Są granice

Miał być normalny wpis o kowidzie, ale puszczę go chyba do „Do Rzeczy”, bo się tak szybko nie zestarzeje, gdyż dotyczy kowidowego rozłamu w łonie władzy. A dziś – wiadomo o czym. Czyli granica. Właściwie wszyscy wiedzą wszystko co tam się dzieje i dlaczego. Oba plemiona odegrały już swoje narracje, wiadomo czego się trzymać, ale ja chciałbym zajrzeć za kurtynę zdarzeń. Głównie dlatego, że robiłem w mediach ponad 30 lat i wiem jak to wygląda za dekoracjami.

A więc co mieliśmy? Mieliśmy wielki zakulisowy spektakl pt. jak zjeść żabę. Tu dygresja, bo przypomina mi to podobną sytuację z czasów kiedy to we wraku tupolewa spod Smoleńska wykryto trotyl. Pamiętacie Państwo? Ja pamiętam. I przypomnę kontekst jak to było. W dzienniku „Rzeczpospolita” na jedynce ukazuje się artykuł, że we wraku prezydenckiego samolotu wykryto ślady trotylu. Ja sobie to zakonotowałem i postanowiłem poczekać co się będzie działo. Ówczesny premier Tusk zwołał konferencję na wczesne popołudnie i oczyma wyobraźni widziałem co się dzieje w jego kancelarii. Zwołano na bank sztab kryzysowy, rozrysowano co kto powiedział oraz kto i czym da odpór. Zresztą koleżeństwo wiedziało, że sprawa się wyda, bo się redaktorzy w trakcie dziennikarskiego śledztwa dopytywali, więc było wiadomo, że bomba kiedyś wybuchnie i można było mieć już pewne scenariusze gotowe. Zresztą, wiedziony przecież racją stanu, właściciel gazety spotkał się z podręcznym Tuska, by mu powiedzieć, że kroi się, nomen omen, bomba. I jak już przyszło co do czego to konferencji wyszedł gościu, przecież nie Tusk, i powiedział, że żadnego trotylu nie było, a jak był to taki jaki można znaleźć wykrywaczem lotniskowym nawet w paście do butów. I po herbacie.

Ale najważniejsze były te chwile pomiędzy ogłoszeniem rewelacji a konferencją. Pełowski światek zamarł na kilka godzin, u niektórych pojawiła się drążąca refleksja, że może z tym obciachowym wypadkiem to nie takie proste jak mówili w TVN i beka była na wyrost. Czułem i słyszałem to, okazało się, że chwilowe, pomieszanie. I… ulgę po konferencji, bo ktoś dał jakiś odpór (choćby i najgłupszy) i można było wrócić na stare tory.

Piszę o tym, bo miałem dzisiaj takie deżawi. Też widziałem te kilka godzin pomieszania  u narodu totalnego, bo atak uchodźców ruszył, wieści poszły w świat i nie bardzo było wiadomo co o tym myśleć. I na bank, odbyła się narada jak zjeść tę żabę, znowu – jak z trotylem – rozrysowano narracje i przydzielono role. No, ale czemu trzeba było zjeść tę żabę? Ano, bo się ją tak wcześniej nadmuchało słomką hipokryzji, że groziło, iż wybuchnie w twarz pompującym. A wcześniej się nagadało do oporu. Że kotek z tysiącami kilometrów w łapkach, że dziewczynka, że uchodźcy spod bomb, że na rękę Kaczorowi, a właściwie ręka w rękę z Łukaszenką, że mordercy ze Straży Granicznej. Nazbierało się. I jak obrazek walną o glebę, to trzeba było z rozbitej szybki posklecać jakieś świecidełka.

A walnął z impetem. Widzieliśmy te 30-40 osób, które „trzeba wpuścić, a potem zobaczyć kto jest kto”, jak tysiącami maszerują w asyście mundurowych na granicę, żadnych kotków, dziewuszek, ciężarnych, jak już – to w osłonie, głównie medialnej. I wyszło, że teraz stara narracja się nie utrzyma, bo naród – cholera – w takich momentach to za mundurem i orzełkiem staje jeszcze bardziej niż przedtem. W dodatku groziło, że utrzymywanie tej szaleńczej narracji jest tak dalekie od prawdy i odczuć społecznych, że nawet rozsądny element spoglądający w stronę totalnych zobaczy, że po nich to choćby POtop. Groziło więc utratą nawet już posiadanych wpływów, z ewidentnym transferem na poparcie władz.

I w social mediach pojawiły się już takie deklaracje, że co prawda PiS-u nie lubimy, ale w godzinie próby to będziemy popierać władze. W domyśle – jak ktoś będzie uważał inaczej to przekroczy pewne granice. Na początku pan Donald próbował zrobić zwyczajową szyderę, ale okazało się, że nie wchodzi i trzeba się było zająć na poważnie.


Czyli trzeba było przysiąść nad przekazem, że co prawda nie jesteśmy za otwarciem granic (ba, nigdy nie byliśmy), ale to i tak PiS winien. Tak jakoś miało wyjść. I macherzy od wciskania kitu włączyli parę wątków, rozpisanych na głosy. Skąd to wiem? Ano, bo pojawiają się one jak refreny, nawet te same frazy, które mają się wbić mediom w przekaz, a potem ludziom w głowy, jak słowa-klucze, otwierające puszkę z nagraną narracją. Wymienię kilka i pokażę ich funkcje.

Po pierwsze – Bruksela. Trzeba się zwrócić do UE i Frontexu po pomoc, bo PiS sobie nie radzi. Wtedy przyjadą zagraniczniacy, udzielą pomocy baranom z PiS-u, wykażą błędy, ale przynajmniej my tego nie będziemy robić i pójdzie na obiektywne instytucje unijne. Wątek pokrewny, również mający wykazać bezradność władz, aż tak daleko idącą, że trzeba jej pomóc w tak podstawowej sprawie jak obrona granic – NATO. Wychodzi Tusk po powyższym memie i mówi, że trzeba się zwrócić do NATO w trybie art. 4 (szkoda, że nie piątego), czyli ustalić konsultację, bo NATO zostało zaatakowane. Czyli nie dość, że Unia, to jeszcze militarnie trzeba ratować Polaków przed ich władzą. (A propos – jeden z moich czytelników zadał mi pytanie – czemu na granicy nie stoją również amerykańscy, stacjonujący żołnierze?). PiS się oczywiście nie zgodzi, wtedy będziemy w nich walić, że nieudacznicy a pomoc odrzucają, a więc da się wyjść z tego bez podejrzeń o zmianę naszej narracji, powrotem do tego cośmy wygadywali i obniżyć rosnący image PiS-u.

Kolejny wątek – puśćcie media na granicę. To szczególnie dobre – jak nie puszczą, znaczy się coś ukrywają, jeszcze bardziej niż dotychczas. Tak, jeszcze tam nam brakuje dziennikarzy z zaprzyjaźnionych mediów. Żeby co, tak jak Onet (za OKO.PRESS) z rana przekonywać, że to nie atak, tylko demonstracja? Żeby jak Wyborcza pisać, że wojsko użyło gazu i epatować płaczącym od niego berbeciem z kądeś, któremu wcześniej białoruscy mundurowi nadmuchali papierosem w oczy, by puścił łezkę? Takich relacji szukamy z frontu?

Teza, że PiS sobie nie radzi to Himalaje hipokryzji.  Po pierwsze jakoś sobie radzi. Po drugie – trzeba wrócić do źródeł kryzysu. Na początku Łukaszenka testował trzy kraje: Litwę, Estonię i Polskę. Dwa pierwsze odstawił wkrótce a Polskę zostawił. Czemu? Trzeba się spojrzeć na to w jakim stopniu osiągał w poszczególnych krajach swoje efekty. Wydawałoby się, że najłatwiej mu pójdzie przez Bałtów. Granice spore, ludu mundurowego – niewiele, a i tak liczyłoby się, że wpuszcza podróżników do Unii. Ale tam mu nie poszło i się wycofał, a w Polsce poszło i zaeskalował. Czemu mu poszło w Polsce? Bo dobrze skalkulował, że kryzys na granicy zostanie natychmiast użyty przez opozycję do uderzenia w rząd, sprawa podzieli Polaków, odezwą się obłudnicy humanizmu na czyjś koszt i sprawa się uda. To znaczy, będzie można wejść na drabinę eskalacyjną kryzysu, bo u Bałtów, którzy stanęli w jednym politycznym szeregu, spadło się już z pierwszych szczebelków. A u Polaków, to opozycja to jeszcze podsadzi, by było wyżej do naplucia na rząd.

W związku z tym za eskalację konfliktu nie jest odpowiedzialna nieudolność rządu, nawet sam Łukaszenka, ale stanowisko opozycji, która postawi na szali nawet integralność naszego państwa, byle by dowalić PiS-owi. Tak że trzeba się koledzy walnąć już nie we własną pierś, ale we własne ucho. I teraz mamy te wygibusy, żeby wyszło, że tak wcale nie mówiliśmy, że przecież to Łukaszenka eskaluje, że PiS, za którym opowiedziało się społeczeństwo w tej sprawie, to wszystko i tak źle prowadzi, żeby się wreszcie wziął do roboty. Czyli co zrobił? Zwolnił z granicy morderców w mundurach jak postulowaliście niedawno? Nakarmił cukierkami dzieci z ośrodka dla uchodźców, jak wasi dziennikarze robili po to, by mieć duszoszczypatielną fotkę?

Jak widzę taką obłudę to pojawiają mi się wątki sadystyczne i z takim nastawieniem usiadłem do telewizornii, by zobaczyć jak w tefałenowskich „Faktach” będą tę żabę jeść. Trochę ich przerosło, bo słabo wyszło. Wątki takie jak wymienione wyżej, potem przeskok do „piekła kobiet”, inflacyjny Glapiński i biskup kryjący pedofila. Czyli nudny standard, a nawet lud pełowski żył (dzisiaj?) czymś innym. Widać potrzeba jeszcze parę narad, kilka dni i wszystko wróci do normy, to znaczy – opędzluje się to paroma wątkami, wyjdzie Donek i się nasroży jakimś bonmocikiem, obieca, że załatwi pomoc z Brukseli, bo ma tam paru kumpli, gdyż to nasz eksportowy człek światowy. Ludek to kupi, bo nie ma wyjścia, poza tym jest wytresowany w takich piruetach. No, chyba, że ten durny Łukaszenka coś znowu wymyśli i trzeba się będzie znowu naradzać PR-owcami, bo to będzie jeszcze raz na korzyść PiS-u.                 

A, był jeszcze jeden wątek – koniecznie zwołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Co, żeby ją zbojkotować, czy znowu się na niej powydurniać, jacy to byśmy byli mądrzy, gdybyśmy rządzili? Ale PiS to przebił i ma się odbyć debata w Sejmie. PiS-owi to na rękę, bo opozycja i tym razem publicznie i to w zasadniczej sprawie, znowu wejdzie w totalniackie tory, wyskoczy jakaś Jachira z wierszykiem i Nitras z bucikiem dziecka, tym razem z Afganistanu. I naród zobaczy. Zobaczy to co widzi od lat, a co trzyma wciąż PiS u władzy. Że alternatywa jest jeszcze gorsza.

W Warszawie odbędzie się kolejna odsłona teatrum, a na granicy Polacy w mundurach będą i tak bronić granic, nie patrząc na to szaleństwo. I całe szczęście. Bo jak pisali dzisiaj nawet zwolennicy PO – wyobraźcie sobie, że mamy taką sytuację podczas rządów premier Kopacz i ministrowania w sprawach wewnętrznych jej koleżanki katechetki. Ale w takiej sytuacji nie byłoby żadnego kryzysu – już bowiem od wielu lat po naszej ojczyźnie hulałyby tysiące nachodźców i pili kakao. I Łukaszenka nie musiałby nic robić.

No dobra, popastwiliśmy się nad tą opozycją, ale jak to się może skończyć? Mam nadzieję, że nie eskalacją do przygranicznego konfliktu zbrojnego. A jak nie tak, to jak? Ja się obawiam jednego scenariusza, że zaniepokojona Europa – nie pierwszy raz – poprosi Kreml o ogarnięcie mińskiego satrapy. I Rosja stanie się akceptowalnym przez fora międzynarodowe,… gwarantem stabilizacji i bezpieczeństwa w regionie. Rosja wróci już na całego, ba – na zaproszenie Zachodu – do stolika, przy którym decydują się europejskie sprawy. Nie można chyba sobie wyobrazić gorszego scenariusza dla nas i lepszego dla Putina. I żeby opozycja i jej zwolennicy to zobaczyli – jak się kończą gierki polską racją stanu w imię plemiennej wojenki z rządem.  

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.