Poezja świąteczna

Noc wigilijna

Marian Janiga (Gorlice)

Zajaśniała noc

Zaiskrzała biel

Srebrem księżyca i mrozu

Ponad jasną noc

Ponad śnieżną biel

Anioł kolędę nam niesie

Grają kolęd ton

Każdy w sercu swym

Betlejem otwiera na oścież

Ten serdeczny ton

Ten uścisku gest

W opłatku dajemy bliźniemu,

Boże Narodzenie

Joseph von Eichendorff

Pusty rynek. Nad dachami

Gwiazda. Świeci każdy dom.

W zamyśleniu, uliczkami,

Idę, tuląc świętość świąt.

Wielobarwne w oknach błyski

I zabawek kusi czar.

Radość dzieci, śpiew kołyski,

Trwa kruchego szczęścia dar.

Więc opuszczam mury miasta,

Idę polem białym rad.

Zachwyt w drżeniu świętym wzrasta:

Jak jest wielki cichy świat!

Gwiazdy niby łyżwy krzeszą

Śnieżne iskry, cudów blask.

Kolęd dźwięki niech cię wskrzeszą ­

Czasie pełen Bożych łask!

Tłum. ks. Jerzy Szymik

Obraz wigilijny

ks. Janusz A. Kobierski

Malował mroczną betlejemską grotę

o nocnej porze

oczekiwanie przyrody

i melodię z góry

Maryję z Józefem w niebiańskiej poświacie

schylonych nad Dzieciątkiem

osiołka i wołu w oparach oddechu

Drżącą od wzruszenia dłonią

złocił nieba gwiazdę

co chwilę najważniejszą światu oznajmiała

***

Czesław Mirosław Szczepaniak

Kolędo

Z otwartą buzią pasterzy

Co stanęli jak dzieci

Otulona skrzydłami Aniołów

Ukradkiem wycieramy oczy

Żeby nie rozetrzeć do reszty

Rąbek łzy szczęścia

Kolędo

Milcząca jak tajemnica

Cicha najcichsza

Obsypana Betlejemską światłością

Kocham te święta!

August Cenkier

Kocham te święta!

Ich choinkowy czar i opłatek biały

W nich jest moc wielka, niepojęta,

Która ogarnia nas i świat cały

Z drżeniem serca ubieram choinkę

Wszyscy cieszymy się z niej jak pacholęta

To tak, jakbym w żłóbku ubierał dziecinę,

Która przychodzi do nas w te święta

Kocham stół wigilijny i sianko zielone

Łamanie się opłatkiem i płomień palącej się świecy

Kocham Ewangelię i Sławo Wcielone

Potrawy wigilijne i wiele świątecznych rzeczy

Uwielbiam nastrój świąteczny

Lubię marzyć przy choince w półmroku

Przywoływać na pamięć święta przebyte,

Które wyciskają łzę w mym oku

Czas szybko mija, zostają wspomnienia

Także o świętach sprzed lat

Składajmy sobie szczere życzenia:

Byśmy byli dla siebie siostrą lub bratem!

Ballada o stajence

Tadeusz Gajcy

Matka pełna uśmiechu i chemii

dłonie zamyślała w balii

co wieczór…

a nad dłońmi tymi

trzej królowie spóźnieni płakali.

Nawet aniołki. Gipsowe i krągłe

na kolędach jak wielbłądach fruwające,

krótkie szatki haftowane ogniem

na jej ręce zrzucały w locie.

Woda nie była zwykła. Ze źródeł,

gdzie kadzidło rośnie i mirra,

palma także. I w liściastej urnie

Bóg się mały w piosence obmywa.

Przychodziły do niej z pustyni lwy płowe

gasić czerwone języki,

po głosie ich, po tęsknocie ich – człowiek

zjawił się śpiewny i zwykły.

Na sianie szemrzącym, na szmerze

obok róży cichej i bydła

leżał. Lecz róża z cierniem

była.

Trzej królowie chłostali zwierzęta,

ramionami ku gwieździe śpiewali,

zamyśliła dłonie matka uśmiechnięta

wonne płótno na zły całun kołysała w balii.

Psalm stajenny

Tadeusz Nowak

Już trzeci tydzień leży w żłobie

ułomny synek od sąsiada

Królestwo jego nie z tej ziemi

i on królestwem owym włada

Na sianie leży nagusieńki

pod wargą wołu oszronioną

i błogosławi mysi lud

bielszą od snu mysiego dłonią

I mysi lud mu znosi ziarno

pod którym złote jabłko drzemie

ażeby zbawić mógł swych ojców bijących go pięściami w ciemię

Już siódmy tydzień leży w stajni

ułomny synek od sąsiada

Po soplach z dachu ścieka zorza

w las wigilijne weszły stada

I wyjąć z żłobu się nie daje

choć z jego ciała pięć ran broczy

Nad nim wół w strzesze dziurę wyjadł

i patrzą w niebo wole oczy

Psalmy 1971

***

Leopold Staff

Patrzyli z oczu ogromną dziwotą

Pasterze — owiec porzuciwszy straże —

O, trzej królowie! gdyście Panu w darze

Przynieśli mirrę, kadzidło i złoto.

Lecz, o Melchiorze, Kasprze, Baltazarze!

Tajnej mądrości słynęliście cnotą

i z swych uczonych ksiąg doszliście oto,

Że się w Betlejem cud boski ukaże.

Cóż to wielkiego, Magowie ze Wschodu,

Żeście odkryli po roku podróży

Pana na sianie, między bydłem, gnojem,

Gdy ja bez gwiazdy szczególnej przewodu,

Znalazłem Boga — błądząc wiele dłużej —

W jeszcze podlejszej stajni: w sercu swojem.

(Ucho igielne, 1927)

Sanie

K.I. Gałczyński

Noc jak bas.

Księżyc wysoko jak sopran,

gość u chmur ośnieżających drzewa —

zima, zima,

jaka tam zima!

skoro jak majowy słowik śpiewa.

Gdzieś wysoko ciemny wiatr przeleciał,

księżyc wszystkie drogi porozświecał,

wszystkie czernie w chmurach, szparach, wronach;

a tu droga przez las, przez noc, przez księżyc

i trzy dzwonki z końskiej uprzęży

dzwonią jak zapomniane imiona.

Srebrną drogę przebiegł srebrny zając.

Srebrny promień podkradł się pod sowę.

Sowa patrzy. A tu płatki śniegowe

z nieba na ziemię spadają.

Jaka tam sowa —

to także księżyc.

A śnieg się ustatkował,

i położył się, i leży;

patrz: promieniowanie,

blask na śnie.

Ruszają się sanie.

Leży śnieg.

Za tobą, przed tobą

las i las.

Jak jabłko w ręku

czas.

Twarz. Cienie. Oczy. Z moimi zgasną.

To moja ręka. To twoja.

Rozłąka — ciemność. Twarz — jasność.

Twarz — twoja.

Twarz twoja. Dzwonki. Ze srebrnych łez.

Dzwonią. Daleko. Ciężko.

twarz twoja mała. Twarz twoja jest.

Twarz twoja jest jak słoneczko.

Trzy dzwonki dzwonią. Imiona trzy.

Do domu jest niedaleczko.

Świerk strząsa śnieg na wesołe łzy.

Twarz twoja jest jak słoneczko.

Poroztwierał księżyc drogi wszystkie,

porozkładał swój niebieski ogień,

nasze sanie zima otoczyła,

para wróbli i świecących okien.

Jadą sanie, cień drogami ciągnie,

skośny dyszel i czapka futrzana.

Wierzby straszą. Śnieg skrzy się. Trójdzwonkiem

koń jak dzwonnik kuranty wydzwania.