Wśród gospodarzy nie zobaczyliśmy na boisku F. Ljungberga, który pauzuje za żółtą kartkę i M. Pappa (powołany na mecz narodowej reprezentacji). Te absencje wyraźnie osłabiły siłe uderzeniową Fire i pomimo, że goście też nie dysponowali pełnym składem (kontuzjowany D. Beckham), to byli zespołem sprawiającym dużo lepsze wrażenie na boisku. Tylko szczęśliwemu zbiegowi okoliczności mogą zawdzięczać Fire bezbramkowy remis osiągnięty w I połowie meczu. Zbiegowi okoliczności i bramkarzowi , bowiem S. Johnson wybronił między innymi rzut karny. Rzut karny podyktowany został po uderzeniu przeciwnika przez G. Segaresa. Ten ostatni oczywiście ujrzał szybko czerwoną kartkę po tym zdarzeniu i w wyniku tego nieprzemyślanego zachowania, Chicago od 21 minuty grali 10 zawodnikami.
Trzeba przyznać, że niemal cały mecz nie był porywającym widowiskiem a wiele zastrzeżeń (nie po raz pierwszy) można mieć do trenera gospodarzy. Carlos de los Cobos jakby nie miał pojęcia o wartości swych zawodników – często ci lepsi przesiadują na ławce rezerwowych a na zmiany decyduje się w ostatnich minutach meczu, gdy często jest już za późno. Cały sezon to bardzo przypadkowa i mało kreatywna gra Chicago Fire. Wydaje się nawet, że pod wodzą tego szkoleniowca zawodnicy tracą swe umiejetności. Ściągnięcie tego trenera do Chicago to według mnie wielki niewypał , podobnie jak zatrudnienie Nery Castillo. Ten rozkapryszony napastnik został kupiony głównie przez protekcję swego meksykańskiego trenera i teraz cały team ponosi konsekwencje podpisania umów z los Cobos i Castillo.
Ciekawa była natomiast końcówka tej sobotniej konfrontacji. Bardzo ładną bramkę z rzutu wolnego strzelił J. Collins w 88 minucie meczu. Niedługo jednak cieszyli sie Chicagowianie prowadzeniem. W 90 minucie po idealnym dosrodkowaniu L. Donovana z rzutu rożnego piłkę do bramki Fire posłał głową O. Gonzales. Ten wynik utrzymał się do końca i remis na pewno nie krzywdzi gospodarzy, jednak oddala szansę udziału piłkarzy z Toyota Park w rozgrywkach playoffs. W najblizszą środę mecz z Toronto i jeśli Fire nie pokonają kanadyjskiego teamu, mogą pożegnać się z następną fazą rozgrywek MLS.
Jeszcze wiadomość, która obiegła piłkarski światek w piątek. Odejście na piłkarską emeryturę zapowiedział Brian McBride. Ten zasłużony zawodnik zaczynał grę w podchicagowskim Arlington Hiegts, skąd pochodzi. W 1988 roku poprowadził Buffalo Grove High School do stanowego mistrzostwa a w St. Louis University znalazł się w składzie uhonorowanych wyróżnieniem All-American. W 1996 roku znalazł się w Columbus, gdzie trafił z draftu. Strzelił dla tego teamu 62 gole i wyjechał na podbój Anglii. W Fulham rozegrał 111 spotkań i strzelił 40 bramek. Był kapitanem tej drużyny w latach 2007 – 2008 a w 2005 i 2006 roku wybierano go najlepszym graczem klubu.
McBride występował także w barwach narodowego teamu USA. Trzykrotnie uczestniczył w Pucharze Świata a w 2008 roku był kapitanem zespołu olimpijskiego. Ośmiokrotnie był wybierany do MLS All-Star. Jest także w jedenastce wszechczasów MLS. Na konferencji prasowej podczas której zapowiedział koniec swej kariery powiedział między innymi: „Czuję się szczęśliwy mogąc zakończyć swą karierę w Chicago – mieście gdzie zaczynałem swą przygodę z piłką nożną. Piłka nożna dała mi szansę zwiedzenia wielu wspaniałych miejsc świata. Dzięki piłce nożnej przeżyłem wiele emocji”.
Jacek Urańczyk – Bridgeview, IL.