My tu sobie karnawałujemy, nirwanujemy po ostrych Sylwestrach a młyny (sic! – zobaczycie dlaczego) unijne nie śpią. Już od dawna, czyli od 2018 roku Unia wprowadziła marketing jedzenia owadów, wedle reguł „okna Overtona” jesteśmy już w połowie procesu. Najpierw wydawało się to obrzydliwą ekstrawagancją jakichś zboczeńców żywnościowych, teraz to już uzasadniona ekologiczna strategia, promowana w szkołach. Tak powolutku nóż zielonego wariactwa wchodzi masło, topione chorą ideologią. O co chodzi, jakby do tego podejść na wprost? Ano o to, że lud żre mięso, zabija męczone zwierzęta, wycina puszcze Gai na pastwiska, zużywa wodę, bo to wiadomo, że hektolitry wody wchodzą w krowę i pozostają w niej na zawsze, zaś produkcja kopalni litu na samochody elektryczne zużywa setki ton wody na jedną bateryjkę, ale to w zbożnym dziele uratowania naszej planety i to się nie liczy.
Trzeba więc znaleźć substytut dla tej zbrodniczej działalności. I podchodzi się do tego fizyko-chemicznie. Czyli analizuje się co to takiego ten człowiek widzi w tym mięsie, jakie jest i na co zapotrzebowanie i tylko trzeba się rozglądnąć czy nie da się go zaspokoić innymi sposobami. Brzmi rozsądnie. No, bo jak przeanalizować taki stek chemicznie to wyjdzie co tam jest i wystarczy tylko tego poszukać gdzie indziej. W sztucznym mięsie, o którym pisałem okładkowy artykuł w „Do Rzeczy”, albo znaleźć cenne białko gdzie indziej. Najlepsze są algi od świętej trójcy ekologicznej (Gates, Bezos, Al Gore), ale można się też pochylić nad owadami.
I mamy to: 3 stycznia 2023 roku Unia w drodze rozporządzenia wykonawczego UE 2023/5 dopuściła na rynek mąkę krykietową. Nie robi się jej z drewna użytego do wykonania kija do krykieta, popularnej gry królestwa Wielkiej Brytanii. To mąka ze świerszcza domowego. Unia, jak to Unia, najpierw dała zezwolenie tylko jednej firmie – Cricket One Co. Ltd., bo to wiadomo – płatny monopol się należy, nie po to hordy lobbystów obsiadły brukselskie biura. Wejście innej firmy na ten „rynek” jest uzależnione od zgody… firmy. Tak, że tak…
Zobaczmy gdzie będziemy mogli znaleźć świerszczową mąkę i to od 24 stycznia:
-
w pieczywie wieloziarnistym i kanapkach;
-
w krakersach i paluszkach chlebowych;
-
w batonach zbożowych;
-
w suchych premiksach do wyrobów piekarniczych;
-
w herbatnikach;
-
w produktach suchych na bazie makaronów nadziewanych;
-
w sosach;
-
w przetworzonych produktach ziemniaczanych;
-
w daniach na bazie roślin strączkowych i warzyw;
-
w pizzy; w produktach makaronowych;
-
serwatka w proszku;
-
w produktach zastępujących mięso;
-
w zupach i koncentratach zup lub w proszku;
-
w przekąskach na bazie mąki kukurydzianej;
-
w napojach typu piwo;
-
w wyrobach czekoladowych;
-
w orzechach i nasionach oleistych;
-
w przekąskach innych niż chipsy i wyroby mięsne.
To jedno. Ale nieciekawie jest. Kiedyś miałem taki projekt, który wymagał rozkminienia jak towary spożywcze trafiają na półki sklepów. Ku mojemu zdziwieniu skonstatowałem, że spożywka sobie załatwiła, że wchodzą do sklepów jak chcą, bez zgłoszenia, co dopiero badania produktu, nawet już nie czy nie szkodzi, ale czy zawiera to co jest napisane na opisie zawartości. Nikt tego nie pilnuje, u nas. Żadne tam sanepidy, UOKiKi, instytuty żywności. Chyba, że ktoś się zatruje, albo zamarudzi. A więc trzeba będzie uważnie czytać i to możliwe, że przekłamane opisy zawartości produktów, by zobaczyć co tam jest w środku. Dziś może być świerszcz, jutro larwa mącznika (polecam zestaw „Robaki z paki”), potem już wszystko co ma białko. A że to produkt zdrowy, jak zapewnia Unia, to niekoniecznie zaraz ktoś się zatruje, no może z rana zacyka.
Ja z tym ekologicznym jedzeniem to mam problem. Wiadomo – krówka cierpi, jak idzie na rzeź, wiele jest przypadków, które świadczą, że wie, że idzie w jedną stronę. Ale co wiemy o odczuciach, emocjach ryby czy świerszcza? Może one też coś czują? Podobno nawet rośliny reagują, czytałem nawet, że trawa chowa się na dźwięk kosiarki. Co czują świerszcze i czy by się zestresowały, gdyby wiedziały co je czeka? Pierwszym sygnałem jest dobowa dieta, by oczyścić żołądki. Czyli jak jeść nie dali, to wiadomo – droga w jedną stronę. A potem:
-
zabijanie owadów przez zamrażanie;
-
mycie;
-
obróbka cieplna;
-
wysuszenie;
-
ekstrakcja oleju (wytłaczanie mechaniczne);
-
szlifowanie.
Hmmm…, szlifowanie, powiadacie. I to jest w porządku? A tłoczenie? Czy będzie jakaś różnica w smaku pomiędzy tłoczeniem na zimno a na gorąco?
No, idą zmiany, dla dobra ludzkości i planety goszczącej. W sumie wszystko może być chemią. Człowiek to też zlepek komórek, miłość to chemia mózgu, jedzenie to zbiór substancji odżywczych. W końcu możemy skończyć jak u Lema w „Kongresie futurologicznym”, gdzie przeludniona ludzkość wsuwała byle papki namaszczane pokostem. Ale tam to ukrywano przed nią poprzez chemiczną stymulację mózgu, że jedzą dobrze przyrumienione przepiórki. Lem był jednak optymistą. Myślał, że aby to człowiek przełknął, to trzeba będzie go oszukiwać. Nic podobnego – wystarczy zrobić akcję propagandową, zaś nieprawojedlnych skazać na głodówkę odcinając od dotychczasowego jedzenia i wszystko się zrobi na jawie.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.