Ewa Strusińska – dyrygent
Kobieta – dyrygent, jak się Pani czuje w tym „męskim świecie”?
To rzeczywiście męski świat, ale zmienia się bardzo wiele na tym polu. Jestem przekonana, że za dwadzieścia lat nikt nie będzie zadawał takiego pytania, i to będzie znak, że skończyły się czasy „dyskryminacji” płci w tym zawodzie. Jest bardzo wiele utalentowanych dyrygentek, a Polska jest zagłębiem takich talentów – zwłaszcza jeśli chodzi o młodsze pokolenie, do którego ja też należę. Ostatnio prowadziłam kurs w jednym z polskich miast, większość studentów, to były dyrygentki, i to one były najlepsze. W zawodzie dyrygenta szczyt kariery osiąga się w wieku około 50 lat. To jest bardzo długa droga. Jeśli pomyślimy o kobietach – dyrygentkach, które jakiś czas temu zaczęły się kształcić, to efekty ich edukacji będziemy widzieć za kilkadziesiąt lat.
Co było dla Pani impulsem do podjęcia takiej drogi życiowej, tradycje rodzinne?
Dla każdego istotne jest to, żeby ten zawód był podbudowany „muzycznymi genami”, moja mama jest związana ze światem muzycznym -tańczy, mój tata uczył, dyrygował, więc to musiało we mnie tkwić. W szkole średniej stwierdziłam, że to jest cudowny zawód.