Bo nie tylko, że należy do największych ptaków łownych w Ameryce, ma swój znamienny historyczny rodowód i cieszy się sławą niezwykle ostrożnego ptaka w lesie, to jeszcze potrafił się odrodzić w większości stanów amerykańskich po uprzednim, niemal całkowitym wytrzebieniu, a właściwie po wybiciu przez łakomych na niego (i na żurawinowy sos) ludzi.
Odrodził się tak skutecznie, że teraz w większości stanów jego pogłowie na nowo urosło do rozmiarów pozwalających na jego odstrzał. I oczywiście ma on specjalne znaczenie w sercach Amerykanów, którzy celebrują sezon na indyka w swoisty sposób, ubierając się w dziwaczne nieraz stroje kamuflażowe, aby tylko móc go zobaczyć w lesie i na niego zapolować.
Osobiście nie poluję, bo mam więcej ubawu obserwując indyka w dzikim stanie, w warunkach naturalnych, czasem nawet przy własnej chatce w lesie.
A on, jakby w nagrodę, jakby rozumiejąc w jakim go mam poważaniu, zaskakuje mnie nieraz zachowaniem dziwnym i nieoczekiwanym.
Pamiętam, jak pięć dzikich indorów, wspaniale mieniących się metalicznym połyskiem w promieniach porannego słońca, wytoczyło się dumnie i imponująco jak stado nadmuchanych czołgów, wypełzających z lasu, aby mnie, oczarowanego ich widokiem, zachwycić i zauroczyć, i aby pozostawić po sobie wspomnienie ważnego momentu, tak wymownego myśliwskiemu sercu. Kroczyły więc sobie te ptaki popisując się swoją wspaniałą urodą i bojową postawą, pozostawiając po sobie wrażenie świąteczne i uroczyste.
Pamiętam także, jak kiedyś, łażąc późnym popołudniem po lesie zobaczyłem coś bardzo kolorowego, rubinowego, prześwietlonego ukośnymi promieniami słońca. W pierwszej chwili nie mogłem się zorientować, co tak potrafi jarzyć się rubinowym światłem; jakieś jagody, maliny, czy co?
Dopiero jak te “jagody” poruszyły się trochę, zorientowałem się, że widzę indycze korale, prześwietlone słońcem, o barwie najpiękniejszych ciemnokrwawych rubinów, zwiastujące stado indyków, które przechodziło pomiędzy mną a słońcem!
Ten widok okazał się dla mnie prawdziwym natchnieniem, bo to wtedy właśnie, zauroczony rubinową poświatą indyczych korali i olśniony ich nieporównanym krwawym blaskiem, zrozumiałem nagle to piękno, które kobiety widzą w rubinach, pojąłem czar, jaki te cudowne klejnoty roztaczają nad nimi.
Więc indykom właśnie zawdzięczam to olśniewające odkrycie tajników kobiecego serca, to chwilowe spojrzenie do wnętrza kobiecej duszy, które z czasem dosyć skutecznie doprowadziło mnie do powstania myśli przewodniej: Jak skutecznie rzucić czar na żonę, aby pozwoliła wyjeżdżać na polowanie?
Bo, proszę czytelników, na kobietę są różne sposoby. Można oczarować ją obietnicą nowej sukienki. Można zauroczyć ją diamentową broszką lub złotym łańcuszkiem. Można zmusić ją do wyrażenia zgody na polowanie perspektywą zakupu nowej kanapy. Ale najlepszym, niezawodnym, zawsze gwarantowanym sposobem na kobietę jest pierścionek z czerwonym oczkiem. Im bardziej czerwony, tym lepiej, im bardziej przypominający te indycze korale w słońcu, im wyraziściej wpadający w świetlisty rubin, tym prędzej wyrobimy sobie u niej pozwolenie na polowanie!
Faktem jest, że przebiegli mężczyźni juz nieraz wykorzystywali ten niezawodny środek w zdobywaniu niewieścich serc i stosowali go w uwodzeniu naiwnych kobiet.
Bo jaka pani potrafi oprzeć się potędze rubinowego pierścionka? Która dama oprze się pokusie posiadania pięknego kamyczka? Któraż dziewczyna pozostanie nieczuła na wymowę pierścionka z czerwonym oczkiem?
Ale pamiętajcie panowie mężczyźni: nie wolno tego lekceważyć, nie wolno nadużywać tego na pomniejsze cele, na mniej ważne zamiary.
Urok pięknego, krwawego rubinu powinien być zarezerwowany na cele główne, na sprawy najważniejsze, najbardziej doniosłe zamiary i specjalne okazje! Potęgę rubinu należy zachować sobie na wyrobienie u żony pozwolenia na polowanie, a w szczególności na polowanie na dzikie indyki!
Bo ten pomysł, to natchnienie, zaczęło się właśnie od widoku dzikich indyków w lesie!