W kolejną rocznicę wybuchu wojny

Wspomnienia pewnego partyzanta

Pociąg zatrzymał się, a my razem z dowódcą, ruszyliśmy do akcji…Tak wspomina swoje życie podczas okupacji hitlerowskiej pan Henryk Dąbczyński, mieszkaniec jednej z wsi nad Kamienną.

…Miałem wtedy 20 lat. Co tam dla mnie wojna i tułaczka partyzancka? Ważna była dla każda walka, którą nasz oddział partyzantów stoczył z uzbrojonymi po zęby, świetnie wyszkolonymi zbrojnymi oddziałami niemieckimi. Ja w swoim życiu stoczyłem ich sporo, a przede wszystkim byłem dumny, że w nich brałem udział i że z nich wszystkich wyszedłem cało. Teraz mogę tylko powspominać i być dumnym, że to właśnie ja, choć w niewielkim stopniu przyczyniłem się do pokonania jakże okrutnego wroga.

Skąd amunicja

Braliśmy amunicję do naszych partyzanckich akcji od pana Sadkowskiego, który je sprytnie wynosił ze swojego miejsca pracy. Tym zakładem pracy była skarżyska Fabryka Amunicji. Zrobił sobie w woreczku na śniadanie podwójne dno i tam właśnie ukrywał to, co dla nas było bezcennym skarbem. My partyzanci czasem płaciliśmy za amunicję, ale rzadko były to pieniądze, częściej regulowaliśmy należność prowiantem, który otrzymywaliśmy od dobrych ludzi, których w tamte dni nie brakowało. Nasi współtowarzysze tej wojennej tułaczki, a mianowicie Janek Kuszewski i Zbyszek Lange wywozili część zdobytej amunicji do Warszawy, aby wspomóc tamte oddziały, z którymi współpracowaliśmy i w niektórych bardziej zorganizowanych akcjach wspólnie braliśmy udział.

Do organizacji

Moje wstąpienie do tej bojowej organizacji było całkiem prozaiczne i przypadkowe. Sprzątałem, któregoś sierpniowego dnia snopy siana z pola i widziałem z daleka jak do wsi, w której mieszkałem podjechały 4 samochody z żołnierzami niemieckimi, którzy wywozili wszystkich mieszkańców w nieznane. Widziałem jak jeden żołnierz ordynarnie popychał moją matkę, której w żaden sposób nie byłem w stanie pomóc. Żal ściskał mi piersi, ale co ja mogłem wtedy zrobić. Wyłem z bólu, bo tylko to było bezkarne, bo tylko to mogłem zrobić z ogarniającej mnie rozpaczy. Kilka dni spałem w snopku siana na polu, bo w każdej chwili, samochody niemieckie mogły znów podjechać do wsi, a nie chciałem, aby sytuacja się powtórzyła. Wiedziałem, że tylko jako żywy mogę się do czegoś przydać. Jakiś pan zauważył, że mieszkam na polu toteż, aby podreperować moją zubożałą kondycję przyniósł mi krupnik z pajdą chleba i poradził mi, abym poszedł do partyzantów, którzy stacjonują o 3 kilometry stąd.

Dobra rada

Po posileniu się postanowiłem skorzystać z tej porady. Trafiłem do oddziału partyzanckiego bez kłopotu, ale partyzanci wcale nie byli skorzy mnie przyjąć, wymawiając się, że chwilowo nie ma karabinów, a nawet jakbym jakiś posiadał to nie mają czasu mnie odpowiednio przeszkolić. Podszedłem, więc do dowódcy i opowiedziałem mu, że nie mam możliwości powrotu do domu i nawet jak nie ma karabinów to przy pierwszej okazji ataku na Niemców ja go sobie zdobędę.

Podobała się dowódcy moja desperacja, poklepał mnie po ramieniu i powiedział widzę chłopie, że tutaj twoje miejsce”…

Porucznik Waldek….dziś już nie pamiętam jego nazwiska, powiedział, że wraz z bratem ma ukryty karabin i może mi go dać. W taki to więc sposób byłem żołnierzem, choć bez munduru. Pewnego dnia, szykowaliśmy się do akcji, więc nasz kumpel Mikołaj Konderko robił zdjęcia, pojedyncze i grupowe. Zawsze Mikołaj to robił , aby spojrzeć na kogoś, kto być może już jutro nie będzie wśród żywych.

Ja stanąłem obok dowódcy i poprosiłem naszego fotografa o wykonanie nam zdjęcia. Wtedy to jeden z naszych chłopców rzekł „Widzę bracie, że z samym Ponurym się zdejmujesz”….

Dech mi zaparło, dużo słyszałem o majorze Piwniku, zwanym Ponurym, ale żebym u niego był w oddziale tego nie przewidziałem.

W pewnym momencie byłem z siebie dumny, a z niesamowitego wrażenia nie mogłem dwie noce spać. Nasz dowódca był bardzo obowiązkowy i nieprzeciętnie dokładny. Przepisy miał w małym palcu i od nas też tego wymagał. Jego prawą ręką byli chorąży Robot i plutonowy Rafał. Wspólnie naradzali się i planowali z najmniejszymi szczegółami akcje zbrojne. Ja byłem podopiecznym niejakiego Topoli, on mnie wprowadzał w partyzanckie życie. Pewnego dnia, Topola postanowił odwiedzić swoją matkę i trochę wziąć z domu łachów, które w naszym leśnym życiu szybko się zużywały. Podeszliśmy, więc z niebywałą ostrożnością do wsi Janowice. Tam dyskretnie weszliśmy do domu Topoli. Jakie było moje zdziwienie, gdy tam już był nasz dowódca Ponury i do matki Topoli także mówił mamo! Zorientowałem się, że są to bracia i dla lepszej konspiracji ukrywano ten fakt. Gdy pobraliśmy już trochę ubrań i jedzenia, wróciliśmy do lasu, ale niedługo żeśmy się cieszyli z tego, gdyż już w nocy dostaliśmy meldunek szykowania się do akcji. Wiedzieliśmy, że w pobliskim miasteczku gestapo zajęło szkołę i tam sobie zorganizowało punkt przesłuchań. Do miasta podeszliśmy nocą.

Wzdłuż linii wysokiego napięcia

Szliśmy lasem wzdłuż linii wysokiego napięcia. Robot uszkodził w sobie wiadomy sposób linię elektryczną, toteż w miasteczku było ciemno, a nam taka sytuacja również bardziej odpowiadała.

Ostrzelaliśmy znienacka siedzibę Gestapo, a przy okazji natrafiliśmy na niesamowicie bogate w żywność magazyny, które „trochę ogołociliśmy”. Głównym punktem naszej akcji, było uwolnienie przetrzymywanych tam polskich więźniów, którzy byli maltretowani podczas licznych przesłuchań. Po takiej akcji Niemcy postanowili raz na zawsze skończyć z partyzantami. Otoczono, więc nasz las i z wolna zaczęli go przeczesywać. Ale nie zdawali sobie oni sprawy, że nas jest tak dużo i to oni wpadli w niezłą pułapkę. Bo my bez skrupułów strzelaliśmy do nich, sami chowając się w gęstwiny lasu, które świetnie znaliśmy. Ale mimo wszystko Niemcy nie ustępowali nawet w nocy. Zmęczenie nasze sięgało zenitu, ponieważ akcja ta trwała, aż 3 dni. Była chwila przerwy. Umilkły strzały i Niemcy odjechali spod lasu. Po jakimś czasie, Niemcy znów przypomnieli sobie o nas i postanowili nas likwidować organizując naloty samolotowe.

Zginęło wówczas 16 naszych chłopców, a 18 było ciężko rannych. Zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz jesteśmy bezużyteczni, ponieważ nie mogliśmy brać udziału w żadnych akcjach z powodu niedyspozycji wielu z nas. Nasz komendant postanowił, że przeniesiemy się do innego lasu w innej miejscowości. Ale i tam braliśmy zbrojny udział w akcji, w której niemieccy żołnierze chcieli spacyfikować ludność miasteczka. Położyliśmy wtedy kilkunastu Niemców, a oni odwdzięczyli się nam najazdem czołgów, który powitał nas nazajutrz, następnego dnia. My nie byliśmy gorsi, mieliśmy rożnego rodzaju pociski z pomocą, których sporo niemieckich żołnierzy spoczęło na zawsze w polskiej ziemi w tamtym lesie. Ale podczas tejże akcji znów ponieśliśmy starty w oddziale, ponieważ zginęło wtedy 17 naszych partyzantów.

Cenny pociąg

Pewnego razu dostaliśmy meldunek, że niemiecki pociąg będzie przewoził tajną pocztę. O umówionej porze, obstawiliśmy tory, po których miał przejeżdżać ów ważny pociąg. Mijały godziny, a nasz pociąg nie nadjeżdżał. W końcu ja pomyślałem, że może pomyliliśmy tory, albo co nie daj Boże pomyliliśmy miejscowości.

Ponury bardzo mnie zganił, że nie dowierzam swojemu dowódcy i powiedział do mnie nie bądź taki chytry jak kruk, który walczy o kawałek sera….Od tej pory koledzy mnie nazywali Kruk, a nawet po wojnie przyjaciele tak się do mnie zwracali. Pociąg w końcu nadjechał i po paru chwilach ważna poczta była w naszych rękach, a dodatkowo Niemcy przewozili tym pociągiem na front bandaże, koce, szereg leków, które także przechwyciliśmy i przekazaliśmy chłopcom od Boruty, który przesłał niezwykle cenną jak na owe czasy przesyłkę dla naszych żołnierzy, którzy tego potrzebowali na froncie.

Tak nadeszła zima.

Ciężki czas dla partyzantów

To najtrudniejszy okres, nie tylko ze względu na zaspy śniegowe, ale szczególnie ze względu na siarczysty mróz. Nie mogliśmy już spać w lesie, toteż wpadliśmy na pomyśl spędzenia zimy we wsi. Tam pomagaliśmy w obejściu, a za swoją pracę dostawaliśmy nawet wyśmienite jadło, a co najistotniejsze mieliśmy ciepło, mogliśmy się umyć i godnie przespać. Ponury dla bezpieczeństwa, wyznaczył po trzy osoby patrolujące okolicę i penetrujące las, aby byli na bieżąco, jeśli nadciągałoby jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Ale i Niemcy wpadli na podobny pomysł. Wielu z nich kwaterowało we wsi całą zimę, toteż my pilnowaliśmy się na każdym kroku, by nas nie zdekonspirowali. Za przymusowe datki dla wojska niemieckiego, czyli za tak zwany kontyngent, Niemcy chronili takie domostwa, w których kwaterowali i ludzi stamtąd nie brano w łapankach do pracy przymusowej w III Rzeszy. Takie mieszkanie z Niemcami pod jednym dachem było dla nas bardzo niezręczne, ale jak się okazało nie dla wszystkich. Jeden z naszych chłopców, niejaki Maniek Tusień pseudonim Bociek, spoufalił się z tymi niemieckimi żołnierzami i za niewielkie pieniądze donosił im o planach naszego dowódcy. Wykryto ten spisek dopiero 22 marca, ale i tak Niemcy sporo na tym skorzystali dowiadując się o ważnych postanowieniach w taktyce wojennej.

Gdy już nasz dowódca był pewien spisku Boćka, z całym naszym oddziałem wyprowadził go na środek lasu i zadał mu jedyne pytanie, a mianowicie czy pamięta, jaka dziś jest data, Bociek powiedział,, że pamięta, a Ponury odrzekł, właśnie dziś zginie ten, który sprzedał Polaków, walczących o Polskę…I posypały się strzały z karabinów maszynowych. Mimo, że wiedziałem, że Maniek to zdrajca długo nie mogłem zapomnieć jego zamyślonych, tępo wpatrzonych w dal oczu.

Takich zim i wiosen przeżyłem w partyzantce cztery, nigdy nie splamiłem honoru Polskiego żołnierza, nigdy nie splamiłem honoru kolegi i patrioty. Gdybym miał się jeszcze raz urodzić i moje życie przypadłoby na czas wojny, również walczyłbym za nią do ostatniej kropli krwi.

Kobiety na wojnie

Na uwagę zasługują jeszcze kobiety, które tak jak i my dzielnie spisywały się na polu walki. Gdy mieliśmy rannych, były one sanitariuszkami, a tak w ogóle to były łączniczkami i roznosiły ważne meldunki. Wśród nich była Matylda, której nazwiska nie poznaliśmy nigdy, zginęła podczas przeprawy przez rzekę Kamienną, zimą 43 roku.

Była także z nami Janka Wasilewska i Baśka, której nazwiska już w tej chwili po prostu nie pamiętam. Wielce była nam pomocna i służyła fachową poradą medyczną z zawodu lekarka, niezapomniana Grażyna Śniadecka, która dzielnie dzieliła z nami trudy i znoje partyzanckiego życia. Wszyscy lubiliśmy się i dotąd pamiętamy o sobie, slr szkoda tylko, że nas już zostało tak niewielu. Za swą walkę z okupantem zostałem doceniony i odznaczony Krzyżem Walecznych, który wręczał mi sam pułkownik Jan Borzobochaty, mam także Krzyż Partyzancki i Krzyż Kawalerski. Ale nie to jest ważne, dla mnie rzeczą priorytetową jest to, że walczyłem o tę, która dziś jest niepodległa i tak droga naszym sercom, kochana Ojczyzna Polska .

Ewa Michałowska -Walkiewicz