez konstytucji, dziś wracamy do starej przystani praworządności. I to ona okaże się kolejnym hitem, o którym bez końca będzie mówiła opozycja na ulicy i mównicy. Teraz wszyscy o tym praworządnym Żelaznym Wilku, a jak ktoś mówi, że nie wiadomo jak on wygląda i czy w ogóle istnieje, to sam się wyklucza z dyskursu.
Widać pewną korelację tych zadym z praworządnością na ustach. Dziwnym trafem zbiega mi się ona ze… zmianami w USA. Przypomnę, że „Ciamajdan Pierwszy” w końcu 2016 roku odbywał się w momencie „bezkrólewia” po Obamie a przed Trumpem. Dziś to samo – praworządność przychodzi do nas znowu pod koniec roku, po czterech latach, kiedy Stany są zajęte sobą. Ja uważam, że ten rytm jest wspomagany przez Niemcy. Kiedy Polska traci protektorat amerykański (a tak będzie za Bidena) to Niemcy chcą „bardziej” odzyskać Polskę w swej strefie wpływów. Jak się poczyta prasę niemiecką, to „padgatowka” idzie w pełni. Niemieckie i wiele europejskich społeczeństw są już gotowe na wszelkie, nawet pozatraktatowe, załatwienie się z Polską. By pozbyć się tego nieznośnego prymitywa, który nie docenił zaproszenia na europejskie salony i zamiast w kąciku pokornie kontemplować swoje wyniesienie wyciąga jakieś papiery, które podpisaliśmy z nim przecież tylko po to by zaprosić go na raut, gdzie przemawiają jedynie „starsi i mądrzejsi”. A on ma okazję „by siedzieć cicho” i z niej nie korzysta.
Wtóruje temu opozycja i „nasze” media, bo pała praworządności jest może i lepsza niż inne. I karmimy się już wszystkim, jak to będziemy biedni bez budżetu (będzie przecież dość korzystne dla Polski prowizorium wedle zasad z poprzedniej perspektywy, ale… już z mechanizmem warunkowania), zgaśnie nam światło w domach (na razie nie wyłączy nam Unia, ale „walczące” samorządy). Następuje przerzucanie się argumentami o płatnikach netto i kto komu ile jest winien.
Kiedyś napisałem list do swojego byłego pracodawcy, kiedy ten zajął się instruowaniem dziennikarzy co mają pisać w Polsce. Pan Dekan wspomniał w swej iskrówce do polskich redaktorów, że większość Polaków jest za Unią, a więc trzeba iść w tę stronę, czyli odwrotnie niż PiS, których przegrał wtedy z Unią 27:1 walkę o przewodniczącego Tuska. I Zachód, to znaczy jego opinia publiczna, nie rozumie (bo politycy rozumieją to doskonale), że Polacy mogą być i jednocześnie za Unią, i za polskim wetem w sprawie warunkowości. Ale Polacy nie są za Unią, która zrobi z nami co chce – po prostu Polacy są za Unią, do której wstępowali wolą swego referendum.
Teraz kiedy odbywa się spektakl publicznego karania niesfornych jesteśmy świadkami jednego z ważniejszych etapów w eksperymencie z Unią Europejską. Czy będzie ona konfederacją Europy ojczyzn, czyli związkiem wolnych państw (do takiej wchodziliśmy), czy będzie projektem państwa związkowego, federacją członków, których państwowość zostanie ograniczona do minimum. W dodatku takie państwo-kontynent działałoby pod ewidentnym protektoratem Niemiec, bo to one są wyraźnym kierownikiem tego projektu. I spełnią się plany niemieckich geostrategów, wciąż aktualne od czasów Bismarcka.
Jedyny pożytek, że tym razem (być może) – bez wojny.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.