Kiedy przed ostatnią piosenką, Robal (Robert Matera), wokalista legendarnego zespołu punk-rockowego, Dezerter, zakrzyczał do tłumu: “A teraz piosenka o Waszej chicagowskiej szarej rzeczywistości”, wszyscy wiedzieli dokładnie co miał na myśli.
Ta codzienna szara, polonijna rzeczywistość, praca, dom i praca. Jednak Robal nie musiał wspominać jak bardzo wielkim odskokiem od tej rzeczywistości był ten nietypowy koncert. Wszyscy ludzie którzy tam byli, dosłownie zwariowali z emocji.
Dezerter, to zespół niszowy, można powiedzieć, dla wtajemniczonych, zespół dla nie wielu. Ludzie, którzy słuchają Dezertera, traktują ten zespół jako coś więcej niż tyko muzykę. Dezerter to dla nich przesłanie, manifest polityczny. To kapela, która zrobiła karierę bez pomocy mediów, zaistniała mocno w świadomości undergroundowego ruchu kilku pokoleń. Nie istniejąc oficjalnie w mediach, bez obecności na listach przebojów, bez pomocy speców od marketingu, Dezerter zaistniał w swoim specyficznym środowisku. Mówi się, że jeżeli ktoś zna dwa polskie zespoły punk rockowe, to jednym z tych zespołów jest grupa Dezerter.
W czasach, kiedy jeszcze cukier był na kartki a amerykańskie jeansy można było kupić tylko w punktach eksportu wewnętrznego, Dezerter śpiewał o szarej rzeczywistości. Anty-establiszmentowe teksty Krzysztofa Grabowskiego podnosiły świadomość społeczna młodych ludzi, przy okazji narażając członków na nieprzyjemności. Kiedy podczas koncertu w Jarocinie, wokalista krzyczał o “kurwach Sowietach”, nikt nie miał wątpliwości, że ta zabawa może sie źle skończyć. Dezerter był od początku swojego istnienia, prowokującym zespołem z prowokującym przekazem.
Na początku nazywali się SS-20, od sowieckiej rakiety balistycznej. Ta nazwa jednak okazała się za mocna, to nie mogło przejść.
W PRL-owskim społeczeństwie, gdzie system starał się panować nad każdą drobną cząsteczką życia swoich obywateli, taka nazwa nie miała możliwości pokazać się na żadnym plakacie, na żadnej płycie.
W związku z tym, członkowie zespołu zmienili nazwę na Dezerter,co raczej nadal nie brzmiało niewinnie, tak jak dla przykładu,
Lady Pank czy Budka Suflera. Zmiana nazwy zespołu to był prawdopodobnie jedyny kompromis w stosunku do władz. Jednak do końca istnienia tego systemu, teksty Grabowskiego nie pozostawiały na nim suchej nitki.
“Spytaj Milicjanta, on Ci wskaże drogę” lub “Środek Europy, przygnieciony pięścią komunizmu” to były właśnie te teksty, które odróżniały Dezertera od innych artystów, którzy po upadku komuny tak często próbowali zbierać oklaski za walkę z komuną. Kiedy Jacek Kaczmarski śpiewał w przenośni o obławie na wilki lub o wyrywaniu krat, tylko Dezerter bezpośrednio, prosto z mostu, krzyczał ze sceny o wysadzaniu w powietrze symbolu ucisku, Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
Komuna upadła, Dezerter gra nadal. W ostatni weekend, na całym świecie obchodzono rocznicę upadku muru berlińskiego. W Nowym Jorku, biblioteka miejska w połączeniu z rożnymi organizacjami kulturalnymi, zorganizowała imprezę pod tytułem “Rebel Waltz: Underground Music From Behind the Iron Curtain.” Celem imprezy było zaprezentowanie zespołów rockowych, które przez długie lata drążyły symboliczną dziurę w murze berlińskim. Organizatorzy z biblioteki publicznej nie zapomnieli także o Polakach. W związku z tym, zwrócono sie do Polish Cultural Institute w celu wskazania polskiego reprezentanta. Zespołu, który przeciwstawiał się sowieckiej okupacji. Kiedy instytut zgłosił sie do Marcina Filipowskiego, zwanego w środowisku jako “Bubel”, nie było żadnych wątpliwości. Dezerter to był zdecydowanie najbardziej trafny wybór, nie było bardziej odważnego zespołu w tamtych czasach.
Dzięki wsparciu Polish Cultural Institute, ten niszowe zespól mógł zawitać także do Chicago. Koszty organizacji koncertów zespołów z Polski w USA są zwykle ogromne. To dlatego nie widać tutaj prawie nigdy polskich niszowych artystów. Jeżeli produkt nie jest wyjątkowo popularny, nie ma szans, aby ktokolwiek chciał zasponsorować przylot, bo mało kto chce sprowadzać zespól w celu poniesienia strat finansowych.
To dlatego tak mało dzieje się na polonijnej scenie, koncerty bardziej ambitne są zwykle mało opłacalne, dlatego ich zwyczajnie nie ma. Mamy do wyboru zwykle tylko to co jest w danym momencie na topie. Paradoksalnie, w miejscu gdzie w niedzielę zagrał Dezerter, tydzień później właśnie odbędzie sie festiwal Disco Polo.
Miejsce, w którym odbył sie koncert, czyli Eagle Arena, nie był absolutnie odpowiednim miejscem do tego typu imprezy.
Ta sala była zwyczajnie za ładna. Pachnące łazienki i ten pan, który podaje ręczniczki. To nie ten klimat. Pamiętajmy, że subkultura punk-rockowa to podziemie, cuchnące piwnice, wysprejowane kolorowymi sloganami, a nie ekskluzywny klub w którym trzy miesiące wcześniej śpiewała Doda Elektroda.
Pomijając wszystkie paradoksy, pachnące pisuary oraz plakaty reklamujące Disco Polo, koncert był nie z tej ziemi. Imprezę otworzyło 5 polonijnych zespołów. Na scenę pierwszy wszedł punkowy “Modern Suspects”, najmłodsza ze wszystkich kapel. Później Veselovsky, stary, znany i lubiany old schoolowy, rock.
Do tego Ignoranci, zespół zaliczający sie do gatunku Oi.
Do supportu dołączyły także dwa polonijne zespoły, które przyjechały z Nowego Jorku: Projektor Apteka oraz Prime Prophecy. Projektor Apteka to zespół, którego liderem jest Janusz Sokołowski, jeden z założycieli legendarnego zespołu Apteka. Fani usłyszeli stare kawałki Apteki, takie jak “Menda” oraz “Miłe złego początki”, jak i nowy przebój, szydzący z pracy polskiego kontraktora. Prime Prophecy, na końcu przed główną atrakcją, pozytywnie zaskoczył mocną dawką najprawdziwszego Gotyku.
350 osób, które przybyły na niedzielny koncert, to w większości zagorzali fani Dezertera. Wielu z nich nie mogło do końca uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że ten zespół przyleciał do USA. Kiedy za komuny rząd nie chciał wydawać ich płyt, Dezerter nagrywał nielegalnie i wysyłał materiał do USA. Pierwsza oficjalna płyta Dezertera, “Underground out of Poland”, ukazała sie właśnie w Ameryce. Fakt, że zespół Dezerter zyskał na popularności w USA, zza żelaznej kurtyny, nie będąc nigdy na tej ziemi, to absolutny fenomen. Dlatego koncert zespołu, który po raz pierwszy od 28 lat istnienia zagrał w USA, był tym bardziej wyjątkowy.
Nie zabrakło klasycznych kawałków, takich jak “Spytaj milicjanta” lub “Polska złota młodzież”. Kiedy słuchałem “Polską Złotą młodzież”, miałem przed oczami tłumy otumanionych młodych Polaków, świętujących nie wiadomo co, na ulicy Belmont, przez palenie opon swoich “wypasionych bryk”, jak co roku, 3 maja. Geniusz tekstów Krzyśka Grabowskiego polega na tym, że są one ponadczasowe, ponadterytorialne. Teksty Grabowskiego mają taki sam sens dzisiaj, jaki miały za komuny, tu czy tam. Fani usłyszeli również nowsze kawałki, np. “Bestia”, szydzący z kultury konsumpcyjnej, jak i piosenki z najnowszej płyty “Nielegalny zabójca czasu.”
Młodzi i starsi, wszyscy bawili sie w jednym miejscu.
Nie zabrakło również klasycznego pogo, wirującego młynka pod scena. Fani wspinali sie na scenę i skakali do tłumu, a ochrona mogła tylko bezradnie temu wszystkiemu się przyglądać. Energia była ogromna, brzmienie pierwszej klasy. To była prawdziwa uczta dla zmysłów.
Dlatego kiedy Robal powiedział, że teraz zagrają kawałek “Szara rzeczywistość” i że to jest właśnie o nas, pomyślałem sobie, że ten koncert to taki właśnie odskok od szarej rzeczywistości. To była nietypowa impreza, dla nietypowych ludzi. Starałem się wchłaniać atmosferę do ostatniej kropli, ponieważ wiedziałem, że na tej nudnej, polonijnej, komercyjnej scenie artystycznej, nie prędko coś podobnego będzie miało miejsce.
Tekst: Tomasz Kuczborski
www.Niezalezni.org
Zdjęcia: Piotr Kuczobrski