Piszę do Pani ostatni list…
Wbrew rozsądkowi i logice postanowiłem, że podejmę ostatnią próbę napisania listu do Pani. Pisanie dwa tygodnie temu do pana na nic się zdało. Stało się tak, jak tego oczekiwali wszyscy, także i ja sam. Pies z kulawą nogą nie zareagował. Jaki jest więc powód, że nagle zmieniłem zdanie i zdecydowałem zwrócić się do Pani, pomimo wyjawionych wcześniej obiekcji. W liście do pana wyznałem, że napisanie do Pani nie odniesie pożądanego skutku, bo jest Pani zbyt zajęta wykonywaniem czynności za siebie i za pana także. Podtrzymuję tę opinię w całości, ale tonący – a toniemy wszyscy – brzytwy się chwyta, nawet jeśli ją poda najlepszy przyjaciel. Jak wszyscy doskonale wiemy, bać się czy obawiać należy wrogów, bo z przyjaciółmi i tak sobie nie poradzimy.
Postanowiłem, że napiszę do Pani, bo chociaż cała ekonomia spoczywa w przenośni i dosłownie (zamiast kwitnąć to sobie spoczywa) w rękach męskich decydentów i zadowolonych z siebie macho, to resztkami sił być może z Pani pomocą uda mi się dotrzeć do nich, choćby nie bezpośrednio, lecz tylko częściowo. Jeśli się teraz nie szepnie słówka mężczyźnie, to szansa na nową sukienkę czy choćby spódniczkę zdecydowanie zmaleje. Nie wspominam o nowym domu ani o nowej generacji telewizji cyfrowej, bo on przecież i tak na to nie ma czasu a mecz – ten najważniejszy w jego życiu wyczyn – oglądnie u kolegi i wypije przy okazji 12 piw. Na nowym domu i nowym telewizorze nie zależy mu tak, jak Pani, która się przecież bez tego przedmiotu nie obejdzie.