12.03. Dwa lata „Dziennika zarazy”, czyli wieczorek poezji kowidowej.

Mijają dwa lata pisania przeze mnie „Dziennika zarazy”. Gdy spoglądam na te wszystkie rocznice i okrąglice, to widać, że nic się nie sprawdzało z wróżb w dniach okrągłych. Już się szykowałem, by powspominać jak to dwa lata temu siadłem do pisania pamiętników na 3-4 tygodnie, bo na tyle świat usiadł na kwarantannie. Tak się przynajmniej umówiliśmy. Ja już myślałem, że swoje przeżyłem, że teraz będzie nuda „końca historii”, bo czegóż można się było jeszcze spodziewać po jazdach w PRL, podziemiu w stanie wojennym, wreszcie po +30 latach transformacji ustrojowo-społecznej. Życie jednak w tej części świata nie daje się nudzić, a człowiek by już tak bardzo chciał…

I nie będzie, że ponad siedemset wpisów, że tak z 2.500 stron, z 10.000 źródeł. Że to kawał życia mi zszedł, bo to w sumie ze trzy bite miesiące pisania. Że może coś z tego będzie, może książka, a może nie, bo teraz wszyscy patrzą w mapy i nikt nie chce pamiętać przez co przeszliśmy i że to nie koniec, bo za dobrze poszło. Zarzuciłem już od czasu wojny podawanie zakażonych i zgonów, źle zrobiłem, bo dałem się ponieść całej fali, że to już koniec, i że wojna ważniejsza. Jestem jak strażnik miasta na wierzy, który trąbił, że idą zagony, a teraz, gdy tylko zmieniły się mundury i kierunki wydaje się, że można zejść wreszcie z warty. Ale niepokój nie daje spokoju. Głównie dlatego, że szturm pandemiczny nie ustał, tylko porusza się po cichu, bo wszystko przytłumił gwar wojny. Z drugiej strony moja zaraza, która mnie zmusiła do pisania Dziennika, to nie sprawa epidemiologicznej pandemii. To zapiski zmieniającego się świata: zgonu starych reguł rzeczywistości i mrok nieznanej, trwożnej przyszłości. Taka to jest ta zaraza, o której piszę. I ta się tak szybko nie skończy.  

Nie będzie podsumowań, bilansów, retrospekcji. To znaczy – nie będzie prozą. Bo byłem w weekend z Krystyną u jej rodziny w Białymstoku i u cioci spotkałem jej (cioci) syna. Wydawało się, że będzie to ot taka wizytka grzecznościowa, a tu facet bez żadnego wstępu wyciąga swoje wiersze. I czyta. No czad. Widać, że poeta. I wiersze super niezłe. Nieświadom, że ma do czynienia z kowidowym ultrasem czyta wiersze o pandemii. I myślę, że nie moja proza, ale właśnie poezja będzie najlepszym sposobem na podsumowanie tych dwóch już lat śledzenia tej przemiany, którą zwę zarazą.

Marek Dobrowolski

*** 

nie dość

że jest brzydka

i chodzi z kosą

to jeszcze założyła sobie maskę na łeb

i mamrocze coś

jakby wyliczankę

na kogo wypadnie na tego bęc

dotyka chłodem i znika

              rodzinie zostanie

              tylko pomodlić się

              i wybrać urnę lub trumnę

tyle mogą zrobić

***

zaszczepiłem się

od wścieklizny

              chciałem sprawdzić

              czy działa

              ugryzłem psa

              podkulił ogon i uciekł

              kota nie ugryzłem

              nie zdążyłem

              czmychnął

              a na odchodne

              pokazał mi gdzie mieszka szczur

i z kim przyjdzie mi się

przyjaźnić

ŚWIAT

przez tego wirusa

stracił wszystko

dobry smak

węch

słuch i wzrok

              zapomniał

że na swych garbach

dźwiga życie

NI TO KORONA NI TO WIRUS

świat ukląkł

na jedno kolano

i nie wiadomo

czy mu ciężko

czy modlić się będzie

              zasłonił świat maseczką

              i nie wiadomo

              czy wargi zagryza

              czy uśmiecha się szyderczo

oczy czerwone

opuchnięte wytrzeszcza

i nie wiadomo

od płaczu

czy z braku łez bardziej

              prycha już jednym płucem

              i cały jakby w gorączce

              prosto z

              piekła

***

nie wiem

kogo

              ale przepraszam

wiję się w strachu

potem wstydu

i uprzejmie

przepraszam

              za przekroczenie

              limitu zgonów

              bez względu na restrykcje

podpisane

/nieczytelnie/

SPOŁECZEŃSTWO

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.