Zima miała być ostra już teraz, ale coś się ślimaczy. Jak w garncu. Ja już sobie w październiku zrobiłem zakładkę na zbieranie materiałów o zimie w kontekście cen energii. Wpadłem na kilka apokaliptycznych artykułów, jeden choćby o groźbie kryzysu gazowego w Europie, drugi o tym, że „zima wychłodzi euroentuzjazm”. A więc zebrawszy materiały startowe odczekałem, by zobaczyć czy prognozy wzrostu cen ziszczą się na grudzień. No i poszło…
Już wcześniej sygnalizowano podwyżki na rynkach, na których się zaopatrujemy w gaz o ponad 900%. Szokujące. Pojawiły się groźby, że około 80.000.000 Europejczyków może być tej zimy pozbawionych ciepła. Tempo podwyżek zaskoczyło wszystkich.
Niby kalkulacje wynikały z przepowiedni ostrej zimy, ale myśmy mieli rekordowo przeciążone elektrownie już na początku grudnia. Oznacza to nie tylko kryzys cenowe, ale problemy z wytrzymałością całego systemu w ogóle. Nasze podwyżki od nowego roku i tak są nie najgorsze w porównaniu z wieloma krajami. U nas to +54% za gaz i 24% za prąd, za to w porównaniu z innymi mamy:
Ceny energii €/MWh:
-Polska 164
-Rumunia 321
-Węgry 322
-Niemcy 331
-Hiszpania 339
-Francja 382
67% ceny to opłaty unijne.
No właśnie. Zobaczmy jak to jest z tymi cenami. Jak to kiedyś każda z aspirujących do władzy partii opozycyjnych pokazywała jak to rząd akcyzami i opłatami opodatkowuje ceny paliw, tak teraz i my możemy zobaczyć z czego składa się ta cena.
Jak widać w cenie płacimy głównie za politykę klimatyczną Unii. To dlatego kryzys wisi nad naszym kontynentem. Mamy eksperyment, który może się skończyć tym, że będziemy marznąć dla klimatu. A jak przyjdzie łagodniejsza zima, to może marznąć nie będziemy, ale będzie drogo, bo ceny energii rozhulają inflację. Ja wiem, że winien temu jest nasz aktualny rząd (dla plemienia przeciwnego – Tusk, który dołożył się za swoich czasów do zjazdu klimatycznego) ale wierzcie mi – z moich doświadczeń stanowojennych wyłączeń swiatła – ciemność i zamróz wyrównuje wszelkie różnice polityczne.
To będzie też egzamin dla Niemiec, jako głównego popychacza klimatycznej polityki Unii. Trochę ryzykują, bo wyłączają właśnie 6,4 gigawata pod postacią zamknięcia 11 bloków węglowych i 3 reaktorów (dla mnie zamykanie atomu z powodów ekologicznych to absurd, który mi pewnie jakiś mądrala kiedyś będzie próbował wytłumaczyć). Stawiają więc za Odrą wiele, bo są jakoś pewni swoich rezerw mocy. Zresztą okazało się, że tym OZE u nich to ściema jakaś, bo w tym roku mieli z samego węgla brunatnego 2 razy więcej energii niż z wiatraków.
W mediach coraz więcej poradników jak sobie radzić w razie blackoutu. I pomyśleć, że my to tak wszystko dla klimatu. To znaczy, że cofamy się cywilizacyjnie, ponieważ jesteśmy w jakimś szaleństwie działań mających być chyba jedynie hipokryzją dla zaspokojenia rozhisteryzowanych klimatycznie ludzi. No, dobrze – przyjmijmy, że musimy ratować klimat przed człowiekiem. Ale jak mają go uratować wzrosty cen energii spowodowane nie odpisami na walkę o poprawę klimatu, skoro gros wzrostu cen energii idzie do kieszeni spekulantów grającymi cenami emisji? Pamiętam jak kiedyś, jeszcze przed wejściem opłat za prawa do emisji jeden kumpel mi mówił, że te gry na giełdzie tymi instrumentami finansowymi to pestka w porównaniu z tym, jak się spekulanci zabiorą za granie handlem prawami do emisji, bo to będzie już czysta spekulacja, bez żadnego ekwiwalentu w rzeczywistości i (jak widać) bez ograniczeń.
Jest to eksperyment europejski i trzeba sobie zadać pytanie z tytułu cytowanego artykułu na początku: „Czy zima ostudzi euroentuzjazm”?
W końcu internet pyta: „Mamy w Polsce najkrótszy dzień w roku. Gdzie jest rząd?”
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.