Szkoła życia
– Proszę czytelnikom portalu polishnews.com powiedzieć kilka słów o Pani wykształceniu, a także o tym, co wpłynęło na Pani niezwykłą pasję?
Jestem z wykształcenia inżynierem automatykiem, ukończyłam Politechnikę Wrocławską. Moje dzieciństwo, to czas kiedy trzeba było sobie radzić w różny sposób. Wychowałam się na wsi, był to cudowny okres w moim życiu. Miałam wspaniałych i niezwykłych rodziców. Mama robiła cuda na drutach, zawsze miałam piękne sweterki i wymyślne czapki – musiały mieć wymyślny fason, bo miałam długi warkocz.
Tato był typem majsterkowicza – złotej rączki. Moi rodzice pięknie rysowali. Jaki dziwny zbieg okoliczności: Mama, kiedyś w dzieciństwie pokazała mi jak rysować kwiatek, rysuję go od tej pory zawsze z zamkniętymi oczami. Gdy zostawiam na stole kartkę z informacją do moich synów, kończę ją rysując uśmiech i kwiatek. Rysowałam go też, gdy pisałam liściki do koleżanek. Zupełnie nieświadomie, szkicowałam piękny, a zarazem w swojej delikatności uroczy „kwiatek lnu“. Czy to nie magia? Nie wiem. Teraz ten kwiatek symbolizuje moją pasję, jest on moim znakiem firmowym, „oLENka“ podkreśla, że moje wyroby są wykonane z lnu.
“Kampanule” – tunika lniana malowana filcem
– Czy ukończyła Pani szkołę szycia i kroju?
W wieku 10 lat, ukończyłam razem z moją Mamą „kurs kroju i szycia“ w Kole Gospodyń Wiejskich. Z upływem lat, była to cały czas szkoła życia, która szlifowała mój talent. Szyłam zatem moim lalkom ubranka, a nawet jako dziesięciolatka zrobiłam na drutach rękawiczki 5 palczaste dla lalki. Nawiązując do mojego kochanego niebieskiego kwiatu lnu, oczywiście były one niebieskie. Ostatnio moja sąsiadka z dzieciństwa zapytała mnie, czy pamiętam czerwoną spódniczkę, którą uszyłam jej córeczce i wyhaftowałam ją w białe stokrotki. Miałam wtedy około 14 lat. Miłe wspomnienie, dzisiaj Magda jest dorosłą kobietą i nie wiem czy ona pamięta tę spódniczkę. Dziergałam, szyłam, robiłam cuda na szydełku. Byłam kiedyś w Krakowie u mojej Stryjenki, bardzo eleganckiej i wykwintnej kobiety, dała mi ona wzory do haftu richelieu. Odrysowywałam je na jej stole, ale nie pomyślałyśmy żeby podłożyć coś na blacie, ponieważ tym sposobem zniszczyłam politurę stołu odciskając na nim rysowane wzory. Ciągle jest mi bardzo przykro z tego powodu, bo stół był bardzo piękny i stary. Ale korzystając z tych wzorów, uszyłam piękną niebieską bluzkę, którą wyhaftowałam czerwonym kordonkiem w stylu richelieu. Był to prawdziwy szał w czasie gdy byłam studentką. Jak już wspomniałam, była to szkoła życia, ponieważ nie było w tym okresie ładnych ubrań w sklepach, trzeba było samemu sobie radzić z nadążeniem za obowiązującą modą. Gdzieś w moim domu na wsi jest gruby zeszyt, w którym wklejałam wycinki z gazet, były to pomysły jak coś uszyć lub wydziergać z włóczki.
“Koronka” – sukienka lniana z naszytą koronką, ręcznie robioną
– Czy posiada Pani coś uszytego przez siebie z dawnych lat, czym Pani zechciałaby się podzielić z naszymi czytelnikami?
Oczywiście. Posiadam sukienkę, którą uszyłam sobie sama i wyhaftowałam cekinami, gdy mój brat zaprosił mnie ze swoim kolegą na zabawę sylwestrową. Jest ona koloru białego, rękawy są bufiaste, a co najważniejsze przewiązywana jest kokardą. Naszyte na nią maleńkie cekiny, dopełniają jej pięknego wyglądu. Miałam wtedy 15 lat, zatem taki wyczyn zasługuje na szczególne podkreślenie. W liceum natomiast, na pracach ręcznych zrobiłam gobelin, który wisiał wiele lat w muzeum mojego miasteczka. Na swoją „Studniówkę“, też sama uszyłam sobie żółtą bluzkę i wyszyłam złotą nitką. Okres moich studiów, przypadał na lata 80. W akademiku szyłam ręcznie, nie miałam maszyny, ale i wtedy dawałam sobie radę. Po pierwszym roku studiów pojechałam pierwszy raz do Francji do Cannes, do mojej Cioci. To właśnie Ciocia, nauczyła mnie rozpoznawać dobre gatunkowo ubrania po dotyku. Wtedy poczułam w dłoniach znaczącą różnicę, między jedwabiem a żorżetą. W następne wakacje gdy jechałam znowu do Cioci, uszyłam sobie żółtą sukienkę z kreponu, do której wkładałam czarny zamszowy pasek. Z tą sukienką wiąże się też miłe wspomnienie.
“Maki” sukienka lniana z naszytymi makami
– Proszę opowiedzieć
Otóż, mój Wujek zabrał mnie kiedyś na zjazd starych samochodów i przypadkiem stanęłam obok auta wujka. Była to żółta Lancia, która miała czarną listwę wzdłuż karoserii, dokładnie na wysokości mojego czarnego paska. Oczywiście sensacja, kolor mojej sukienki i ten czarny pasek, to jakby wszystko zaplanowane. Zrobiłam sobie wtedy też karczek koronkowy na szydełku, pomysł wzięłam z „Burdy“. Doszyłam do niego z tetry – która wówczas była modna – fajną bluzkę. W Nicei na dworcu kolejowym zobaczyłam piękną kobietę, ubraną w białą sukienkę z identycznym karczkiem jak mój. Byłam bardzo dumna.
Tak więc wracając do początku: „bieda nauczy wróżyć“- wykształciła mnie „szkoła życia“.
– Jak to się zaczęło?
Ten biały koronkowy karczek, zrobiłam mając 20 lat. Tetra nie przetrwała do dzisiaj, ale karczek tak. Minęło prawie 35 lat, a on wygląda jak za dawnych lat. W ubiegłym roku, los postawił mnie po raz kolejny przed poważnymi zmianami. Będąc po operacji, z której cudem wyszłam z życiem, nie mogłam zbyt wiele rzeczy robić. Moi synowie bardzo mnie pilnowali, żebym szybko powróciła do zdrowia. Ale roznosiło mnie, żeby choć cokolwiek jednak móc podłubać… Przypomniałam sobie wtedy o moim koronkowym karczku. Kupiłam zatem kawałek szarego lnu i pamiętając tę elegancką kobietę na dworcu w Nicei, tym razem doszyłam do koronki lnianą sukienkę. Stojąc w przedpokoju przed lustrem, ubrałam białe szpileczki i na ten moment zobaczył mnie mój syn Janek. Jego zachwyt i niedowierzanie, że ja to sama zrobiłam zdziwiły mnie. Mój kochany Jasiu powiedział mi wówczas: ..„Mamo dlaczego nie robisz takich ładnych rzeczy teraz?“ No i się zaczęło. Faktycznie – pomyślałam. Przecież nie mam pracy, muszę uważać żeby wyzdrowieć, dzieci już wykształciłam i są cudownie dorosłe, przecież mogę robić to co zawsze kochałam.
– Czy miała Pani wsparcie od rodziny?
Moi synowie Piotr i Jan, postanowili mnie wspierać, pamiętając o naszych bardzo trudnych chwilach, które wcześniej razem przeżywaliśmy. Muszę w tym momencie zaznaczyć, że to niezwykłe i cudowne czuć szacunek i wdzięczność u dzieci ….
I tak się zaczęło. Kupiłam piękne lny, zaczęłam eksperymentować, zobaczyłam gdzieś piękne berety, zamówiłam u producenta 100% wełniane (bo pierwszą partię kupiłam w internecie i niestety były „made in China“ 100% akrylu). Zrobiłam wizytówki, metki, kupiłam torby papierowe itp. Czas mijał. I tu również pora przytoczyć, kolejne polskie przysłowie: „co rzucisz za siebie, to przed sobą znajdziesz“. Moja Mama bardzo pomagała innym ludziom, w różnych sytuacjach i zawsze powtarzała, iż wierzy w to, że za to kiedyś ktoś pomoże nam, czyli jej dzieciom. Jestem nieodrodną córką swojej Mamy i chodzącym przykładem spełniania się tego przysłowia. W moim niezwykłym życiorysie, mogę przytoczyć ogromną ilość przykładów, kiedy to w trudnych dla mnie chwilach pomagali mi przyjaciele i życzliwi mi obcy ludzie. Małgosia jest moją pierwszą klientką, razem z Ewą, Cecylką i Jolą podpierają mnie ciągle w chwilach zwątpienia…
Beret wełniany – “Motyl”
– Kto po raz pierwszy wystawiał Pani prace?
Pierwsze światło dzienne, moje lniane sukienki zobaczyły w Salonie Secondhand. Chciałam tym sposobem sprawdzić, czy komuś się one spodobają. Zrobiły sporo zamieszania. Właścicielka Salonu, Pani Urszula chciała mi pomóc, ale klientki jednak nie rozumiały naszej motywacji, że na wystawie jest reklama rękodzielniczych prac. Jak nie trudno się domyśleć, chciały je kupować po cenach rzeczy używanych. Nie wystarczały tłumaczenia Pani Urszuli, oraz informacja przypięta do manekina. Musiałam je stamtąd zabrać, żeby nie stwarzać kłopotu w sklepie. Jest we Wrocławiu miejsce, gdzie znalazłam moje klimaty i przychodzę tam ładować swoje baterie dobrą energią. To kawiarnia w Salonie Śląskim. I właśnie kiedyś byłam tam w mojej nowej sukience, powiedziałam właścicielce o moim pomyśle na życie i wtedy Pani Maria zrobiła coś niezwykłego. Nie widząc reszty moich sukienek i innych prac rękodzielniczych, zaproponowała mi żeby właśnie tu zrobić mój pierwszy pokaz.
Ogromnie mnie to wzruszyło, gdyż obdarzono mnie niezwykłym zaufaniem. W ten sposób, powstał cykl spotkań „Najmodniej we Wrocławiu“ pt „sukienki olenki“. Moja pierwsza pokazana publicznie kolekcja, nosiła nazwę „Damy w kapeluszu“. Sukienki uszyłam z wełny parzonej, pięknie podkreślają one kobiecość w każdej damie. Wzory wykonałam techniką filcowania, na sucho. Na moim pierwszym pokazie mąż mojej przyjaciółki Jurek, kompozytor, zagrał specjalnie dla mnie koncert na pianinie. Moi synowie wręczyli mi na zakończenie bukiet kwiatów godny premiery i wszystkie obecne na pokazie kobiety dostały od nich różę. Pani Maria zaproponowała mi, żeby Salon Śląski był „moją Galerią“.
Czy nie jest to jakaś magia, pomyślałam?
“Takie chwile wzruszają i dodają skrzydeł” synowie pani Oli
– Może coś o Pani marzeniach?
Mam dom na wsi po moich Rodzicach. Marzę o tym, żeby to co robię pozwoliło mi samodzielnie i niezależnie funkcjonować tam w mojej „Celinówce“ (nazwę wymyślił Tato od imienia mojej Mamy). To kolejna magia, miejsce gdzie Rodzice wytworzyli niezwykle dobrą energię. Tam inaczej się myśli, inaczej żyje, tam można tworzyć cuda. Mam nadzieję, że moje życie specjalnie zatoczyło tak wielkie koło, żeby teraz wrócić do tego co lubię, kocham, czuję się w tym szczęśliwa, rozpiera mnie radość z tego co robię. Rzeczywistość jednak czasem uczy pokory. Ale jednocześnie nadzieja, wiara i dobre chęci czynią cuda. Tak więc, wierzę i mam nadzieję, że będę mogła być szczęśliwa w swojej „Celinówce“.
Z moimi przyjaciółkami założyłyśmy w „Celinówce“ – „Dom Uroczych Kobiet“. Chodzi o to, żeby starzeć się uroczo, z klasą, z wdziękiem i przede wszystkim z dobrym uśmiechem w oczach, móc pomagać innym i widzieć radość w oczach innych osób. Spotykamy się tam, aby nakręcać się pozytywnie. Marzę też, żeby moje sukienki wystawić na aukcję i żeby osiągnęły wysokie ceny. Chciałabym pomóc mojemu koledze, który wyszedł z choroby nowotworowej i buduje hospicjum. Ciągle mu powtarzam, że tylko wariat może porwać się na takie wyzwanie. Ale to wspaniały, mocny psychicznie facet, który robi mnóstwo dobrego.
– Do jakiego odbiorcy Pani chce dotrzeć?
Ponieważ jestem kobietą 50+, najlepiej czuję ten klimat i adresuję moje wyroby do tej grupy kobiet. Moja Mama i Jej dwie siostry mimo, że wyrosły w wielkiej biedzie (były sierotami, czasu wojny), były mimo to niezwykle eleganckie, gustowne. Krótko mówiąc kobiety z klasą. Siostry mojego Taty, też mnie ubierały w dzieciństwie. Wychowałam się w takich klimatach. Chciałabym, aby moje rzeczy też pasowały do takich kobiet: eleganckich, wykwintnych i niepospolitych. Założeniem moim jest, robienie odzieży z dobrych, a nawet najlepszych gatunkowo materiałów. Fasony ich muszą być klasyczne, ponadczasowe. Mam jednak, co zawsze podkreślam dobry kontakt z młodym pokoleniem. Moje przyszłe synowe, podpowiadają mi co lubi młodzież. A moi synowie są pierwszymi krytykami, tego co powstaje jako mój kolejny pomysł. Może uda mi się połączyć gusta kilku pokoleń. Czas pokaże. Odkryłam też w sobie, pasję do malowania. Obecnie maluję koszulki bawełniane. Tu młodzież ma na mnie większy wpływ.
– Co jest Pani inspiracją?
Wszystko wokół może inspirować, patrząc na cokolwiek moja wyobraźnia rozwija skrzydła. Myślę, że mój dom rodzinny, to w jakich klimatach wyrosłam sprawił, że jestem pozytywnie uwrażliwiona. Wieś, piękno i czar mojej „Celinówki”, po raz pierwszy przysposobił mnie do działania. Często widzę to, czego inni nie zauważają. Wszystkie moje prace powstają bardzo spontanicznie, inspirowane są tym o czym marzę, widzę oczami duszy. Powstają one szybko, ponieważ szybko chcę widzieć efekt. Czasem nawet w jedną noc, potrafię siedzieć do rana, żeby widzieć zarys konkretnego pomysłu. Lubię to co robię, więc… siadam i robię.
– Jaka jest Pani najpiękniejsza praca?
To bardzo trudne pytanie. Każda praca ma swoją historię, każda powstawała inaczej, z każdą wiążą się jakieś emocje, każda ma swoją duszę. Ale chyba o to właśnie chodzi w rękodziele. Myślę, że najpiękniejsze prace jeszcze przede mną. Dotychczas robiłam wszystko bardzo spontanicznie, pod wpływem emocji lub chwili. Może teraz będą te prace bardziej świadome, bardziej przemyślane, bardziej celowe, a w związku z tym piękniejsze.
– Jaka jest Pani praca, która powstała w bardzo krótkim czasie?
W czasach liceum znalazłam w „Burdzie“, wzór na koronkowy, robiony szydełkiem, piękny jednoczęściowy strój kąpielowy. Tak mnie zachwycił, że zrobiłam go w jedną noc. Był z granatowej elastycznej wełny. Cudo! Ale nigdy go nie nosiłam, to nie był ten etap na koronkowe stroje kąpielowe.
– Jakimi nagrodami może się Pani pochwalić/Moje nagrody?
Moją największą nagrodą, jest szacunek w oczach moich synów. No i oczywiście akceptacja tych, którzy mnie znają. Mogę powiedzieć, że mam prawdziwych przyjaciół, których poznałam w niejednej biedzie w moim życiu.
A te prawdziwe, materialne nagrody,…. może jeszcze los coś przyniesie?
– Pani plany na przyszłość?
W moich pracach rękodzielniczych, łączę wszystkie techniki jakie nauczyłam się w mojej „szkole życia“. Planuję teraz nową kolekcję na lato. „oLENka“ to LEN, więc sukienki będą kolorowe, wesołe i lniane. Mam nadzieję, że moje sukienki zachwycą kobiety, które lubią podobne klimaty. Bardzo bym tego chciała.
Mój życiorys to niezwykła, pełna wiecznych wyzwań, pełna dobrych i złych zdarzeń historia. Opowiedziałam tu bardzo mały ułamek o sobie. Czasem zadaję sobie pytanie: „po co właściwie skończyłam Politechnikę?“ Widocznie: „los wie lepiej, losowi nie należy się sprzeciwiać, bo wtedy bywa wredny“ to moje powiedzenie, które często wypowiadam.
Trzymajcie za mnie kciuki.
Kontakt ze mną:
www.olenka-rekodzielo.pl
E- mail: [email protected]
We Wrocławiu można mnie znaleźć w:
„Salon Śląski“ pl. Uniwersytecki 15a
„ARomaTY“ pl. Stanisława Staszica 12
Serdecznie zapraszam
rozmawiała Ewa Michałowska – Walkiewicz
Więcej zdjęć z kolekcji pani Aleksandry : https://www.facebook.com/polishnews