Obwieszczenie: wszelkie skojarzenia odnośnie zastanej rzeczywistości, związki, porównania łączenie faktów i/lub innych opinii, cdn…
W krajach, które z jakiegoś powodu (tego czy innego rodzaju kolonializmu) cierpiały pod jarzmem obcej lub rodzimej opresji, na świat przychodziły nowe roczniki świeżo urodzonych. Na każdy milion takich urodzeń, przypada statystycznie jeden geniusz i pewna liczba inteligentnych. Aby nie wykluczyć nikogo, pewna liczba inteligentnych inaczej również na świat przychodzi.
Pośród genialnych osobników płci obojga znaleźć można artystów, inżynierów, polityków i gęgaczy także. Reżim, który w takich krajach sprawuje władzę, obok tego że rodzą mu się także ludzie genialni, ma kłopot z zagospodarowaniem geniuszy uciskanych. Reżim, który to wie, wynajduje sposoby na wydobycie jednostek genialnych i zatrudnia je u siebie. Wygląda jednak na to, że albo nie wszystkich geniuszy udaje się zagospodarować, albo, z jakichś przyczyn pozaproceduralnych rodzą się ludzie inteligentni, którzy reżimowi służyć nie pragną. Tacy geniusze potrafią doprowadzić do tego, że zdawało by się najtrwalszy reżim, a kruszeje, słabnie, chwieje się, schodzi na psy, aby w końcu upaść i pod własnym ciężarem.
Istnieją (krótko wprawdzie) niezwykle silne reżimy, które głoszą chwały tak niebywale a rozwiązania tak absurdalne, że nie tylko ludzie genialni ale i zwykli wyrobnicy dnia codziennego, nie są w stanie uwierzyć, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Właśnie te przykłady każą ludziom mówić, że wszystko jest możliwe (do powiedzenia) jakkolwiek realia zwykle zmuszają do … posłuszeństwa: prawom natury, ekonomii, a nawet tym, ustanowionym przez samych uszczęśliwiaczy.
Kiedy więc w krajach słynących z opresji ktoś chciał światu wykrzyczeć, że dzieje się niesprawiedliwość, ucisk, korupcja, miał dwie drogi: przemycić taką sensację na Zachód (tam takowe nie szkodzi, wręcz przeciwnie, wycisną z tego kasę) albo publikować fraszki alegoryczne i opowiadania science fiction. Jak ktoś był genialny i natchniony, to wiedział jak i za co skrytykować Zachód, aby było jasne jak słońce na niebie, o co chodzi i kogo autor miał na myśli. Powoli standard taki trafił pod strzechy. Zwykli ludzie też już wiedzą, jak odpowiedzieć na „kontrowersyjne” proste pytanie: jesteś „za”, czy „przeciw”.
Przykłady odpowiedzi:
1° nie jestem ani za ani przeciw, ja się na tym nie znam (albo nie wiem o co chodzi)
2° nie interesuje mnie to, nie mam zdania, ja się zajmuję czymś innym
3° postawa bardziej asertywna (posiew symetrystów): będą ci lub inni, co za różnica
4° postawa quasi naukowa: nie znam argumentów stron zaangażowanych, trudno jest mi zająć stanowisko.
Przeczytałem ostatnio tekst jakiegoś wywiadu przeprowadzonego w Moskwie z rosyjskim 34 latkiem, ojcem 2 dzieci. Na pytanie o wojnę na Ukrainie, odpowiedział, że on żadnej wojny nie popiera, natomiast ma on całkowite zaufanie do władzy, która wie, co robi i co ma zapewniać. Nie wchodząc w dalsze dywagacje, jest to odpowiedź w rodzaju: „jestem za a nawet przeciw”.
5° „Bycie za a nawet przeciw” nie jest żadną nowością. W ten sposób odpowiadał już pewien prezydent średniej wielkości kraju, położonego w Europie Środkowej. Były dysydent, albo może opozycjonista tylko. Dla osób kształconych kiedyś na elementach logiki, pochodzącej ze starej Grecji, odpowiedź taka nie ma wartości poznawczej z kilku powodów:
– na tak skonstruowane pytanie, odpowiedź poprawna może być tylko jedna
– odpowiedź typu „jestem za a nawet przeciw” – jest zbiorem pustym (jedno wyklucza drugie)
– odpowiedź typu „jestem za a nawet przeciw” może oznaczać, że pytany nie zrozumiał o co go rozpytywano
– odpowiedź typu „jestem za a nawet przeciw” może oznaczać rodzaj „paniki” której poddaje się odpowiadający, ze względu na to, że „burza myśli” nie pozwala mu dokonać wyboru wobec jakiego staje: wydaje mu się, że jest pewnie „za” ale jakby „przeciw”, a na rozwinięcie, co miał na myśli, pytający mu przecież nie pozwala.
Nie pozwala. Pytający nie pozwala! Być może tu jest odpowiedź, gdzie leży przyczyna niepowodzenia. Bo przecież kiedy przepytuje prokurator, to jasne, że on też na wiele rzeczy nie pozwala. I przepytywany musi się takiemu reżimowi przepytania poddawać. Kiedy musi a kiedy może?
Kiedy wie, to z przymusem sobie poradzi.
Kiedy nie wie, odpowiedź „jestem za, a nawet przeciw” powinna być argumentem podstawowym, deliktem dla zastosowania Paragrafu 22. Historia dowodzi, że tak właśnie się to odbywa.
Jeszcze drobiazg; odpowiedź „jestem za, a nawet przeciw”, zwykle identyfikuje drobnego krętacza, oszusta, cwaniaka. Kiedy tylko trafi na swego (takiego jak i on) ma wszystko pozamiatane i nikt się go nie czepia.
Istnieją wszakże poznane, także inne doświadczenia.
Przyjrzyjmy się tylko powierzchownie fenomenowi Gandhiego. Był prawnikiem. Tam skąd pochodził, znał biedę z doświadczenia nie tylko własnego. Doświadczył czym dla ludzi jest sprawiedliwość (dla jednych to był głód, dla drugich nieusprawiedliwiona przewymiarowana opresja, dla innych szklany sufit). Anglikom, którzy okupowali jego kraj, powiedział wprost, czego od nich oczekuje. Nie chcieli go słuchać więc nie usłuchali. Swoim zwolennikom także powiedział „jak” mają to uzyskać: też go nie wszyscy usłuchali. Czy Gandhi zabijał? Tak. Z lodowato zimną krwią, z premedytacją, z doskonale zaplanowanym przebiegiem wydarzeń i cudzymi rękami. Jak każdą zasadniczą zmianę, tak i tę, zaczął od siebie.
Gandhi wiedział, że Indiom żadna rewolucja nie pomoże. Przestrzegał przed tym i wiele tym osiągnął. Znacznie więcej, niż wszyscy wcześniejsi i późniejsi Jakobini na świecie razem wzięci. Dlaczego właściwie mu się powiodło? Był uczciwy i niczego dla siebie nie chciał. Nic dziwnego, że ma tak wielu naśladowców.
O ile „myślenie w stylu Gandhiego” na Zachodzie nie znajduje obecnie naśladowców, to jednak nie oznacza, że Zachód nie „oferuje” odpowiedzi na tego rodzaju wyzwanie.
Podstawą myślenia o Zachodzie, musi być realizm. Tenże zasadza się na znanych (już Rzymianom) fundamentach, to znaczy na zobowiązaniach. Wiem, że w tym momencie nudzę tych wszystkich, którzy o fundamentach wprawdzie coś wiedzą ale kiedy przychodzi do rozliczeń, szukają „wyjścia z sytuacji”.
Jedna z ofert dostępnych na Zachodzie proponuje ubezpieczenia inwestycji. Jest oczywiste, że większa inwestycja, wymaga większego ubezpieczenia. To oznacza, że składka ubezpieczenia skalkulowana być musi na właściwej podstawie plus, plus, plus… cokolwiek to wyraża. W tej sytuacji nie każdy, za przeproszeniem Bank, może się podjąć tego typu operacji. I nie ma tu co się podpierać równością wobec prawa do „robienia biznesu”. Tego rodzaju przywilej, zarezerwowany jest dla banków największych, a może nawet tylko dla największego.
Po wszystkich wywodach dla tych, którzy doczytali do tego momentu i niczego z przywołanych tutaj odniesień nie są w stanie złożyć w całość, mam niemiłą niespodziankę. „Koń jaki jest, każdy widzi”. Tak się jednak składa, że we współczesnym świecie, nie każdy wie, że to, co ogląda jest koniem. A co, jeżeli jest to kobyła?
Biznes jaki jest (do zrobienia) nie każdy widzi. Czy jednak ten, kto go widzi, ma zaniechać czynności, ponieważ inni są tej zdolności widzenia pozbawieni? A co, jeżeli jest to kobyła?
Obwieszczenie: wszelkie skojarzenia odnośnie zastanej rzeczywistości, związki, porównania łączenie faktów i/lub innych opinii z uwagami zawartymi w niniejszym materiale, są wyłączną interpretacją czytającego, odbywają się na jego koszt i nie nadają zdolności procesowej żadnym ewentualnym konkluzjom.
Marcisz Bielski GH, USA 9/6/2022
Komentarz Stelli Black:
Koń, jaki jest każdy to widzi
lecz go co drugi rozpoznaje
jak już rozpozna, to się wstydzi
pomyłka ością w gardle staje.
Jeśli to nie był koń lecz kobyłka
albo inaczej klacz
wstyd co do gender, to pomyłka
wielce poważna zacz
Ale najgorzej ma ktoś trzeci
któremu szkapa żyć nie daje;
nie dość, że bida z tego leci
to często on jej się poddaje.
Morał z tej opowieści mglisty:
że każdy widzi swego konia
lecz wniosek bardziej oczywisty
gdy to nie koń jest…tylko ona!
Stella Black