Starożytne obserwatorium w Machu Picchu

Sanktuarium wygląda niepozornie. To dwie ściany i kilka otworów, wywierconych w grubym murze. W tym miejscu kapłani dokonywali badań, które miały wpływ na całe inkaskie imperium. Zapomniane obserwatorium odnaleziono po kilku wiekach, a Polacy wzięli udział w pierwszej eksploracji obiektu. Był tam również prof. Jacek Kościuk z Politechniki Wrocławskiej. W rozmowie z Menstream.pl opowiada, dlaczego nowe odkrycie z Machu Picchu jest takie wyjątkowe.

Menstream.pl: Polacy jako pierwsi zbadali tajemnicze obserwatorium astronomiczne w Machu Picchu. Pan uczestniczył w wyprawie. Jak doszło do tego odkrycia?

Prof. Jacek Kościuk z Politechniki Wrocławskiej, dyrektor Instytutu Historii Architektury, Sztuki i Techniki: Odkrycia dokonał Fernando Astete Victoria, czyli dyrektor Parku Narodowego Machu Picchu. Natrafił na dziwną budowlę w dżungli, na północnym zboczu masywu Machu Picchu. Podejrzewał, że znalazł coś naprawdę wyjątkowego. To było kilka lat temu. Dopiero teraz udało się jednak wstępnie zbadać to miejsce.

Dlaczego trzeba było czekać?

Powodem były sprawy organizacyjne, logistyczne i finansowe. Ważne, że w końcu tam dotarliśmy. Należy przy tym podkreślić, że ekspedycja finansowana była przez stronę peruwiańską. Świadczy to nie tylko o zaufaniu do naszych kompetencji, ale i o partnerskiej współpracy, stale rozwijającej się od 2008 roku.

Jak to się stało, że Polacy wyruszyli tam z misją badawczą jako pierwsi?

Już w zeszłym roku, razem z Peruwiańczykami, badaliśmy inne obserwatorium astronomiczne, umiejscowione w samym sercu Machu Picchu. Dlatego Fernando Astete Victoria zaprosił profesora Mariusza Ziółkowskiego, który jest kierownikiem Ośrodka Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego, na tę wyprawę. On z kolei poprosił mnie o współpracę.

I znaleźli Panowie jeden z najbardziej precyzyjnych inkaskich obiektów, pozwalających odmierzać czas.

Najpierw trzeba było tam dotrzeć, a to wcale nie było takie proste. Nasz cel znajdował się w niedostępnej części Machu Picchu. W miejscu, w którym noga turysty nigdy jeszcze nie postała. Najpierw musieliśmy przeprawić się przez rwącą rzekę, oczywiście nie wpław. Jest nad nią przerzucona lina, a do niej przymocowane siodełko. Zjeżdżaliśmy na nim ładne kilka metrów nad nurtem Urubamby.

Jak wyglądała przeprawa przez Urubambę?

Domyślam się, że był to dopiero początek trudności. (zobacz film w orginalnym artykule)

Tak. Za rzeką było jeszcze bardziej ekstremalnie. Kiedy zobaczyłem stromy stok zarośnięty dżunglą, przestałem dziwić się Amerykanom i ich sposobom na eksplorację tych terenów z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy, podczas ekspedycji w poszukiwaniu legendarnej Vilcabamby, czyli miasta, w którym Inkowie stawiali ostatni opór najeźdźcom zza Oceanu, zrzucano ekspedycje archeologiczne na spadochronach. Byłoby chyba łatwiej (śmiech).

 Jednak dotarliście do celu na własnych nogach.

Współpracowaliśmy z ekipą badaczy i geodetów z Cusco. To miejscowe chłopaki wychowane na wysokości 3,5 tysiąca metrów nad poziomem morza, którym ciężki marsz w takich warunkach nie sprawia większych problemów. No, ale oni nie siedzą pół życia za biurkiem. Zatem macheteros szli na początku i przecierali szlak maczetami.

Obserwatorium było tak zakryte przez dżunglę, że można by przejść dziesięć metrów obok i nic nie zauważyć. Podziwiałem peruwiańskiego kolegę, który dźwigał na plecach sprzęt ważący około 25 kilogramów. Ja nic nie niosłem i ledwo wdrapałem się na to zbocze (śmiech). Dla nas, dla gringos, to było duże wyzwanie. Nagroda za trud wynagrodziła jednak wszystko.

 Gdy dotarliście do kamiennego obserwatorium, co ujrzeliście jako pierwsze?

Na stromym zboczu zobaczyłem kamienny mur. Prawdopodobnie kilka wieków temu dochodziła tutaj inkaska ścieżka wyłożona kamieniem. Gdy podeszliśmy bliżej, okazało się, że to nie wszystko. Odnaleziony obiekt, nasze obserwatorium, to rodzaj korytarza między dwiema ścianami. W jednej jest szereg nisz. Przez dwie z nich, najlepiej zachowane, prowadzą skośne otwory, wywiercone na wylot w grubej ścianie. Okazało się, że są one tak precyzyjnie zorientowane, że celują w charakterystyczne punkty na horyzoncie, np. w miejsce, gdzie w dniu przesilenia wschodzi słońce. Od razu zrozumieliśmy, że to precyzyjny instrument astronomiczny.

 

Widok na sanktuarium, po wykarczowaniu dżungli. Fot. z archiwum Jacka Kościuka

I to jest najbardziej wyjątkowe w tym odkryciu?

Tak. O ile znamy już szereg orientowanych względem stron świata kultowych budowli inkaskich, gdzie celebrowano szczególne momenty astronomicznego roku, to dotąd nie odkryto obiektu, w którym wąska grupa wyspecjalizowanych osób dokonywała bardzo precyzyjnych obserwacji astronomicznych. To naprawdę bardzo dokładne narzędzie, które pozwalało określać kluczowe momenty w kalendarzu astronomicznym.

 Dzięki obserwatorium Inkowie mogli wyznaczać konkretne dni miesiąca?

 Raczej istotne momenty w rocznym cyklu astronomicznym. Dzień przesilenia letniego – czyli zimowego na tamtej półkuli – to określony moment w roku astronomicznym, ale i w roku agrarnym, czy też kalendarzu liturgicznym. Momenty równonocy, jednego, drugiego przesilenia, wyznaczają konkretne pory roku i w związku z tym pewne akcje, które w skali państwa trzeba było podjąć i zsynchronizować. Na przykład terminy ceremonii religijnych, zbierania podatków, siewów, zbiorów oraz redystrybucji dóbr.

Astronomia odgrywała dla imperium inkaskiego szalenie istotną rolę.

Proszę sobie wyobrazić, jak trudne musiało być w tamtych czasach kierowanie państwem, które było co prawda stosunkowo wąskim pasem lądu, ale w momencie największego rozkwitu rozciągniętym w kierunku południkowym na dystansie porównywalnym z odległością między Warszawą, a stolicą Sudanu. Zarządzanie takim imperium, bez jednolitego kalendarza, nie zdałoby egzaminu. Każdy rejon musiał samodzielnie podejmować pewne decyzje w rytm takiego samego kalendarza zdarzeń. I stąd właśnie potrzeba precyzyjnego wyznaczania miesięcy oraz dni, tak, aby działanie w skali całego państwa precyzyjnie zsynchronizować. Po to były obserwatoria i kapłani, którzy prowadzili tam swoje badania.

 

Widok na Machu Picchu. Fot. Tomasz Bonek

Skoro byli kapłani, to czy obserwatorium można nazwać świątynią?

Nie tyle świątynią, co raczej sanktuarium. W środku znajdowało się miejsce dla trzech, może czterech osób, które wykonywały obserwacje. Więc to nie było miejsce ceremonialne, z wielkim placem i bramą, otwierającą się w kierunku wschodzącego słońca, gdzie kilka tysięcy ludzi mogło świętować. Tam było raczej kameralnie.

Poza kapłanami inni obywatele nie mieli tam wstępu?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ale prawdopodobnie tak właśnie było. Wiemy stosunkowo mało na ten temat. Hiszpanom udało się kulturę inkaską niemal kompletnie zniszczyć, a relacje z czasów konkwisty nie zawsze przynoszą odpowiedzi na wszystkie pytania, które sobie dziś stawiamy. Możemy jednak domyślić się, że przechowywana tam wiedza była nie tylko specjalistyczna, ale i w pewnym sensie tajemna. Kapłani z obserwatoriów potrafili przecież przewidzieć takie zjawiska, jak na przykład zaćmienia księżyca.

To konkretne obserwatorium na to pozwalało?

Umożliwiało to obserwatorium, które eksplorowaliśmy w zeszłym roku. Tamten obiekt pozwalał określić moment trwającego 18,6 lat cyklu księżycowego, kiedy wschodzący nad horyzontem księżyc znajduje się najbardziej na północy (tzw. lunar standstill). To jest z kolei istotne, jeżeli chcemy przewidywać zaćmienie księżyca. Jak zasugerowali w 1993 roku profesorowie Mariusz Ziółkowski i Alfred Lebeuf, Inkowie to potrafili.

 

INTIHUATANA – TUTAJ PRZYSTAJE SŁOŃCE

Święty kamień Intihuatana. Fot. matthew.hickey/CC BY 2.0/Flickr

Inkaska religia była ściśle powiązana z ciałami niebieskimi. Inkowie wierzyli w Słońce jako ich stwórcę i uznawali je za główne bóstwo. Wszyscy władcy uważani byli za potomków pochodzących właśnie od Słońca.

Stwórcą i ojcem Słońca był Wiarakocza, nazywany Wielkim, Wszechwiedzącym, Potężnym, Starcem Niebios. Inkowie wyobrażali sobie go pod postacią brodatego człowieka. Sługą Słońca był Illapa, bóg piorunów, grzmotów i błyskawic, a także deszczu. Słońce miał siostrę, Matkę Księżyc (Mama Quill). Według legendy jej łzy, które spadły na ziemię, zamieniały się w srebro.
Istnieje teoria odnośnie tego, że Machu Picchu było swego rodzaju astronomicznym obserwatorium. Dowodem na jej poparcie jest wyrzeźbiony w litej skale święty kamień Intihuatana, czyli miejsce, gdzie przystaje Słońce. Podczas równonocy, gdy znajduje się ono dokładnie nad słupem, nie rzuca on cienia.

Jak Inkowie interpretowali takie zdarzenia?

Księżyc była – ponieważ dla Inków to bóstwo rodzaju żeńskiego – bardzo ważną częścią dawnej kosmologii. Wierzono, że jeśli jest zaćmienie, to Księżyc jest chora. A jeśli ciężko zachoruje i spadnie na ziemię, nastąpi koniec świata. Zaćmienia były zatem w imperium Inków zdarzeniami szczególnymi i bardzo dramatycznymi. Istnieją zapisy, z których dowiadujemy się o obrzędach, mających ten koniec odegnać.

Co wtedy robiono?

Jedno z zajęć, które miało uzdrowić Księżyc, było związane z psami. Księżyc darzyła te zwierzęta szczególnym sentymentem. Dlatego, gdy nadchodziło zaćmienie, Inkowie łapali psy, wiązali w pęczki i batożyli. Wszystko po to, by ujadanie psów zmobilizowało Księżyc, żeby wróciła do pełnej formy.

Obserwatoria miały sens praktyczny, ale również w dużej mierze rytualny, religijny. Podkreślam jednak, że w obserwatorium, do którego dotarliśmy w tym roku, raczej nie odprawiano żadnych obrzędów. Tam trwała żmudna praca naukowa.

Co się teraz stanie z tym odkryciem? To już koniec badań?

Liczymy, że to dopiero początek. Podczas naszej wyprawy pracował również, pod moim kierownictwem, zespół skanowania 3D prowadzony przez naszego peruwiańskiego kolegę – Cesara Mediana Alpacę. Za pomocą laserowego skanera 3D rejestrowaliśmy nie tylko obraz, lecz również wszystkie dane o geometrii odkrytego obserwatorium.

Obserwatorium w 3D. Zobacz wstępny efekt prac  (zobacz film w orginalnym artykule)

Do tego wykonaliśmy precyzyjną orientację metodą GPS. Te dwa zestawy danych możemy teraz analizować i wysnuć z nich jakieś wnioski.

 Prof. Ziółkowski obserwujący szczyt Yanantin. Fot. z archiwum Jacka Kościuka

Jakieś już są?

Na pewno takie, że w przyszłym roku będziemy chcieli kontynuować badania. Być może uda się zorganizować regularne wykopaliska. No i wybrać się na drugą stronę doliny Urubamby, na szczyt Yanantin, w kierunku którego skierowane są otwory w ścianie obserwatorium. W linii prostej to odległość zaledwie około dwóch kilometrów, ale niemal tyle samo w pionie (śmiech).

Co może znajdować się w miejscu, którewskazują otwory?

Profesor Ziółkowski jest pewien, że jakieś szczególne miejsce. Być może skała, obrobiona ręką ludzką, być może relikty ceremonialnego miejsca. Mamy swoje hipotezy, ale na razie szczegółów nie chcę zdradzać.

MACHU PICCHU- MIASTO SŁOŃCA 

To najlepiej zachowane miasto Inków, znajdujące się w odległości 112 km od Cuzco. Zbudowano je według kompleksowo opracowanych planów w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców Pachacuti Inca Yupanqui (1438–1471). Machu Picchu pełniło wówczas funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tutejszych świątyń.

W górnej części Machu Picchu, zwanej hanman, znajdowały się: świątynia słońca, grobowiec królewski, pałac królewski oraz największa inkaska świętość – Intihuatana. W dolnej części mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto znajdowały się uprawne tarasy. Miasto zostało opuszczone przez Inków, z nieznanych dotychczas powodów, około 1537 roku.

Widok na Machu Picchu. Fot. Tomasz Bonek

 Źeódlo:  http://menstream.pl/wiadomosci-reportaze-i-wywiady/starozytne-obserwatorium-w-machu-picchu-polacy-dotarli-tam-pierwsi-rozwiklaja-tajemnice-inkow,0,1374742.html?utm_source=strona-glowna&utm_medium=referral&utm_campaign=piatek

 http://menstream.pl/