
pl.freepik.com
Podrzucamy komuś robotę i liczymy na to, że Donald Trump też się nie połapie
W kampanii wyborczej, podrzucano tylko jednemu kandydatowi, Donaldowi Trumpowi, temat deficytu budżetowego. Chcieli go postraszyć i/lub sprowokować do jakichś obietnic. Tymczasem dla męża stanu, nie był to temat do omawiania w towarzystwie zaprzałych dyletantów. Osobnicy ci, wprawdzie słyszeli, że coś takiego ma miejsce. Żadnemu z nich nawet się nie śni co to rzeczywiście oznacza a już zupełnie żaden z nich nie ma recepty, jak temu podołać.
Czy temat ożył? Oczywiście. W kampanii wyborczej, wówczas kandydat Donald Trump zapowiedział utworzenie organu rządu ds. poprawy efektywności rządowych wydatków. Czy zatem dziwi kogoś, że na pierwszy ogień owego dowódcy, poszedł organ „rozprowadzający” na lewo i jeszcze głębiej na lewo, kasę siegającą 3 trylionów bieżących $$? Obniżenie poziomu wydatków, nie przynoszących USA żadnych korzyści, jest właściwym celem tego działania. Automatycznie spowoduje to obniżenie poziomu narastania deficytu budżetowego USA.
Pojawiają się natychmiast anonsy, że spowoduje to obcięcie wpływu USA na stosunek krajów beneficjentów do wdrażanej polityki, a w tle, głód dzieci, które do tej pory korzystały z takiej pomocy. W tym miejscu, nie pojawiają się natomiast informacje o głodnych w USA, bezdomnych w najbogatszym stanie Kalifornia, lub programach zapobiegania dziadostwu oraz ich skuteczności, etc. etc.
Tak zwanych optymalistów nie tylko nie dziwi, ale rozpoznają ten element jako wypełnienie postulatów sięgających 30-stu i więcej lat, historii „takich budżetów”. Jest oczywista oczywistością, że ci którzy wymyślili drążenie Ameryki od środka, mają teraz do zgryzienia nie tylko fałszywy obraz ich dobrodziejstwa, ale także powód do płaczu z powodu odcięcia od tak bezdennej kroplówki! Ale to dopiero początek.
Szukanie efektów pracy tego organu efektywności, obejmie bowiem także, szereg federalnych wydatków na programy, które są nie tylko potrzebne „wybrańcom” takiego deal’u, ich obsłudze, ale nie obciążaniu federalnego budżetu (są to np. finansowanie operacji zmiany płci, zabiegów przerywania ciąży, czy finansowania organizacji LGBT – na koszt podatnika!). A zatem, to czego będziemy świadkami, dopiero nadejdzie.
W przekonaniu, doświadczeniu pokoleń a także w pragmatyce rozwoju, dostrzeżono prosty związek pomiędzy „zapotrzebowaniem na pracę” oraz „wynagrodzeniem”.
Wykonywane od przeszło stu lat obserwacje i badania w zakresie ekonomii pracy i zatrudnienia, przyniosły także zdumiewające wyniki. Zatrudnienie w tak zwanej strefie budżetowej, obniża wprawdzie przejściowo niezatrudnienie, ale równocześnie nie powoduje wzrostu zapotrzebowania na inne dobra w tym usługi w taki sposób, jak dokonuje tego wzrost zatrudnienia w strefie prywatnej. Mówiąc wprost, zatrudnienie w strefie budżetowej (urzędnicy), jest nie tylko nie efektywne, ale obciąża niepotrzebnie ekonomię całego państwa. Czy to jest państwowa tajemnica, czy czytelnicy mają na ten temat swoje własne przekonania (to jest rodzaj wiary), to piszącego poniżej, dotyczy w bardzo niewielkim stopniu. Można natomiast o tym milczeć, nic nie mówić, udawać – tak jak się to właśnie dzieje – że wszystkim jest do śmiechu i że o to idzie.
Na dodatek, należy w tym miejscu koniecznie dodać, że ten, kto wyrzuca na bruk, … nic go nie obchodzi los … , … głodnych dzieci i chorych na raka utraty, jest chory psychicznie i niezdolny do wykonywania takiej pracy.
Tym bardziej, że ktoś taki niekiedy pozwoli sobie zauważyć, że są dziedziny zaniedbane, wymagające nakładów podatkowych pieniędzy, że tych pieniędzy jest dosyć tylko trzeba „umieć” je zagospodarować. Konia z rzędem temu, kto nie umie ale słowotok świetlanej przyszłości, nie pozwala na zadanie prostego pytania. A co dopiero, jakiej takiej odpowiedzi.
Punktem nr 1 w instrukcji obsługi takiego polityka, jest wskazywanie, że jest on miliarderem.
Istnieją naturalne reakcje psycho-denne w wyniku takiej ingresji:
-
danego osobnika/cę nic to nie obchodzi
-
danego osobnika/cę wzburza, dlaczego on ma a ja nie; wszystkim po równo; należy się mu dobrać do kieszeni , etc. (co zresztą w historii przećwiczyli prawie wszyscy wielcy – znane także w literaturze, jako syndrom „czerwonych oczu”)
-
dany osobnik/ca jest zachwycony/na i mówi sobie ja też bym tak chciał/ła
-
dany osobnik/ca myśli i mówi, są na szczęście tacy którym się chce i potrafią coś osiągać, mało tego skoro oni sięgnęli po taką szansę, to trzeba działać
-
wreszcie podejrzliwcy, jak to możliwe, że taki wariat zarobił legalnie taką fortunę? W tym przypadku idzie nie o to aby coś zarobić i jak taki cel osiągać, ale by zdołować, odebrać i … spożyć, a potem niech się dzieje co chce.
Niektórzy koryfeusze kompilacji psychologicznej, zastanawiają się nawet, czy u danej osoby, dominuje symptom czysty, czy też kumulują się dwa lub więcej sarkazmy naraz lub wprawdzie jeden wyraźniejszy lecz w danych okolicznościach.
Ponad to co już powiedziano, pikanterii całej fanfaronady odtaje głupi fakt. Mianowicie Ealon Musk, nakładem swej przedsiębiorczości, w ciągu 10 lat wysiłków podbijania kosmosu, zrobił dla osiągnięć technologii w USA w tej dziedzinie więcej, niż NASA w ciągu lat 40-stu. Business prywatny co najmniej w USA, potwierdza nadal, że jest sprawczy, realizuje cele, a dzięki konkurencji, gwarantuje rozwój. I to wszystko, na swój koszt!
Mam pewność, że takie przesłanie szerokim łukiem omija komiwojażerów urzędniczej trajektorii sukcesu.
Marcisz Bielski GH USA