Romans Pani Curie a jej drugi Nobel

 

 

 200-lecie Fryderyka Chopina obchodziliśmy w roku ubiegłym z okazji rocznicy jego przyjścia na świat w Żelazowej Woli w 1810 roku. Świętowaliśmy ten Rok hucznie. Ale kiedy ambasador Francji w Polsce, pan Francois Barry Delongchamps w czasie przyjęcia z okazji święta narodowego Francji w 2008 roku omawiał w swym toaście ten iście wszechświatowy Rok Chopinowski, to zebrani wyrażali podziw dla pomysłowości tych, w Polsce i we Francji,  którzy, „idąc za ciosem”, połączyli go z decyzją o uczczeniu, w bezpośredniej kolejności, Marii Skłodowskiej-Curie, i proklamowaniu roku 2011, a wiec bieżącego, JEJ Rokiem.

           Powstało jednak zagadnienie następujące. I Chopin, i Pani Maria byli związani z Polską, poza wszystkimi innymi względami, tym, że się w Polsce urodzili, a z Francją tym, że tam działali i zmarli.  Ale, w przeciwieństwie do Chopina, ani data urodzenia Pani Marii (rok 1864) ani data jej śmierci (rok 1934) nie skłaniały do jej uczczenia zaraz po Chopinie.

            Wpadnięto wiec na pomysł, żeby jej Rok związać ze stuleciem otrzymania przez nią drugiej nagrody Nobla. Wiadomo oczywiście, że w 1903 roku, Pani Maria zdobyła nagrodę z fizyki wspólnie ze swym mężem, Pierrem Curie, i z ich profesorem, Antoine Henri Becquerelem, co samo przez się było wielką sensacją – no bo, jak to, w naukach ścisłych, kobieta ?!

Później, w kwietniu 1906 roku, przeżyła ona wielką tragedię, tracąc męża, który zginął, tak niepotrzebnie i wręcz głupio, pod kołami konnego furgonu, ale nie załamała się. Opiekowała się swymi dwiema córeczkami i pracowała nadal. A w listopadzie 1906 roku została uhonorowana wielkim zaszczytem: jako pierwsza kobieta w historii Sorbony objęła wykłady po mężu.

A teraz.

Upływa zaledwie lat pięć od roku 1906-ego. I oto Maria Skłodowska-Curie zdobywa drugiego Nobla, tym razem z chemii, i tym razem SAMA. Ma jechać do Sztokholmu na wręczenie nagrody 10 grudnia 1911 roku. I tu następuje trudność. Sprawa, w dziejach nagrody Nobla, jest oczywiście znana, ale nie nagłaśniana. Przypomniał ją Sławomir Zagórski w uroczym eseiku (krótkim eseju) w „Gazecie Wyborczej” (numer z 10 grudnia 2010). Oto odpowiednia jego część: „Nieco później (po otrzymaniu wykładu na Sorbonie) Pani Maria odnajduje nowe uczucie – zakochuje się w przystojnym francuskim fizyku, Paulu Langeyinie, przyjacielu zmarłego męża. Ale Paul jest żonaty, i żony, choć jej nie kocha, opuścić nie zamierza. Ta miłość do żonatego mężczyzny staje się w dodatku we Francji sprawą publiczną. Żona Paula przechwy tu je bowiem listy kochanków i przekazuje je prasie. A media nie mogą zignorować tak smacznego kąska.

4 listopada 1911 roku, ‘Le Journal’, jeden z największych dzienników francuskich, zamieszcza na pierwszej stronie tekst: ‘Historia miłosna pani Curie i profesora Langevina’. Ale najgorsze jeszcze przed Marią. Jej szwedzki kolega, słynny fizyko-chemik, Svante Arrhenius, pisze do niej list, w którym wyłuszcza, że gdyby wiedział, co się święci, nie występowałby o nagrodę dla niej. Skoro jednak już ją przyznano, grzecznie prosi laureatkę, by nie przyjeżdżała do Sztokholmu. ‘Mogłoby dojść do skandalu w obliczu króla, a tego za wszelką cenę chcemy uniknąć’ – tłumaczy.

„Maria jest zdruzgotana. Ileż jednak sił musi mieć w sobie ta kobieta, by odpisać Arrheniusowi w następujący sposób: ‘Uważam, ze nie ma żadnego związku pomiędzy moją pracą naukową a życiem prywatnym (…) Z zasadniczych przyczyn nie zgadzam się z poglądem, że potwarz i zniesławienie mogą mieć wpływ na ocenę wartości pracy naukowej. Jestem przekonana, że opinie tę podziela wielu ludzi. Bardzo mi przykro, że jest pan innego zdania (…) Czuję się co prawda bardzo źle, ale do Sztokholmu przyjadę’.

„Dziś (to aluzja Zagórskiego do daty jego eseiku w „Gazecie Wyborczej” czyli do 10 grudnia 2010 roku – ZB) mija równo 99 lat od ceremonii wręczenia Marii drugiego Nobla. Do żadnego skandalu podczas uroczystości nie doszło. A mnie słynna rodaczka już zawsze będzie kojarzyć się z tym niezwykłym aktem odwagi”.

Sprawa ta ma głębsze tło. Arrhenius (1859-1927) był niewątpliwie wielkim uczonym, ale o niezwykle rozwiniętym „ego”, już nie mówiąc o tym, że Szwedzi, którzy nosili nazwiska kończące się łacińskim „us” (Julius, Gaius), a nie szwedzkim „son” (Svensson) uważali się za „elitę elit”.  Arrhenius otrzymał nagrodę Nobla z chemii w 1903 roku, jednakże ze względów ambicjonalnych, w które, z braku miejsca, nie będziemy wchodzić,  pragnął jej z fizyki.

Tymczasem w 1903 roku została ona przyznana zespołowi, w którym znajdowała się Maria Skłodowska-Curie – jakaś więc „zadra” pozostała, mimo, że w 1911 roku Arrhenius poparł jej kandydaturę do nagrody Nobla z chemii. Ponadto cechował się on wrodzoną zaciętością, jak wynika też z akt nagrody Nobla z fizyki i chemii za lata 1901-1931, ujawnionych w 1981 roku, czyli po „ustawowych” 50 latach. Arrhenius bowiem „wsławił się” tym, że z ogromną (właśnie!) zaciętością zwalczał propozycje przyznania nagrody Nobla Albertowi Einsteinowi za jego teorię względności.

Przyczyna główna leżała w tym, że Arrhenius był zwolennikiem fizyki eksperymentalnej, opartej na sprawdzalności wyników badań, a Einstein odkrył teorię względności, opierając się na matematyce. Ale Arrheniusa szczególnie „wkurzyła” broszurka Einsteina wydana w 1916 roku, a więc w roku ogłoszenia OGÓLNEJ teorii względności, w 11 lat po ogłoszeniu jego SZCZEGÓLNEJ teorii względności w 1905 roku. Tytuł tej broszurki głosił: „O szczególnej i ogólnej teorii względności – W SPOSÓB POWSZECHNIE ZROZUMIAŁY”. W broszurce tej Einstein napisał: „W interesie jasności wydawało mi się nieuniknione powtarzanie się bez względu na elegancję prezentacji sprawy. Trzymałem się sumiennie przepisu genialnego teoretyka L. Boltzmanna, który głosił, że elegancję należy pozostawić krawcom i szewcom”.

            Arrhenius, który był zwolennikiem języka „czysto naukowego”, a więc dla plebsu niezrozumiałego, uznał samą broszurkę Einsteina za świętokradztwo, a cytat o „elegancji krawców i szewców” za super-wulgaryzm. Dzięki wysiłkom Arrheniusa, Einstein otrzymał nagrodę Nobla z fizyki dopiero w 1922 za rok 1921, ponieważ w roku 1921, ze względu na zakulisowe walki wokół kandydatury Einsteina, nagrody z fizyki nie dostał nikt. W 1922 roku przyznano więc DWIE nagrody Nobla z fizyki: Einsteinowi za rok 1921 i duńskiemu fizykowi atomowemu, Nielsowi Bobrowi, za rok 1922. Ale w uzasadnieniu nagrody dla Einsteina próżno by szukać słów „za teorię względności”. Uzasadnienie głosi: „za zasługi dla fizyki teoretycznej” (na to Arrhenius musiał się zgodzić) i za „odkrycie przez niego (Einsteina) prawa efektu fotoelektrycznego” (chodzi, z grubsza, o zjawiska, zachodzące w ciałach pod wpływem światła związane z przekazywanie energii).

            O zaciętości Arrheniusa niech świadczy to, że na przestrzeni lat wpłynęło 50 wniosków o przyznanie Einsteinowi nagrody Nobla – 49 z nich dotyczyło jego teorii względności a tylko jeden – prawa efektu fotoelektrycznego. Ale Arrhenius zgodził się tylko na to ostatnie. Po jego śmieci (1927), Einstein działał w Niemczech jeszcze przez pięć lat – do roku 1932. W tym roku wyjechał na stałe do USA. A w sierpniu 1933 roku, Hitler pozbawił go, jako Żyda, obywatelstwa niemieckiego. I to Einstein, 2 sierpnia 1939 roku, pisze do prezydenta Roosevelta historyczny list, w którym ostrzega go, że jest możliwość zbudowania broni atomowej i że Niemcy mogą to zrobić przed USA i Wielką Brytanią. Dalszy ciąg jest znany: anglo-amerykańska bomba atomowa powstała i została oparta o wnioski z teorii względności, tak zwalczanej przez Arrheniusa, który nie chciał dopuścić do Sztokholmu naszej wielkiej rodaczki.

 

http://www.zygmunt-broniarek.com/html/broniarek_618.html